Выбрать главу

Unni wzięła jedną z dwóch tabletek nasennych, jakie zostawił jej Antonio na wszelki wypadek, gdyby po koszmarnych wizjach nie mogła, tak jak ostatnio, spać.

Teraz znowu będzie musiała przez to przejść.

Och, jak tęskniła za Antoniem i Veslą! Jaka szkoda, że musieli wyjechać! Odbierali jednak budzące niepokój telefony od Gudrun, z których wynikało, że ona i Morten nie są już w Molden bezpieczni. Morten wyzdrowiał po zaziębieniu, ale albo ma jakieś paranoidalne zwidzenia, albo też rzeczywiście obserwuje ich jakiś człowiek. Antonio obiecał się tym zająć.

Unni zaczynała być senna.

Pedro i Jordi siedzieli przy oknie, pogrążeni w tak cichej rozmowie, że nie słyszała, o czym mówią, nawet nie próbowała usłyszeć.

Ciągle jeszcze mapa ze skóry nie została ulokowana pod poduszką. Panowie chcieli zaczekać, aż Unni zaśnie, żeby nic jej przed czasem nie niepokoiło. Obaj jednak wyglądali nieco dziwnie. Spięci, jakby gnębieni poczuciem winy. Nie podobało jej się to.

Tabletka wzmocniona winem zaczynała działać. Powieki Unni opadły. Świat realny zniknął, jego miejsce zajmował przyjemny świat snu. Był w nim przy niej Jordi, pomagał jej szukać czegoś na targu warzywnym. Było to bardzo przyjemne.

Jordi popatrzył w oczy Pedra, po czym wyjął z kieszeni kawałek brązowej skóry. Obaj podeszli do wspaniałego łoża.

Twarz Jordiego wyrażała najwyższe zwątpienie i niechęć. Pedro jednak dał znak, że powinien działać.

Unni spała na boku. Ręce podłożone pod policzek, jak u dziecka. Z bólem serca Jordi wsunął skórę nie pod poduszkę, lecz bezpośrednio między złożone dłonie.

23

Unni została gwałtownie wyciągnięta z niewinnego targu warzywnego i wepchnięta do innego świata, świata strachu i ciemności, zgiełku i krzyku wielkich sępów.

Nie!

Tym razem nie była sparaliżowana, ale mimo to nie mogła odwrócić wzroku. Musiała patrzeć. Musiała przeżywać.

I czuła wszystko tak bezpośrednio, jakby w tym uczestniczyła, jakby była jedną z tych osób ze średniowiecza, tworzących gęsty tłum na rynku.

Tym razem wydarzenia następowały po sobie szybciej. Ona sama nie mogła niczego porównywać, bo pierwszy sen uleciał z jej pamięci. Była zupełnie nową obserwatorką wydarzeń, które toczyły się niezmiernie wartko.

Spojrzała w śmiertelnie przerażone oczy. Oczy młodej dziewczyny. Takiej ślicznej, takiej wstrząsająco młodej. Ręce miała związane na plecach, na pięknej, wyszywanej paciorkami sukni z jedwabiu. Wysoko upięte włosy, ozdobione sznurami pereł, maleńkie jedwabne pantofelki – wszystko świadczyło o jej arystokratycznym pochodzeniu.

Chłopiec, jeszcze nawet nie dwudziestoletni, z całych sił starał się zachować suche oczy. Wciąż się modlił, do Boga, do Dziewicy Maryi i różnych świętych, to znowu błagał rycerzy, by przybyli jak najprędzej i uratowali ich.

Nie było jednak nikogo, kto mógłby im pomóc. Tylko ten wyjący tłum i żołnierze, poza tym zakonnicy, dobrzy, w szarych habitach, oraz budzący grozę czarni mnisi. Sługusy inkwizycji.

Jestem tutaj, próbowała wołać Unni. Pomogę wam.

Ale stała pośrodku tłumu. I nikt jej nie słyszał.

Tym razem nic nie zostało Unni oszczędzone. Głowy toczyły się po bruku, tłum wył chorobliwie podniecony, niektórzy przepychali się naprzód, żeby lepiej widzieć, inni wymiotowali, tracili przytomność. Ktoś pochwycił jedną z głów, ale kat natychmiast odrąbał mu rękę.

Unni płakała bezradnie.

Nagle zaległa cisza.

Zmiana scenerii.

Noc. Sępy ponad fosą pełną odpadków. Rycerze i Urraca przybyli. Za późno.

Unni odczuwała ich ból i rozpacz, jakby to jej serce krwawiło. Podążała za nimi, kiedy odjeżdżali, uwożąc dwa okaleczone, martwe ciała.

Jechali przez rozległą równinę. Do tego punktu dotarła w poprzednim widzeniu, kiedy Jordi ją obudził, ale nie zachowała z tego żadnych wspomnień. Teraz sunęła jednak lekko za pięcioma rycerzami i czarownicą. Musieli tak jechać bardzo długo, noc bowiem zaczynała ustępować przed brzaskiem, później ukazało się słońce i przesuwało po niebie, a krajobraz zmieniał charakter. Znowu zbliżał się mrok. We śnie czas mija szybko.

Rycerze bez wahania kierowali się wprost do celu. Unni sunęła za nimi, jakby unosiła się parę centymetrów ponad ziemią i tylko płynęła przed siebie w tempie, w którym czas nie pełni żadnej funkcji.

Dzięki temu bardzo szybko znaleźli się w jakiejś górskiej okolicy, w parę sekund natrafili na wąskie przejście między skałami i jechali rozległą rozpadliną, wzdłuż wzburzonej rzeki. Jeszcze jedna przełęcz i otworzyła się przed nimi niewielka, dobrze ukryta wśród gór dolina.

Unni stwierdziła, że w przeszłości musiała się tu znajdować osada, rozłożona wokół klasztoru. Teraz widziała tylko resztki domostw, ruiny klasztoru i niemal nietknięty kościół. Na wieży wciąż wisiał dzwon.

Rycerze i Urraca zsiedli z koni. Ku wielkiemu zdumieniu Unni, z kościoła wyszło kilku silnych, wysokich mężczyzn. Sądząc po ubraniach, byli to jacyś robotnicy lub rzemieślnicy, nie zdążyła się jednak zorientować, czy są usposobieni wrogo, czy też życzliwie. Na kościelnej wieży stał bowiem jakiś inny człowiek, który raz jeden jedyny uderzył w dzwon.

Uderzenie nastąpiło tak nieoczekiwanie i było tak silne, że Unni podskoczyła na posłaniu i ocknęła się.

– Ona cierpi – zawodził Jordi. – Musimy ją obudzić!

– Nie! Patrz, już się uspokaja. Tylko łzy jeszcze jej spływają po policzkach. Jeśli wytrzyma, to dowiemy się czegoś więcej. Zaczekaj, przyniosę chusteczkę i otrę jej twarz.

Pedro zerwał się tak szybko, że uderzył kolanem stolik z nieprzymocowanym miedzianym blatem. Blat zleciał na podłogę z takim łoskotem, że Unni usiadła na posłaniu i rozglądała się zaspana.

– Dźwięk dzwonu – wyjąkała.

– Nie, to tylko Pedro kopnął w stolik. Narobił strasznego hałasu. I jak ci idzie? Śnił ci się jakiś dzwon?

– Żeby tylko to – rozszlochała się Unni.

Potem opowiedziała im cały sen, ale rozbudziła się przy tym zupełnie. Przypominała już sobie pierwszą wizję, mogła porównywać.

– Jeszcze raz wizja została przerwana – narzekał Pedro. – Tym razem z mojej winy.

– Trudno, ale już więcej się tego nie podejmę – oznajmiła Unni stanowczo. – Nigdy więcej! Nie jestem w stanie!

– Nie, oczywiście, że nie – postanowił Jordi. – Czy pamiętacie, co Elio mówił o bajce opowiadanej przez jego ojca? Że było tam coś na temat kościelnych dzwonów. I na temat miecza.

– Sprawy z mieczem nadal nie rozumiem, ale co do tych snów, to chyba jesteśmy blisko celu. Musimy tylko odnaleźć ukrytą dolinę – powiedział Pedro.

Unni siedziała zamyślona.

– Zastanawiam się, czy oni nie jechali na północ.

– Co cię skłania do takiego przypuszczenia? – spytał Jordi. Unni wciąż się zastanawiała.

– Słońce. Ruch słońca na niebie. Wszystko odbywało się bardzo szybko, ale słońce zachodziło po naszej lewej stronie.

– Znakomicie! Chodzi tylko o to, że nadal nie znamy punktu wyjścia. To znaczy miejsca, w którym te nieszczęsne dzieci zostały ścięte.

– W każdym razie nie mogło się to stać na północnym wybrzeżu – skwitował Pedro lakonicznie.

– Miecz! – zawołała Unni i poczuła, że na to wspomnienie robi jej się niedobrze.

Obaj mężczyźni patrzyli na nią z uwagą.

– Czy kat posługiwał się mieczem? – spytał Pedro. – Nie toporem?

– Nie, mieczem. Oboje ściął w ten sposób. O, mój Boże!

– Hm, hm! To by znaczyło… że to królewskie dzieci! No w każdym razie bardzo wysokiego rodu.