Выбрать главу

– Oboje byli pięknie i kosztownie ubrani – przytaknęła Unni. – Tylko że ja bym raczej sądziła, że byli zakochaną parą, nie rodzeństwem.

– Nie rodzeństwem? To jeszcze bardziej komplikuje sprawę – powiedział Pedro głęboko zamyślony. – Chyba będę musiał poszperać w historii dawnych rodów królewskich.

– W Almanachu Gotajskim? – podpowiedziała Unni.

– Nie, on nie sięga tak daleko w przeszłość. Ale mamy bogate archiwa. Muszę pojechać do stolicy Nawarry i szukać.

Nagle Unni krzyknęła:

– Ona miała na imię Elwira!

– Dziękuję! To dobry ślad. Ale skąd o tym wiesz?

– On, ten urodziwy chłopiec, wzywał ją po imieniu, kiedy ją… ścinali. Nie, nie jestem w stanie o tym rozmawiać!

– Rozumiem. A jego imienia nie słyszałaś?

– Nie.

– Szczerze mówiąc, ta Elwira niewiele nam pomoże. W tamtych czasach niemal co druga wysoko urodzona dama miała na imię Elwira.

– Tymczasem nadeszła pora, by Unni mogła nareszcie odpocząć – oznajmił Jordi zdecydowanie. – Poradzisz tu sobie jakoś sama?

Unni rozejrzała się po ogromnym pokoju i przypomniała sobie straszny sen.

Nie, nie poradzę, chciała zawołać. Wiedziała jednak, jak źle się kończą takie noce, kiedy Jordi siedzi na brzegu jej łóżka. A czy Pedro mógłby spać na wolnej połowie łóżka… Nie, to nie do pomyślenia.

Stłumiła więc lęk i odparła:

– Pewnie, że tak!

I w tej samej chwili pożałowała swoich słów. Pedro powiedział grzecznie dobranoc i poszedł. Jordi głaskał ją po policzku z tym ciepłym, trochę smutnym uśmiechem, jaki się pojawiał na jego wargach w intymnych chwilach.

– Wybacz, że zmusiliśmy cię do przeżywania jeszcze raz tego koszmaru – powiedział szeptem. – Bardzo bym chciał zostać przy tobie na noc.

– Ja też bym chciała.

– Mogę siedzieć gdzieś dalej, na przykład przy oknie.

– Nie, musisz się wyspać. Jesteś naszym kierowcą. A nie chciałabym, byśmy stali się bohaterami prasowych doniesień pod tytułem „Szofer zasnął za kierownicą”.

Jordi skinął głową.

– Gdyby ci było źle, to wiesz, gdzie mieszkam.

– I wtedy byśmy wykorzystali nasze pół godziny?

– Tak. A powinniśmy oszczędzić ten czas. Chociaż nie czekajmy zbyt długo!

Unni odpowiedziała mu uśmiechem.

Leżała w tym wielkim, ciemnym pokoju i nasłuchiwała. Nasłuchiwała z szeroko otwartymi oczyma i głośno bijącym sercem.

Stary królewski zamek musiał mieć dość nieszczelne okna. Przez cały wieczór wiał wiatr, szarpał koronami drzew, wciskał się do wnętrz przez szpary i szczeliny przy okiennych futrynach.

Skarga wiatru.

Czy musi ją wciąż prześladować? Czego od niej chce ten wiatr? Czy próbuje jej coś powiedzieć?

Miała wrażenie, że rozróżnia słowa: „Vend om, vend om!” * Ale po hiszpańsku znaczy to pewnie coś innego, choć nie wiadomo, czy wiatr woli język hiszpański, czy skandynawski. Ale, ale… Czyż pewne miasto we Francji nie nazywa się Vendôme?

Czego miałaby tam szukać?

Uff, chyba wyobraża sobie za dużo.

Silniejszy podmuch wiatru zawył w okiennej szczelinie, którą Unni sobie zostawiła, żeby mieć więcej powietrza. Odnosiła wrażenie, że wszystkie upiory przeszłości zebrały się pod jej oknem i wrzeszczą, jak tamten tłum na dziedzińcu, kiedy młody chłopiec…

Nie!

Unni wstała z łóżka, na pakach podeszła do okna i zamknęła je.

Cisza niczym wata otoczyła jej wzburzony mózg. Nieszczęsna dziewczyna przegryzła na pół drugą tabletkę nasenną. Tfu! Jakie to gorzkie! Połknęła połówkę i natychmiast zasnęła.

Wiatr skarżył się nadal, ale ona pozostawała na to głucha.

24

– Opis don Ramiro nie za bardzo się zgadza – zauważył Pedro cokolwiek złośliwie, kiedy następnego dnia samochód mozolnie przedzierał się naprzód krętymi drogami. Jak zwykle wyjechali za późno. Pedro był prawdziwym nocnym markiem i rano lubił sobie poleżeć, Jordi nie chciał budzić Unni. Tylko on i Elio zerwali się tego dnia bardzo wcześnie. Teraz słońce osiągnęło już swoją najwyższą pozycję na niebie. Dość dawno temu.

– Nie – roześmiał się Jordi w odpowiedzi na komentarz Pedra. – Nie porównuj tego ze współczesną mapą. Oni mieli zupełnie inne drogi, przeznaczone dla koni i wozów.

– Przeważnie współczesne drogi pokrywają się ze starymi szlakami – upierał się Pedro. – Tylko że teraz ludzie są bardziej brutalni wobec natury. Drogę wytycza się prosto i już, tnie góry, lasy i pola na dwoje, jeśli trzeba.

– Czy nie lepiej byłoby trzymać się opisu ojca Elia? – spytała Unni. – I pojechać do czarodziejskiego miasta Ujué. Bardzo bym chciała je zobaczyć.

– Właśnie tam jedziemy, kochanie – zapewnił Jordi łagodnie. – Czy nasz znakomity kartograf tego nie zauważył?

– Ale na początku strasznie kręciłeś, jakbyś nie mógł znaleźć drogi.

– Bo chciałem sprawdzić, jakby to było, gdybym się trzymał wyjaśnień mego przodka. On jednak zapomniał mi powiedzieć, że droga, którą znał, już nie istnieje.

– W takim razie lepiej trzymać się mapy – westchnęła Unni. – Pozostaje tylko jeszcze pytanie, skąd przybył Santiago, jego ojciec i bracia, kiedy znaleźli się w Ujué. Jechali z północy czy z południa?

– Niestety, tego nie wiem – szepnął Elio z żalem.

– Tak, to bardzo ważne pytanie – przytaknął Pedro. – Po prostu rozstrzygające.

– Wcale nie! – zaprotestował Jordi. – Don Ramiro powiedział mi bowiem dokładnie gdzie, w stosunku do Ujué, leży posiadłość.

– No, jeśli był równie dokładny, jak przy opisie drogi, to nie mamy się czym martwić – mruknęła Unni z przekąsem.

Nie trwało jednak długo, a znaleźli się w okolicy Ujué i Jordi postanowił wjechać do miasteczka. Unni była zachwycona, podskakiwała na swoim siedzeniu, to paplała radośnie, to przenikał ją dreszcz grozy. I chyba słusznie, z rynku miasteczka bowiem rozciągał się widok na niemal przerażająco dziki krajobraz.

– Jestem przytłoczona – westchnęła Unni. – Jakie to wszystko wielkie, nieskończenie wielkie, chciałoby się powiedzieć. I jakie piękne w tej surowości. – Odwróciła się. – Spójrzcie na ten kolosalny kościół! A ruiny zamku górujące nad… miasteczkiem duchów!

– No, no – mitygował ją Pedro. – Miasteczko duchów to to nie jest. Choć muszę przyznać, że wszystko razem imponujące, łagodnie mówiąc. I magiczne! Czy wiecie, że każdego roku, w niedzielę po dniu świętego Marka, przychodzą tu tysiące pokutników? Bosi, ubrani na czarno, idą w procesji dookoła kościoła.

I to pomaga? chciała zapytać Unni, ale zrezygnowała. I Pedro, i Elio mogą być katolikami. Nie chciała powiedzieć niczego, co by uznali za bluźnierstwo.

– No, to dokąd teraz? – spytał Pedro, wpatrując się w majestatyczny krajobraz. – Gdzie leży posiadłość?

Jordi pokazał ręką.

– Tam, za tymi wzgórzami.

– Tak daleko? – Pedro był rozczarowany.

– Owszem. I droga może być kiepska. W czasach Santiago można tu było chyba przejechać jedynie furą lub powozem. Pojedziemy, dokąd to będzie możliwe, potem pójdziemy.

– Przecież musiały być drogi do takiej wielkiej posiadłości – upierał się Pedro.

Elio był wzruszony.

– Mój Boże, tam leży majątek moich przodków – westchnął. – No i twoich, Jordi, także – dodał pospiesznie.

– Tak, wygląda na to, że po tamtej stronie wzniesień może być równina – zgodził się Pedro. – Tak jak mówił twój ojciec, Elio.

– Posiadłość ma leżeć tuż za wzniesieniami – wtrącił Jordi. – Dlatego stąd nie możemy jej widzieć.

вернуться

* Gra słów. „Vend om” znaczy po norwesku „zawróć” (przyp. tłum.).