Przez chwilę podziwiali widoki, potem ruszyli z powrotem w stronę samochodu.
Pojawił się jakiś człowiek z psem. Pedro zapytał go, czy to prawda, że po tamtej stronie gór znajduje się duża posiadłość.
– Posiadłość?
– Tak. W swoim czasie należała podobno do rodu de Navarra.
Ponury uśmiech, lepiej byłoby powiedzieć grymas, wykrzywił twarz nieznajomego.
– Ach, ta posiadłość, tak. Ale to było bardzo dawno temu.
I ruszył przed siebie.
Pedro zapytał uprzejmie, czy można się tam dostać samochodem.
Mężczyzna znowu przystanął.
– No, owszem, idzie tam droga… – Pokazał gdzieś daleko, Unni uznała, że w kierunku południowym. – Ale w jakim jest stanie, to ja już nie wiem.
Mężczyzna zniknął im z oczu, pies powlókł się za nim.
Jordi zesztywniał. Powoli odwracał się znowu w stronę twierdzy.
– Spójrzcie tam – szepnął.
Pedro i Elio nie powiedzieli nic, zrobiła to natomiast Unni.
– Mnisi – wykrztusiła zdławionym głosem.
Stali wysoko na krawędzi ruin i patrzyli w dół na czworo wędrowców, z ich postaci emanował jakiś ponury triumf.
– Więc oni tu są? – szepnął Pedro, a Elio zrobił się trupio blady. Nasłuchał się o tych mnichach od samego dzieciństwa.
– Owszem, stoją sobie tam na górze, ale nic nam zrobić nie mogą. Bo są w stanie nas dosięgnąć jedynie w chwili naszej śmierci. Unni i mojej. Wy jesteście bezpieczni. Zawsze byłem ciekaw, czy Leon albo ktoś inny utrzymuje z nimi kontakt – rozgadał się Jordi.
– Jedźmy już stąd – mruknął Pedro.
– Elio – zaczęła Unni, kiedy jechali już na południe bardzo dobrą drogą. – Oj, jak tu ślicznie! Ta droga musi być na mojej mapie zaznaczona na zielono.
Sprawdziła, jak jest w rzeczywistości.
– O, jest! – zawołała zadowolona. – Zielony oznacza wyjątkowo piękne krajobrazy.
– Czy to właśnie chciałaś mi powiedzieć? – spytał Elio, odwracając się ku niej.
– Och, nie! Przepraszam! Zapomniałam! Elio, ja się często zastanawiam… W jaki sposób właściwie Santiago umarł?
– Umarł w swoje dwudzieste piąte urodziny.
Unni spojrzała na ukochany profil Jordiego, myślała o młodym Santiago, który był taki do niego podobny, i zrobiło jej się bardzo smutno.
– Ale w jaki sposób umarł? – spytał Pedro.
Elio odpowiedział:
– Ojciec raz o tym wspomniał. To było straszne. On się powiesił. W piwnicy.
– W waszym domu w Granadzie, prawda? – włączył się do rozmowy Jordi.
– Owszem. Ale ani ojciec, ani dziadek nie mogli pojąć, dlaczego to zrobił. Był tak blisko rozwiązania zagadki. Zaangażowany w tę sprawę, doprowadziłby ją do końca przed upływem swojego czasu. Nie, ja też nie wiem, dlaczego on to zrobił.
– Ale w tym czasie Emile już od was uciekł?
– O, tak, na długo przedtem. Ojciec widział go potem jeszcze tylko raz. Wtedy Emile był już w pełni dorosły.
– To było w Granadzie?
– Chyba tak. Ojciec miał rodzinę. Bliźniaczki skończyły rok, więc zaprzestał już podróży.
Elio umilkł.
– Poczekajcie chwilę – powiedział wolno.
Czekali.
– To mogło być… Emile był młodszy niż Santiago i ojciec. Pedro, czy ty dajesz do zrozumienia, że Emile mógł mieć coś wspólnego ze śmiercią Santiago?
– Myślisz, że to jest do pomyślenia?
– Trudno mi rozstrzygać, jeszcze mnie przecież nie było wtedy na świecie. Ale czas mógłby się zgadzać.
– Emile nie był u twojego dziadka szczęśliwy, prawda?
– Tak. Bądź co bądź dziadek zabił mu ojca. Podobno Emile był okropnym bachorem, miał w sobie wiele zła. Właściwie to wszyscy odetchnęli z ulgą, kiedy uciekł.
– Pytanie moje brzmi: Czy on uciekł z powrotem do posiadłości, która przez jakiś czas należała do jego ojca?
– Mam nadzieję, że zdołamy to dzisiaj wyjaśnić – westchnął Elio.
Jordi zwolnił tempo jazdy, rozglądał się za boczną drogą, ale na razie żadnej nie widzieli.
Jednocześnie
– Otrzymałem wiadomość – poinformował nieoczekiwanie Leon.
Alonzo słuchał ze złością. Dlaczego on nigdy nie dostaje wiadomości od mnichów?
Ale, jak powiedziano, Leon zajmował wyjątkową pozycję.
– I co mówili tym razem? – zaskrzeczała Emma. Na pół leżała na tylnym siedzeniu, a swoje szczupłe nogi opierała na ramionach Alonza. Bose palce łaskotały go po karku.
Wolałby, żeby tego nie robiła. Dostawał od tego erekcji, a przecież Emma należy do Leona. Szczerze mówiąc, nie rozumiał, co ona widzi w takim podstarzałym, owłosionym facecie. W takiej starej małpie. Która w dodatku zaczyna łysieć.
– Depczemy im po piętach – wyjaśnił Leon. – Dopiero co byli w Ujué, co wyraźnie i jasno znaczy, że są w drodze do starej posiadłości.
Emma opuściła nogi i usiadła prosto.
– Jezu, pomyśleć, że mój przodek, Emile, mieszkał tam jako dziecko! Najbliższe miasteczko nazywało się właśnie Ujué. Jedź szybciej, Leon, moje kochanie!
Alonzo poczuł mdłości. Żeby tak choć raz zostać z Emmą sam na sam! Ona była najwyraźniej chętna, pokazywała mu większość z tego, co ma, i to w sytuacjach uwodzicielskich, wprawdzie udawała, że to wszystko tak, po prostu przypadkiem, ale jednak… Flirtowała z nim. Te przeciągłe spojrzenia, ten wyraz twarzy od czasu do czasu. No pewnie, wiedział przecież, że jest przystojny. Mógłby się z nią zabawić tak, że Leon musiałby się schować. Całą noc nie dałby jej spokoju.
No, w każdym razie jakieś dziesięć lat temu to bym mógł, pomyślał przygaszony. Teraz to już się zdarzało, że w środku nocy zasypiał.
Ale nie przy takiej kobiecie jak Emma!
– Tutaj skręcimy – poinformował Leon. – Pojedziemy wzdłuż rzeki Aragón aż do Monasterio de la O1ivia.
– Skąd wiesz, że powinniśmy jechać do jakiegoś klasztoru? – spytała Emma.
– Cicho bądź – syknął Leon. – Mnisi mną kierują.
Alonzo zrobił się jeszcze bardziej zły. Nie dostrzegał wspaniałego krajobrazu. Jego ludzie towarzyszyli mu drugim samochodem. Tutaj, w Hiszpanii, on był szefem. Leon nie miał tu nic do gadania.
Ale dobrze wiedział, że to nieprawda. Tylko że teraz chciał być zły na Leona i już!
25
– To musi być tutaj! – wykrzyknął Jordi, hamując gwałtownie. Jechali na południe aż prawie do Monasterio de la Olivia, a potem znowu skręcili. Pamiętali tę boczną drogę, która wzbudziła w nich tyle wątpliwości. – Patrzcie, ona wiedzie na pustkowia. Żadnego drogowskazu, to musi być ta.
– Spróbujmy – postanowił Pedro.
– Owszem, tam jest jakiś drogowskaz – stwierdziła Unni. – Na pół schowany i wyblakły. Co tam jest napisane?
Elio siedział najbliżej. Zmrużył oczy.
– Mogę przeczytać jedynie „Cas… scob…”
– Tak – potwierdziła Unni z tylnego siedzenia. – Czy to mogłoby mieć coś wspólnego z Escobarem?
– „Casa de Escobar”? – zastanawiał się Pedro. – To brzmi prawdopodobnie. Mogliby jednak bardziej dbać o swoje drogowskazy.
– I o drogi też – mruknął Jordi. – Takich marnych jeszcze nie widziałem.
– No właśnie, nie mógłbyś jechać trochę ostrożniej? – poprosiła Unni, która starała się coś przerysowywać z pocztówki, którą kupiła w Alhambrze. – Na tych drogach trudno być artystą!
– A co rysujesz? – spytał Pedro z zainteresowaniem.
Pokazała mu kartkę. Jej dzieło było prawie gotowe.
– Znak rycerzy! - stwierdził z podziwem. – Świetnie odtworzony, ale po co?
– To… Nie… a zresztą wszystko jedno.