Выбрать главу

„Znakomity pomysł, chłopcze” – przekazał mu jego przodek, don Ramiro de Navarra.

„Godny pochwały krok naprzód” – przytaknął stary z Galicii.

„Ale nie powinieneś był jej budzić – zwrócił uwagę don Sebastian de Vasconia. – Byliście tak blisko najważniejszego!”

„Wiem o tym”, pomyślał Jordi. „Ale ten sen był koszmarny, za bardzo ją męczył”.

„To oczywiste, że był męczący – przyznał don Galindo de Asturias. – I rozumiemy twoją troskliwość. Teraz jednak będziesz musiał ją nakłonić, żeby przeszła przez to jeszcze raz”.

„Pytałem ją”, pomyślał Jordi. „Chodzi jednak o to, czy w takim przypadku musiałaby przeżywać ten sen od początku, czy też nastąpiłby ciąg dalszy od momentu, w którym ją obudziłem?”

Don Garcia de Cantabria przesłał mu wiadomość: „Musimy liczyć się z tym, że będzie musiała wyśnić wszystko od nowa. Ale przecież wie już teraz, dokąd idzie, więc chyba nie będzie się tak bać?”

To tak, jakby ktoś oglądał jeszcze raz wyjątkowo odpychający film grozy, pomyślał Jordi. Czy mogę ją na to narażać? Ale chyba by mogła to znieść?

„Najważniejsza jest ostatnia część snu” – kontynuował przodek Unni, don Sebastian de Vasconia.

„Otrzymamy wtedy rozwiązanie zagadki?”

„Nie. Zobaczycie jednak rzeczy o wiele jaśniej. I jesteście we właściwym miejscu”.

Istnieje takie miejsce… myślał Jordi. Kiedyś już słyszałem te słowa.

Tę myśl zachował dla siebie, nie przekazał jej rycerzom.

„Twój brat tutaj idzie – oznajmił don Galindo de Asturias. – Wobec tego my cię opuszczamy. Rób, co możesz!”

– A co z Eliem? Czy on żyje? – krzyknął za nimi Jordi.

Ale rycerze zniknęli.

Do pokoju wszedł Antonio. Jordi chciał natychmiast wracać do Unni.

– Jordi, ona powinna spać – rzekł kandydat na lekarza cierpliwie. – Na razie wszystko jest dobrze, a przed jutrzejszym dniem powinniśmy być wyspani. Dałem jej coś na sen, zresztą ty też zaraz dostaniesz. Wyglądasz, jakby cię przejechała fura z węglem.

Jordi wziął lekarstwo. Sam czuł, że mu się przyda.

– To był głupi eksperyment z tą mapą na skórze – powiedział zatroskany.

– Nie, głupie to nie było. Szkoda tylko, że przerwałeś za wcześnie.

– Rycerze też tak twierdzą. Dopiero co tu byli. – Jordi opowiedział o krótkim spotkaniu. O pochwałach i upomnieniach. – Oni chcą, żebyśmy skłonili Unni do powtórzenia próby – zakończył.

– Nie, to niemożliwe – rzekł Antonio stanowczo. – W każdym razie nie w najbliższych dniach. Unni powinna odzyskać równowagę psychiczną.

Jordi musiał mu przyznać rację.

Antonio patrzył na swego ubóstwianego starszego brata, który zawsze był taki silny i sympatyczny. Jordi stał przy oknie, wyglądał na bardzo zmęczonego, przygnębionego i rozgoryczonego swoim losem. Przykro było widzieć go takim. Antonio tak bardzo chciałby mu pomóc, nie wiedział tylko jak. Kiedy zaś znowu się odezwał, to miał do starszego, ciężko doświadczonego brata, prośbę:

– A czy ty byś czegoś nie zobaczył, gdybyś miał mapę pod poduszką?

– Ja? Przecież chodzę z tą mapą w kieszeni już tyle lat. I pewnie nawet spałem na niej nie raz, kiedy wkładałem kurtkę zamiast poduszki pod głowę. Nigdy jednak nic się nie przytrafiło, żadnych wizji, snów, nic.

– Rozumiem. Tak, Unni jest wyjątkowa.

– Dla mnie ona jest najbardziej wyjątkową osobą na świecie – rzekł Jordi cicho. – Dobranoc, Antonio. Jutro znowu zaczynamy polowanie na Elia.

CZĘŚĆ DRUGA. ALHAMBRA

6

Poranek był chłodny, ale promienny, pełen słońca, jak to bywa tylko na Południu, zanim miasto obudzi się do życia. Głośny zgrzyt opróżnianych pojemników na śmieci, krzyki robotników idących wcześnie do pracy, niezwykła czystość, i światła, i dźwięków.

Po dwóch tabletkach nasennych Unni była trochę oszołomiona, ani ciało, ani umysł nie chciały jej słuchać, kiedy schodziła do jadalni na śniadanie. Veslę i Antonia przepełniała energia, Jordi natomiast siedział, jak na niego, niebywale spokojnie. Na pytanie, co mu jest, odpowiedział, że myśli.

Kiedy zaraz po śniadaniu wyszli z hotelu, na ulicach znowu wrzało życie.

Unni otrząsnęła się, nocne cienie wciąż jeszcze trwały w jej umyśle, ale teraz nie miało to już znaczenia. W końcu mogli przyjrzeć się trochę Granadzie, na co wczoraj wieczorem nie mieli czasu. Przejechali tylko taksówką do hotelu po nowoczesnych ulicach centrum, które pewnie wszędzie są podobne.

– O, tak bym chciała obejrzeć Alhambrę – szczebiotała Vesla entuzjastycznie, zadzierając głowę w stronę wzgórz.

– Może nie akurat teraz – odparł Antonio. – Właśnie idziemy do domu Elia. Alhambrę zostawimy sobie na później.

– Tak, no oczywiście! Pojechać do Granady, to przecież jakby wyskoczyć na róg, prawda? Możemy innym razem… O rany! Spójrzcie na te buty! Muszę je kupić!

Ustąpiła jednak, zrezygnowała z zakupów, i po i chwili znaleźli się wszyscy przed domem Elia. Przy – szli piechotą, bo ulica znajdowała się niedaleko ich hotelu, a bardzo chcieli odetchnąć trochę hiszpańskim powietrzem. Wszędzie, niestety, unosił się zwyczajny zaduch wielkiego miasta, ale trzeba przyznać, że mijali wiele wspaniałych budowli.

Elio mieszkał jednak w zwyczajniejszej dzielnicy. Nie było tu widać żadnej nędzy, co to, to nie, ale domy wyglądały dość pospolicie, wchodziło się do nich wprost z ulic. Parę kroków i jest się w pokoju.

Otworzyła im rosła kobieta o twarzy pozbawionej iluzji. Na widok zgromadzenia przed drzwiami zareagowała agresywnie. Nie powinni byli przychodzić tu wszyscy, ale przecież współpracowali z sobą nad tym zadaniem i nie mogli nikogo wyłączać.

Antonio bardzo uprzejmie zapytał, czy pod tym adresem mieszka niejaki Elio Navarro.

Kobieta zamachała rękami, jakby się opędzała od natrętnej muchy, i odwróciła się od nich plecami.

– Elio, Elio, otra vez, otra vez!

„Znowu i znowu?”

– Czy ktoś już o niego pytał? – zdziwił się Jordi.

– Si, si! - kobieta niemal jednym tchem wygłosiła po hiszpańsku długą tyradę, z której bracia pojęli tyle, że całkiem niedawno byli tu jacyś dwaj mężczyźni, którzy chcieli się spotkać z Eliem Garcia Navarro. Ale on tu już nie mieszka, a kobieta nie ma, rzecz jasna, jego adresu.

Unni i Vesla nie rozumiały nic a nic, ale panowie zaraz im wyjaśniali, o co chodzi.

– Czy ktoś w ogóle wie, gdzie się Elio Navarro podziewa? – spytał Jordi. – Jesteśmy jego krewnymi. Z Norwegii.

Wspaniała, bujna kobieta przyjrzała im się uważniej. Wyglądało na to, że obecność obu dziewcząt usposobiła ją łagodniej, one zaś starały się, jak mogły, wyglądać sympatycznie i niewinnie. Szczęściem nie było to takie trudne.

W końcu kobieta skinęła głową i otworzyła przed gośćmi drzwi. Znaleźli się w pokoju z mnóstwem rodzinnych fotografii, na ścianach i na półkach, wszędzie. Gospodyni poprosiła, by usiedli w miękkich fotelach, i sama też usiadła. Z głębi mieszkania wyszła młodsza, bardzo piękna kobieta o smutnych oczach. Antonio przedstawił siebie i przyjaciół.

– Ach, Vargas! – zawołała starsza z kobiet, jakby teraz już wszystko było jasne. – Tak, jedna z sióstr Elia wyszła za mąż za Vargasa. Natomiast druga bliźniaczka za jakiegoś Norwega, si, si!

Zadowolona, nie przestawała kiwać głową.

– Mój brat i ja jesteśmy potomkami Margarety Navarro – wyjaśnił Antonio. – Dobrze też znamy potomków Any Navarro. Musimy jednak konieczne znaleźć Elia Navarro, by dowiedzieć się ważnych rzeczy o naszych rodzinach. To dla nas bardzo ważne.