A skoro było w czym wybierać, referenci dość pobieżnie przeglądali ich gryzmoły, kończące się prośbą o pozytywne rozpatrzenie, jeden drugiemu podsuwał je niedbale po blacie stołu, między popielniczkami, podczas gdy komendant trochę drzemał na siedząco po nieprzespanej nocy i z kącika ust ciekła mu cienką nitką ślina. Treść podania i tak nie miała znaczenia. Przyjmowano najbardziej wyrośniętych, tych pod wąsem, mniejszych odsyłając do domu i czyniąc wyjątek tylko dla paru specjalnie zasłużonych, którym za udział w akcji nagłośnienia placu zawczasu wydano opaski porządkowych, białe z okrągłym stemplem urzędu, wynosząc ich w ten sposób ponad całą resztę. A wśród nich uczyniono jeszcze jeden wyjątek, dla syna notariusza. Na oczach wszystkich musiał zdjąć z rękawa ostemplowaną służbową opaskę i został odprawiony bez słowa wyjaśnienia, choć mógł się wykazać zasługą i wcale nie należał do najmniejszych. Przekonany, że to pomyłka, prawie płacząc, dobijał się potem do drzwi pracowni przyrodniczej. Awanturował się jeszcze wówczas, kiedy komisja, zamknąwszy się od wewnątrz na klucz, porządkowała swoje papiery. Aż wreszcie na czyjeś polecenie rzucone przez ramię jego koledzy, szczęśliwie przyjęci do gwardii porządkowej, chwycili go pod ramiona, zwlekli na dół po schodach i wyrzucili za bramę.
Dokąd się potem udał, trudno powiedzieć. Z wiadomych względów nie mógł się przecież naprawdę oddalić. Rodzina, polegając na wiadomościach pochodzących może od stróża, który widział go z kolegami, kiedy wciągali odbiornik radiowy na drabinę, może od policjanta, który dowiedział się z pierwszej ręki o zaciągu do gwardii porządkowej, wysłała do szkoły służącą: matka domagała się natychmiastowego powrotu syna. Woźny szkolny zagrodził służącej drogę i zapytał o hasło, którego, ma się rozumieć, nie znała. Toteż nie wpuścił jej na schody, póki nie wydusiła z siebie odpowiedzi na niedyskretne pytania, jakie mu wpadły do głowy w przypływie fantazji, póki do tego nie uszczypnął jej w okrągły tyłek. Na piętro jednak nie zaprowadził, sam będąc na służbie, odkąd wziął na siebie obowiązki strażnika. Za drzwiami pracowni przyrodniczej słychać było gwar męskich głosów. Nim zapukała, zajrzała przez dziurkę od klucza. Ale nie zobaczyła nic oprócz kłębów białego papierosowego dymu. Za to ledwie stanęła w progu, powitał ją wybuch chóralnego śmiechu, więc pomyślała, że to z niej się śmieją. Na wprost ujrzała słoje z preparatami w formalinie. I bez tego ściskały jej się zapewne żołądek i serce. A wzrok od razu napotkał bolesne spojrzenie końskiego oka. Jeśli jestem służącą, wszystkiego prędzej bym się spodziewała niż tego, że za stołem rozpoznam w białej mgle stalowoszary kolor pulowera.
W takim razie pozostało tylko opuścić wzrok, wbić oczy w podłogę. Śmiechy umilkły, lecz nie wskazali jej krzesła. Niech stoi przed rozpartą za stołem komisją, tam gdzie przedtem stawali rekruci. Nikt się nie odzywa, więc oczywiste jest dla służącej, że czekają na to, co powie on, najprzystojniejszy, najważniejszy. Student długo zwleka. Zamiast zabrać głos, dzwoni dzwonkiem. Patrzy na służącą od notariusza, właśnie na nią, ale patrzy zimno. Jeśli nią jestem, to teraz moja kolej. Choć nogi się pode mną ugięły, muszę wyłożyć, co mi kazano – że chłopak jest po ojcu słabego zdrowia – i tu rzucić na szalę nazwę dziedzicznej choroby, na którą cierpi, długie słowo. Niech splendor nauk medycznych wymusi respekt dla życzenia rodziny, jak tego oczekuje pani. Tymczasem nazwa choroby bez śladu ulotniła się z pamięci. On pali, podparty łokciem, ona jąka się i liczy już tylko na jego litość. Ale on nie ma dla niej litości. A jeśli nawet dla jakiegoś kaprysu zachciało mu się pomóc, mógł tylko pokazać przez okno swój oddział rekrutów, ćwiczący padnij-powstań na szkolnym dziedzińcu.
Zapatrzył się na swoich ludzi w milczeniu, na chwilę o wszystkim innym zapomniał. Czyż nie prezentują się znakomicie, twardzi i bezwzględnie posłuszni? Powinna teraz pokazać palcem, który to z nich. Z daleka wszyscy wyglądali tak samo. Mimo to po chwili już była pewna, że z tych żaden. Choć wystraszona i w rozpaczy, nie mogła ukryć podziwu, gdy na niego spojrzała, a on tego nie mógł przeoczyć. Lecz jeśli jestem komendantem, taka ciężkawa klacz o grubych pęcinach nie bardzo mi się podoba. Kryje pod powiekami spłoszony wzrok i coraz to oblewa się rumieńcem, a do tego ta niemodna perkalowa kiecka. Z ekranu w ciemnej sali kina znał wiele kobiet. Żadna z nich się nie jąkała. Wszystkie nosiły się elegancko. Zadzwonił dzwonkiem po raz drugi, jej sprawa go znudziła, więc wystarczy. Ale jednak wyszedł za nią na korytarz. Przez chwilę obserwował plac, strzepując popiół na okienny parapet. Patrzył za nią, gdy szła wzdłuż szyn tramwajowych, powoli, jak pociągowe zwierzę, obciążone ponad miarę. Widać, że może wiele unieść. Zresztą wiedział to od razu. Postarał się jeszcze przyuważyć, w którym miejscu zniknie mu z oczu: weszła do bramy pod siódemką, tak jak się spodziewał. I komendant zamyślił się, wpatrzony w czeluść tej bramy, póki nie otrzeźwił go widok wychodzącego stamtąd notariusza. Jako dowódca gwardii porządkowej musiał przyznać, że najlepsze, co mógłby teraz zrobić notariusz, to nie licząc na nikogo, na własną rękę rozpocząć poszukiwania.
Tymczasem tłum koczujący na placu był coraz bardziej zmęczony. Zaczynały już krążyć pogłoski o taksówkach, które będą zabierały chętnych i za opłatą przewoziły w jakieś lepsze miejsce. Owym lepszym miejscem miała być jakoby Ameryka. Rozniosło się to w mgnieniu oka. Z nową nadzieją, choć nie bez trudu, uchodźcy próbowali sobie wyobrazić Amerykę, a w niej niebotyczne pałace, opływowe wysokościowce, metaliczne iglice, pnące się w górę jedna przez drugą. Wielu, nie wiedząc, co ich jeszcze czeka i jakie się szanse przed nimi otworzą, zdążyło wyprzedać co cenniejsze przedmioty, a teraz zaczynali żałować pochopnych transakcji, bo jakże mają zamieszkać w Ameryce bez swoich rzeczy? I przełkniętych kęsów razowca nie mogli już strawić. Prawdą jest bowiem, że da się przeczekać głód, póki jest nadzieja, i że nie warto zbyt łatwo ulegać zwątpieniu. Inni żałowali straconej okazji, żeby się pozbyć części bagażu, którego żadne auto nie pomieści. Rezygnacja powinna rozwijać się w umysłach i sercach powoli jak podstępna choroba, osiągając swoje końcowe, jawne stadium nie wcześniej niż wówczas, gdy będzie już jasne, że żadne taksówki nie nadciągną z bocznych ulic, gdzie bruk urywa się tuż za rogiem, ani tym bardziej donikąd stąd nie odjadą. I nic nie pomoże wypatrywanie ich w perspektywie. Że pogłoski o Ameryce są wyssane z palca, dla miejscowych było jasne od razu. Wzruszali tylko ramionami, bo wiedzieli skądinąd, że żadna Ameryka nie istnieje. Liczyli raczej na lokalne środki, na porządek przywracany własnymi siłami, krótko mówiąc, na gwardię porządkową, która niezwłocznie przystąpiła do swoich zadań.