Выбрать главу

Korzystając z rzadkich przywilejów, lotnicy zdawali się jednak nie dostrzegać ich wcale albo też nie cenić, nie tylko w ich mniemaniu były one bowiem oczywiste i aż nadto zasłużone. Ale to właśnie dla mundurów znalazło się miejsce w miękkich fotelach. Nie zaś dla ciał, które mogły zażywać wygód jedynie przy okazji, choć pełne właściwej sobie pychy i złudnej wiary, że świat im się ściele do nóg. W istocie przecież słał się do nogawic mundurowych spodni, do wyglansowanych mundurowych butów. Czym bez oficerskich dystynkcji byłby gruby generalski brzuch, czym chude żebra adiutanta? Na wrażliwej różowej skórze nie został zapisany żaden znak, żadne przesłanie dla losu. Każda powłoka wydaje się równie odpowiednim kostiumem w okolicznościach nagłej śmierci i szczęśliwego ocalenia, w scenach wywyższenia i hańby. Ciało o niczym nie przesądza i dlatego niewiele znaczy. A skoro tak, to mimo ładnie przystrzyżonego wąsa, mimo chłodnego blasku pewności bijącego z oczu, mimo śmiałych ruchów i uprzejmej arogancji, barwiącej w naturalny sposób każdą kwestię, zanim wydostanie się z ust, ciała pasowałyby wszędzie. Równie dobrze do wygodnych foteli, do rozłożystego biurka, na którym aparat telefoniczny jest pod ręką, jak i do gołego bruku tam na dole, gdzie nie ma dostępu do telefonu nawet w sprawach najwyższej wagi. Jakaż więc okoliczność mogłaby nadać ciału znaczenie i określić jego możliwości, jeśli nie ta najważniejsza, na którą składa się gatunek tkaniny i krój?

Obraz wysiadających z tramwaju uchodźców w ciemnych paltach, tych ofiar nieznanej zapaści, które pod wpływem nagłego zwrotu fabuły utraciły, razem z dachem nad głową, wolną rękę do prowadzenia własnych spraw i należny szacunek, od początku domagał się stosownej przeciwwagi. Toteż obecność paru dobrze wyglądających oficerów wydawała się wszystkim świadkom wydarzeń, a zwłaszcza obrońcom miejscowego porządku, okolicznością nieprzypadkową, dziejową koniecznością, na swój sposób oczywistą, dobrze osadzoną w znanych każdemu realiach, na tle żółtawych tynków. A skoro widziano tych oficerów, jak w nieskazitelnych mundurach wstępowali w progi urzędu, to nikt nie wątpił, że oni wiedzą najlepiej, co dalej należy czynić.

Generał lotnictwa z racji swej rangi i szamerunków był więc zmuszony przyjąć w gabinecie naczelnika raport od dowódcy gwardii porządkowej. Poklepał go nawet po ramieniu, poczęstował papierosem z eleganckim ustnikiem i spróbował dyskretnie się wywiedzieć, co się tu w ogóle dzieje, od samego bowiem początku nie rozumiał nic: w jego historyjce, tej, z której się wziął i do której zamierzał powrócić, panowały najlepsze wojskowe porządki, do niczego innego nie był przyzwyczajony. Chętnie mu udzielono wyczerpujących wyjaśnień, z których zrozumiał jeszcze mniej. Gwardziści, stojący dwuszeregiem w korytarzu urzędu, na rozkaz dowódcy wznieśli stosowny okrzyk, po którym ze ściany spadł jakiś zakurzony obrazek. A skoro tego oczekiwano, generał osobiście wydał komendę „spocznij”. Mógł żądać dużo więcej, żołnierze ci z całą gorliwością wykonaliby każdą bez wyjątku komendę ozłoconą blaskiem szamerunków na jego kołnierzu. Lecz żadnej innej już nie raczył wydać.

Ledwie odmaszerowała, tupiąc na schodach, kolumna gwardii porządkowej, przed gabinetem naczelnika ustawiła się kolejka petentów. Na przykład piekarz w białym fartuchu gotów był upiec bułki dla uchodźców nawet natychmiast, jeśliby w imieniu urzędu obiecano mu zwrot kosztów. Część kalkulacji przedstawił od ręki, wypisując w słupkach cyfry na papierze, a drugą częścią z nikim się nie dzielił, zachował ją dla siebie jako tajemnicę handlową firmy. Otóż rano zakupił spore ilości mąki na zapas, ale że po otwarciu worków wydała mu się podejrzanej jakości, najchętniej byłby się jej szybko pozbył, z pożytkiem dla siebie i dla ogółu. Lotnicy nie chcieli rozmawiać z piekarzem o kosztorysach, na których się nie rozumieli, a przede wszystkim nie byli przyzwyczajeni zaprzątać sobie nimi głów. Bułki nakazali upiec czym prędzej. Żeby to było całkiem jasne, że chodzi o obowiązek, generał uderzył nawet pięścią w stół, po czym, uznając sprawę za zamkniętą, rozkazał piekarzowi odmaszerować.

Aptekarz zameldował się z podaniem o specjalny przydział środków opatrunkowych z puli urzędu, na wypadek gdyby na przykład doszło do zamieszek, czego, jak sugerował, wobec napływu obcych nie da się wykluczyć. Żądanie wydało się uprawnione, gdy poparł je argumentem, że ofiary zamieszek nigdy za siebie nie płacą. Więc w razie czego nie chciał pokrywać z własnej kieszeni żadnych kosztów; generał musiał mu przyznać, że nie było powodu, żeby właśnie od niego oczekiwać szczególnych poświęceń. Skoro aptekarz potrafił wskazać drzwi magazynu, w którym przechowywano środki opatrunkowe, z portierni zostały przyniesione odpowiednie klucze i drzwi komisyjnie otwarto. Ale magazyn okazał się pusty, jedna jedyna paczka bandaży walała się gdzieś w kącie, a zamiast sterylnej gazy znaleziono na półkach karton czekolady w tabliczkach, przy czym jedna z tabliczek była nawet rozpakowana, nadgryziona i na powrót zawinięta w pogniecione sreberko.

Jako trzeci w kolejności wszedł do gabinetu notariusz. Zdając sobie sprawę, że rozwiązanie jego kłopotu nie leży w gestii urzędu, chciał tylko złożyć zawiadomienie o zaginięciu syna. Powoływał się na policjanta, który twierdził, że sam jest w tej kwestii bezradny. Wtedy któryś z lotników, być może właśnie ten, który bez przerwy ziewał, przypomniał sobie, że nie tak dawno widział przez okno dwóch chłopców, mniejszego i większego, stąpających po dachu któregoś z budynków. Generał wysłuchał go z uwagą. Uprzejmym gestem wziąwszy zatroskanego ojca pod łokieć, podprowadził go do okna. Przez chwilę wszyscy z uwagą wpatrywali się w dachy. Ale chłopców tam nie było. Wiadomość, która pochodziła od ziewającego oficera, wydawała się mglista i niezbyt prawdopodobna, można było nawet pomyśleć, że coś mu się przyśniło. Więc sprawa notariusza dalej stała w miejscu, a jego niepokój nie został uśmierzony.

Piekarz także przeżywał rozterkę, nie wiedział, czy dla jego firmy lepiej będzie, jeśli upiecze rzeczonych bułek jak najmniej, czy też opłaci się raczej zużyć od razu cały surowiec. Bo można, na wszelki wypadek, upiec niewiele, żeby tylko uczynić zadość woli generała, lecz jeśli się po powrocie naczelnika okaże, że urząd zwraca koszty, to pozostanie tylko gorzki żal za straconą okazją do upłynnienia całego tego kramu, przeklętego zapasu źle kupionej, fałszowanej mąki. Z drugiej strony piekarz się niepokoił, że jeśli do końca zużyje ten niewydarzony surowiec, jeśli uchodźcy zjedzą wszystko, a potem urząd odmówi mu zwrotu nakładów, to przecież zmarnują się do reszty pieniądze, które zostały z rana wydane tak nieopatrznie na fali powszechnej paniki. Z ostrożności upieczono więc w końcu na próbę niewielką partię bułek, wyłącznie dla dzieci z sierocińca. Podobno do tego daru lotnicy dołożyli od siebie hojny przydział czekolady do rozdania, po tabliczce na głowę, o czym pogłoska rozniosła się szybko, wyprzedzając samo zdarzenie. Niektórzy z miejscowych, słysząc o czekoladzie, pukali się w czoło, tak jak wtedy, kiedy miały przyjechać taksówki, i pytali drwiąco, czy czekolada też będzie amerykańska. Inni już nawet o niej wiedzieli.