Tymczasem awantura w domu notariusza, na chwilę przycichłszy, już rozgorzała na nowo. Wraz z powrotem chłopca odżyła kwestia tych ćwiartek od kury, których przedtem nie można się było doliczyć, i choć rachunek wreszcie się domknął, to jednak rozwiązanie zagadki doprowadziło do nowych podejrzeń i nowych odkryć. Toteż krzykom nie było końca. Bez litości domagano się odpowiedzi na pytanie, jak to możliwe, że chłopiec przeszedł przez kuchenny korytarz niezauważony, a potem przeszedł jeszcze raz, z kurzymi udkami z rosołu i rewolwerem za pazuchą? Gdzie podziewała się wtedy służąca? Dlaczego właściwie drzwi od służbówki były zamknięte? Wobec takiej dociekliwości pani domu wyszło w końcu na jaw, co widział przez dziurkę od klucza jej syn, kiedy się skradał do kuchni: czapkę studencką rzuconą niedbale na taboret. A skoro już była o tym mowa, chciał też powiedzieć, co usłyszał, kiedy przystanął pod zamkniętymi drzwiami, ale mu przerwali. I tak było tego za wiele. Dość, by odprawić służącą tak jak stała, bez dyskusji. Musiało się skończyć wymówieniem. Bo jeśli nie chodzi już o poszlaki, ale o pewność, i jeśli nie tylko policjant, ale i student, to nie wiadomo, kto jeszcze. Kto jeszcze, służąca za nic nie powie. Gdyby i to się wydało – wyzbyła się nadziei, że zdoła coś ukryć – uprze się, że przyszywała tylko guziki do mundurów. Na to wszystko pani po prostu brak słów. Słowa są zbędne, wystarczy przetrząsnąć na kuchennym stole pod lampą kuferek służącej, żeby zapobiec na przykład ewentualnej kradzieży, a przecież trzeba liczyć się i z tym, skoro nie widać cienia przyzwoitości. Ale w rzeczach służącej nie znalazła żadnego z domowych przedmiotów – nawet pewnej srebrnej łyżeczki od kompletu, która zawieruszyła się przed paroma dniami. Na próżno pani kazała dziewczynie wywrócić kieszenie, tam także nic nie było. Potem już nie wiedziała, gdzie dalej szukać. Łyżeczka nic notariusza nie obchodziła, bo za sprawą przewrotu stracił tego dnia dużo więcej, ale od rana miał dość czasu, żeby się przyzwyczaić do myśli o stratach, i pod wieczór podliczał już raczej to, co mu pozostało. A jego pragnienia, jak ci śmiertelnie wyczerpani żołnierze, pozostawieni na straconej pozycji, były gotowe do kapitulacji. Kiedy wszystkie aktywa i pasywa służącej zostały skrupulatnie zsumowane, na koniec odjęto wartość srebrnej łyżeczki. I okazało się wtedy to, co się miało okazać – że wypłata w żadnym razie się nie należy.
Służącej zresztą i tak nic po pieniądzach, zapewne źle ich użyje, jeśli dostanie do ręki. Chciała odkładać na posag, a kto się z nią teraz ożeni, kiedy swoją cześć rzuciła w błoto? Jeśli po tym wszystkim gdziekolwiek ją przyjmą bez referencji, których pani udzielić niestety nie może, to wikt i dach nad głową dostanie razem z posadą. Lecz bez posady na powrót jest tu obca. Dzień, w którym razem z kuferkiem przywiózł ją tramwaj, żeby mogła się z ogłoszeniem w ręku starać o miejsce przy rodzinie notariusza, trwał tylko w wyobrażeniach, jak kartka z kalendarza, zawieruszona między kuchennymi przepisami, fałszywa z natury rzeczy. Służąca nie miała pojęcia, dokąd teraz pójdzie. Usiadła więc w pustym tramwaju, z tym samym co kiedyś kuferkiem na kolanach. Jakby liczyła jeszcze na to, że tramwaj w końcu jednak ruszy w drogę i dowiezie ją z powrotem tam, skąd przybyła. Ale nie było powrotu. Łzy ciekły po jej twarzy i od razu zamarzały na policzkach. Tkwiła tam, nie wiadomo czego się spodziewając, aż zmarzła. Wtedy poprosiła wartowników z gwardii porządkowej, żeby wpuścili ją do schronu pod kinem. I ci, oddając szydercze honory, otworzyli przed nią skrzypiące drzwi, zza których buchnął zaduch, a potem z hałasem je zatrzasnęli.
W tym czasie inni podwładni generała bezskutecznie próbowali ustalić, do kogo należą wszystkie te worki z wapnem, piaskiem i gipsem, ułożone w pryzmach na sali kinowej. Kto taki je przywiózł, kto wyładował? Kto kupił kino, żeby je przebudować na magazyn mody, na piękny sklep z gotową konfekcją? Tego nie wiedział nawet sam generał, choć znał kiedyś wszystkie plotki, krążące wokół kawiarnianych stolików. I teraz nie mógł powstrzymać się od znaczącego gestu, gdy przy nim wspominano o tym eleganckim sklepie, od płynnego ruchu obu rąk, który przywoływał pikantne wyobrażenie kobiecych kształtów, bo już przedtem obiło mu się o uszy, że miała tam być po prostu bielizna. Owszem, bielizna damska. Generał porozumiewawczo unosił krzaczastą brew, mrugał jednym okiem, tym, które mu nie spuchło. To wyjaśniało słuchaczom wszystko do reszty. Gorsety mianowicie, zapinane na haftki, pasy do pończoch ze sprzączkami, obcisłe trykoty na zimę, kabaretowe halki, czarne oraz bordo, biustonosze z kokardkami i tak dalej, a wobec wzmiankowanych części garderoby wesołe rżenie było jak najbardziej na miejscu.
Ale i generał pozostawał w błędzie. Tak jak nie było tu nigdy żadnego kina, nie mogło też być takiego sklepu. Przeszłość, w którą zapadło się kino, przyszłość, z której miałby wyłonić się sklep, mogą tu istnieć tylko jako szalone rojenia. Karty kalendarza, te już wydarte i te, które pozostały, wszystkie razem jeszcze mniej mają w sobie solidnej rzeczywistości, niż jest jej na tych planszach z dykty, gdzie otwiera się rzekoma głębia perspektywy. Skoro nie znaleziono właściciela worków z wapnem, generał, działając w stanie wyższej konieczności, zasekwestrował te bezpańskie dobra, żeby służby porządkowe mogły zrobić z nich użytek. Gdy już podjęta została pierwsza decyzja, ta o zatrzymaniu uchodźców w schronie, nie zawahał się przed kolejną, która wprost z niej wynikała. Wątpliwości, tchórzliwe próby angażowania innych w niepokojące kwestie, które należałoby raczej po męsku rozstrzygać na własną rękę, obawy i rozterki nie licowały z olśniewającymi wyłogami generalskiego płaszcza. Aby wymusić szacunek ogółu, wcale nie potrzeba było powiadamiać go o każdym posunięciu, na odwrót, należało wziąć na siebie tyle odpowiedzialności, ile tylko się da, a potem milczeć, twardo, wzgardliwie. Gdy już najgorsze zostanie przezwyciężone, wystarczy raz i drugi błysnąć szamerunkiem, żeby uśpić różne spóźnione wątpliwości co wrażliwszych sumień. To dlatego kołnierz generalskiego płaszcza był wyszywany złotą nicią. Młodsi referenci z urzędu okręgowego, oślepieni tak jak każdy, pojęli w tym błysku jasności, że ich opinie nie są więcej na nic potrzebne. Odtąd nie otwierali ust. Tylko stali na baczność, zsunąwszy obcasy, nieustająco gotowi zamienić się w słuch.
Jeśli jestem generałem, nie mam im wiele do powiedzenia. O czym tu mówić, kiedy sytuacja jest jasna: brakuje miejsca. Po co przedłużać niepotrzebną mękę żołądków, upominających się o swoje wątpliwe prawa, zbyteczny wysiłek płuc, zużywających nienależne im powietrze, daremne bicie serc, pełnych próżnego żalu. Po co przyzwalać na istnienie, które nie służy żadnemu godnemu celowi, a tylko hołduje nieładowi przemiany materii, nieustannemu krążeniu nadziei i rozpaczy, i pod żadnym względem, przenośnym ani dosłownym, nie spełnia wymogów schludności. Generał spokojnie palił cygaro, które znalazł w kieszeni płaszcza. Nic się jeszcze nie zaczęło, gwardziści na razie dopiero zaczęli znosić łopaty i wiadra, pożyczone od dozorców. Całkiem nowy pomysł na przywrócenie ładu był prosty. Nie wymagał żadnych starań oprócz zatkania paru szybów wentylacyjnych. Czyż użycie wapna nie byłoby potem jak najbardziej wskazane? Plamę skłębionego sukna we wszystkich możliwych odcieniach czerni i granatu pochłonie brudna biel, a potem sama wsiąknie w ciemność. Tu i ówdzie błysną klucze od mieszkania, które wypadły z czyjejś kieszeni, albo fiolka z lekarstwem na serce, już niepotrzebna. Czerń i granat są bezbronne w obliczu wapiennej szarości, w której przyjdzie im się rozpłynąć. Między warstwami żrącej mazi ciała zmuszone są całkiem się wyrzec przestrzeni życiowej. Tam staje się jasne, że życie to żart, a śmierć nic nie znaczy. Duże liczby dodają jej lekkości. Na generale liczby nie robią wrażenia, bo zna swoją powinność. Poczucie odpowiedzialności wymusza skrajne środki. Uchodźcy to sprawa osobna. Umrą i o wszystkim zapomną. Razem z nimi znikną ich cierpienia. Żaden resentyment nie zatruje przyszłości. Odchodząc, zabiorą ze sobą swoje niewyważone opinie o tym, co ich spotkało, nieżyczliwe dla tych, którzy zostali, przesiąknięte bolesnym rozczarowaniem. Zabiorą żal po stratach, których wyrównania mogliby się domagać, zapominając, że nikt nie jest za nie odpowiedzialny. Bez nich świat będzie lepszy: oczyszczony z nalotu krzywd i rozrachunków, z przygnębiających zaszłości i zastarzałych zgryzot, przez krótką chwilę, być może, nawet zdolny do współczucia. Bliski krótkotrwałej doskonałości, całkiem jak nowy.