Tak oto służąca, sama nie mając zapewnionej przyszłości, musi w tajemnicy przed żoną notariusza wspierać go poza wymiarem swych codziennych obowiązków i nie bez poświęcenia. To na nią ostatecznie spłynie odpowiedzialność za losy biura, personelu i rodziny. Jeśli kancelaria upadnie, służąca także znajdzie się na bruku, to jasne. Wtedy może mieć pretensję tylko do siebie. Lecz w pierwszej kolejności idzie tu o sprawy ważniejsze. Nie o nią ani nawet o dependentów i stenotypistki, tylko o rodzinę. O panią notariuszową, która z rana odsypia wczorajszą migrenę, choć, prawdę mówiąc, od lat rzadko wstaje, i jeśli już, to tylko po to, żeby w szlafroku krążyć po mieszkaniu. O chłopca, piętnastoletniego, nieopodal w gimnazjum męskim na lekcji łaciny wyrwanego właśnie do tablicy – lex, legis i tak dalej – i znowu się nie nauczył, skończony leń. A w końcu o dziewczynkę, która właśnie drepcze przez korytarz w rozsznurowanych bucikach.
Gdyby teraz przewróciła się o sznurówki, rozbiła sobie czoło i narobiła krzyku, gdyby w dodatku tym krzykiem obudziła matkę, byłaby to, rzecz jasna, wina służącej, co właśnie oznacza, że to służąca odpowiada za nieprzewidziane zdarzenia, mimo woli nieustająco balansując na krawędzi ryzyka, cokolwiek uczyni, chociaż, z drugiej strony, nie wolno jej na własną rękę podejmować żadnych decyzji. Pewne jej obowiązki nie dadzą się pogodzić z innymi, nie może zatroszczyć się równocześnie o notariusza, o dziewczynkę i o siebie samą. Siebie najprościej od razu wykluczyć i zapomnieć, tego nikt jej nie zabroni, i już ma na głowie o jeden kłopot mniej. Ale z tamtych dwojga każde ma swoje potrzeby, których w żadnym razie nie wolno zlekceważyć. O którekolwiek z nich zadba, drugie zaniedba, więc tak czy owak nie będzie dla niej usprawiedliwienia. Od sprzeczności, jakie tkwią w wymaganiach państwa, nikt służącej nie uwolni, komplikacji nikt za nią nie rozwiąże, ani notariusz, ani jego żona, ani tym bardziej dzieci. Z władzy i wpływów, które przypadły notariuszowi w udziale, wynikają dla niego pewne przywileje, łatwiej mu niż komukolwiek innemu przerzucić swoje ciężary na cudzy grzbiet. Jego przykład skłania i innych, by czynili to samo na miarę własnych możliwości. Regułą jest w tej historyjce, że słabszy dźwiga więcej. Toteż najsłabszy dźwiga wszystko.
Z drugiej strony, za to jej w końcu płacą, żeby wzięła na siebie cały ciężar, zrzekając się wszelkich praw, bez słowa skargi przyjęła impet gniewu pani, wzięła na własne plecy ciężar jej smutku i rozczarowań. To oczywiste, nie płaci się przecież za obieranie włoszczyzny, sama myśl o takiej rozrzutności musi śmieszyć. Gotowanie, sprzątanie i prasowanie koszul wydaje się naturalnym dodatkiem do całości, egzekwowanym bez wzruszenia i bez dodatkowych zobowiązań. Obierając włoszczyznę dla swoich państwa, w skrytości zadaje sobie bolesne pytanie, czemu nie było jej dane zostać kimś innym. Jest zresztą zrozumiałe, że to pytanie ją nurtuje; było dołączone jak metka do kuponu lnianego płótna, z którego fartuch został uszyty. Lecz odpowiedzi nie będzie. Służąca jest służącą, żona żoną, koniec, kropka. To strój stwarza postać, to on bierze ją w posiadanie, nigdy odwrotnie.
Jeśli rzeczy mają potoczyć się dalej, trzeba by zacząć się rozglądać za szyldem kancelarii. Powinna to być mosiężna tabliczka widoczna z daleka, lśniąca jak złoto, z wygrawerowanym stosownym napisem, który wskaże, czy trzeba, czy nie, każdemu z przechodniów miejsce, gdzie urzędują dependenci. Budzący zaufanie nieskazitelną bielą koszul i wyświeconą czernią zarękawków. Zaaferowani, całkowicie pochłonięci pilną papierkową robotą. Rozpierający się przy biurkach, palący jednego papierosa za drugim, coraz to sięgający po słuchawkę telefonu. Ale szyldu, pod którym mieściłoby się to biuro, nigdzie nie widać. Nie ma go tu ani tam, nie ma na żadnej z kamienic. Ani pod siódemką, gdzie jest prywatne mieszkanie notariusza, ani pod jedynką, gdzie kawiarnia. Pod trójką fotograf ma swój zakład i mieszkanie, pod jedenastką apteka, gdzie znają wszystkich. Tam wiedzą, co kogo boli. Pod dziewiątką w oficynie mieszka udręczony służbą policjant, a pod piątką student wynajmuje ciasny pokoik na poddaszu. Pod ósemką w suterenie gnieździ się praczka, z balią, w której zawsze moczy się w mydlinach cudza bielizna. Pod dwójką mieści się piekarnia, pod czwórką kino, ale nieczynne, w likwidacji, budynek przeznaczony do przebudowy, zapasowy komplet kluczy tymczasem leży po sąsiedzku u fotografa pod trójką, w szufladzie, pod stertą zdjęć, których nikt nie odebrał. A hotel pod dziesiątką? Tani, lecz w miarę przyzwoity, akurat dla przedstawicieli handlowych średniej kategorii. Ma się rozumieć, że gdyby ów szyld miał gdziekolwiek wisieć, to każdy adres byłby dobry, oprócz szóstki i dwunastki, gdzie stoją naprzeciw siebie gimnazjum męskie i urząd okręgowy. Cóż się więc stało z tym szyldem? Wygląda na to, że go przez zapomnienie, a może i z rozmysłem, wcale nie zawieszono.
Jakaż niemiła niespodzianka, jaki kłopot i konsternacja. Oczywiście, brak szyldu nie musi zaraz prowadzić do unicestwienia kancelarii. Jej domyślne istnienie trwa od niepamiętnych czasów, przynajmniej odkąd notariusz ożenił się z trochę niezrównoważoną córką swego pryncypała, tym sposobem zostając wspólnikiem. Pogrzeb teścia był wspaniały, a kondukt wyruszał przecież nie skądinąd, jak spod kancelarii. Trudno tylko wskazać palcem to miejsce. Również bez szyldu kancelaria istnieje dalej na swój dyskretny sposób, niezobowiązująco unosząc się gdzieś w przestrzeni, jako domniemane tło dla kamizelki ze złotą dewizką, dla palta z futrzanym kołnierzem, które w drzwiach powinien usłużnie odbierać od szefa najmłodszy z dependentów. O ile w ogóle te drzwi zostały wprawione w futrynę; o ile i futryny nie pożałowano. Przed ludźmi w drelichach nie sposób ukryć, że fakty dokonane prawie natychmiast stają się bezcielesne, co w ich oczach czyni daremnym trud przygotowań, za to skłania do pokątnych oszczędności. I dopiero za sprawą tych oszczędności ich zajęcie okazuje się tak nadzwyczajnie lukratywne. W swej nonszalancji zawczasu pewni, że kancelaria nie będzie potrzebna, teraz są w kłopocie. Za późno, żeby naprawić błąd. Zachodzi obawa, że zamiast tego spróbują raczej zepchnąć historyjkę z jej toru. Tak aby ominęła kancelarię razem z jej kosztownym i pracochłonnym wystrojem. Ze względów jak najbardziej przyziemnych owo biuro pozostanie tym, czym jest – mglistym wyobrażeniem.
Lecz jeśli jestem notariuszem, nie mój to kłopot. Tak czy inaczej, nie lubię się spóźniać, więc muszę teraz wyjść z domu. Mam dość powodów, żeby w pośpiechu opuścić kamienicę pod siódemką. Uciekam od płaczu i krzyku, od zimnych okładów, od awantury z powodu rozwiązanych sznurówek dziewczynki. Byle dalej od rozpaczy i furii żony, a zwłaszcza od niemej skargi służącej. Przyjemność wypicia w spokoju porannej kawy stała się w tych okolicznościach nieosiągalna, co notariusz pojął ostatecznie, gdy przed wyjściem zajrzał jeszcze raz do kuchni – służąca, dopiero co spoliczkowana przez jego żonę za niewybaczalne niedbalstwo, sprawiała kurę na rosół, jeszcze szlochając. Jeśli jestem notariuszem, gniewa mnie niewiarygodna wprost bezczelność ukryta w pokornym spojrzeniu przez łzy. Czego właściwie chcesz ode mnie, przygniecionego lawiną spraw o tyle ważniejszych od twojej śmiesznej krzywdy? Wiedział, gdzie się należy udać, żeby nawet w tak kłopotliwym położeniu nie rozpoczynać dnia pracy bez filiżanki kawy, znał drogę do kawiarni pod jedynką. Choć przecież – nawet jeśli dla niego nie jest to jeszcze jasne – rozpocząć dnia pracy wcale nie może. Postacie na ogół przeczuwają, że ich przyszłość jest z natury rzeczy niepewna. Każde napomknienie o wybieraniu się dokądkolwiek otacza z natury rzeczy mgiełka nieokreśloności, która sama w sobie nie jest przeszkodą. Zbiera się ona przecież i tam, gdzie mowa o sprawach minionych. Jeśli więc ktokolwiek z ufnością postanawia wstąpić gdzieś na chwilę albo jeśli planuje, dokąd to pójdzie później, musi się liczyć z niespodziankami. Póki ta chwila jeszcze nie nadeszła, można ją sobie wyobrażać, jak się chce. Wzrok nie sięgnie zawczasu do dekoracji, które są przygotowywane. Nie widać, co po cichu pominięto. Lecz jeśliby nawet pominięto to, co najważniejsze, nie kryje się za tym żadna decyzja ani żadna idea. Zawsze tylko pokrętne sprawy fałszowanych faktur, zawłaszczanych ukradkiem dóbr.