Выбрать главу

Jeśli jestem tym studentem, uważam, że należy bez zbędnych skrupułów uderzyć w to, co niezgrabne i źle skrojone, zmieść, spalić, nie pytając nikogo o zdanie, zrobić porządek. I przywrócić światu czysty blask, w którym będą dopiero mogły zalśnić walory prawdziwej doskonałości. Tymczasem, ukojony kuflem piwa na pusty żołądek, w miarę zadowolony z wysokiego jak brzęk szkła tonu gazetowych sprawozdań, zamówił sobie na śniadanie jajka na boczku. Raz, drugi mu się odbiło, i oto resztka myśli, które przedtem gniotły przeponę, uszła na zewnątrz. Unosząc się nad stolikiem, nabierały przyjemnej jedwabistości papierosowego dymu. Po jednej stronie student miał notariusza, którego myśli, na odwrót, opadały ciężko ku samej podłodze, by snuć się pod stolikami. Po drugiej siedział z pustką w głowie fotograf, właściciel zakładu z przeciwka; bębnił palcami w blat i patrzył na plac wtłoczony w prostokąt futryny okiennej niczym w cienkie, z lekka zakurzone białe passe-partout. Marszczył czoło, mrużył oczy. Pejzażowi miejskiemu za oknem brakowało jeszcze, jak się wydaje, zadowalającej głębi ostrości.

Tymczasem sprawa, która dopiero co wywołała tyle niepokoju, znów dała o sobie znać: telefon zadzwonił po raz drugi. W rozmowie z maklerem padło niewiele słów i jeśli chodzi o notariusza, były to raczej półsłówka. Treść dotyczyła nagłego spadku kursów wszelkich papierów wartościowych, podczas gdy franki szwajcarskie zdecydowanie ruszyły w górę. Przyczyną było polityczne przesilenie o katastrofalnym przebiegu, wiadomość z ostatniej chwili, której nie mogło jeszcze być w porannych gazetach. Im wyżej stały szwajcarskie franki, tym mniej płacono za banknoty w tęczowych barwach, narodową walutę, przy której z patriotycznego obowiązku należałoby wytrwać. Tabele kursów wskazywały jednak, że wszyscy się jej pozbywają na wyścigi. I był to dopiero początek. Na rynku szykowała się w ciągu najbliższych kwadransów zapaść wszelkich cen, nie wyłączając nieruchomości, zdarzenie krótko nazywane krachem. Słowo to, o wyjątkowo nieprzyjemnym brzmieniu, powtórzone zostało nawet dwukrotnie. Ale, ma się rozumieć, warunkowo, bez stuprocentowej pewności. A więc co robimy? Sprzedajemy papiery czy trzymamy jeszcze, licząc na odbicie kursu? Pytanie to, na pozór bardzo proste, zmuszało do pośpiesznego wyboru między nadzieją a rozsądkiem. Trudno było dobyć głosu, żeby na nie odpowiedzieć. Notariusz odchrząknął ze dwa razy, zanim pożegnał się z nadzieją i podjął wszystkie rozsądne decyzje. Po czym długo ocierał chustką czoło i patrzył niewidzącym wzrokiem przed siebie.

W passe-partout okiennej ramy objawił się obraz zamętu. Przechodnie dźwigali pęta kiełbas, połcie boczku, worki, te z mąką albo cukrem, tamte z ziemniakami. I oczy im błyszczały. Tu i ówdzie z tym samym niezdrowym błyskiem w oczach przepychały się grupki gimnazjalistów, których dla wyjątkowości sytuacji politycznej rozpuszczono do domów, także syn notariusza ukazał się na chwilę w tłumie, tuż przed oknem kawiarni. Dryfując z prądem, w zamglonych okularkach, przepłynął i zniknął. Już zasłonili go następni. Ponad głośniejszy niż zwykle, wzbierający jak gorączka szum uliczny wybił się schrypnięty głos gazeciarza, i pierwsze egzemplarze dodatku nadzwyczajnego pojawiły się w rękach przechodniów. Zanim wrócił kelner, wysłany po tę gazetę, dał się słyszeć przeraźliwy skowyt psa, a potem policyjny gwizdek rozdarł powietrze. Gazeciarz – niedorostek w krótkich spodniach, syn praczki – wyrwał się z ciżby i uciekał na złamanie karku, choć nikt go nie gonił. Lecz niejasność tych zdarzeń była niczym wobec niejasności ogólnej sytuacji, i nawet treść dodatku nadzwyczajnego, który kelner położył w końcu na każdym z trzech stolików, wydawała się niepojęta.

Odczytywane na głos wielkie tytuły, którymi przez chwilę przerzucali się trzej goście w kawiarni, niewiele mogły wyjaśnić. Zamieszczone pod nimi komentarze plątały się w sprzecznościach. A skoro już wszystko obróciło się do góry nogami, to z lekka sepleniący kelner pozwolił sobie nawet dorzucić uniżenie swoje trzy grosze do krótkiego dialogu, jaki rozwinął się przy stolikach, bo wiedział, że nie jest stratny. W kieszeni miał trochę bilonu, dokładniej – trzy monety, które przyjął od gości i zatrzymał, zadowolony, że w zamieszaniu gazety dostały mu się za darmo. Zdecydowany przede wszystkim zadbać sam o siebie, liczył na to, że zaraz będzie miał wolne: zadzwoni właściciel i każe mu zamknąć lokal. Student także zdawał się obserwować przez okno kawiarni zamęt na placu. Patrzył jednak wyżej. Ponad zamętem oglądał spokojne niebo, obiecująco błękitne, bez jednej chmurki.

Tchnienie mrozu na karku uprzytomniło notariuszowi, że jest już na wszystko za późno. Ścierpła mu skóra, a chwilę później poczuł ból w okolicy serca. Wrócił więc do domu, powłócząc nogami. Na schodach przystawał co parę stopni i mocno trzymał się poręczy. Kiedy nareszcie wdrapał się na swoje pierwsze piętro, powinien był rzucić choć słówko wystraszonej żonie. Ale nie miał już na to siły, wyjął tylko z portfela plik banknotów i zarządził, by służąca czym prędzej poczyniła zapasy. Potem bez końca kręcił gałkami radia. Oprócz dalekich obcojęzycznych komentarzy, pełnych wymownej niewiedzy, złowił tylko trzaski i szumy. Jeśli jestem notariuszem, wszystko teraz zaczęło mi wadzić. Buty cisną, uwiera kołnierzyk i razi światło dnia. Zaciągam story, zapalam nocną lampkę. Nowy obrót spraw, jak mogłoby się wydawać, niespodziewany, od tygodni, a może i miesięcy widoczny był w tle, jako perspektywa niemiła, ale prawdopodobna. Życie toczyło się ze spokojem tuż obok jakiejś szczególnie groźnej ewentualności, jak to zwykle bywa. Jeśli tylko nie oblecze się ona w fakty, to koszt przedsięwziętych zabezpieczeń wyda się potem nadmierny, a decyzje notariusza, przesadzone i pożałowania godne, nazwane zostaną panikarskimi. Lecz jeśli, przeciwnie, z czasem największym i niewybaczalnym błędem okaże się brak ostrożności? Cokolwiek by zrobić, zawsze wychodzi się albo na tchórzliwego asekuranta, albo na nieodpowiedzialnego hazardzistę, i trudno utrzymać się pomiędzy skrajnościami. Lecz nie za sprawą własnej natury, tylko dlatego, że życie jest tak źle wyważone. Ciężar odpowiedzialności za pomyślność własną i rodziny to ciężar pytań bez odpowiedzi. Cały się bierze stąd, że w kwestiach najwyższej wagi możliwe jest tylko zgadywanie. Do wczoraj dostępne były jeszcze pewne specjalne wyjścia, pewne furtki jeszcze były otwarte dla najbardziej zaniepokojonych, lecz raptem się zamknęły, wszystkie naraz zatrzasnęły się z hukiem; w ten to sposób notariusz razem z rodziną znalazł się w pułapce.

Student w swojej ciasnej mansardzie leżał spokojnie na posłanym łóżku, paląc papierosa i wydmuchując pod sufit równiutkie kółeczka błękitnego dymu. On także miał radio i słyszał te same szumy i trzaski, co jednak wydawało mu się całkowicie naturalne i jego zdaniem zapowiadało pomyślny obrót spraw. Zjadłszy dopiero co solidne śniadanie, nie troszczył się o mąkę ani o cukier, zapatrzony w pogodne niebo nad oknem, pewny, że będzie jadał do syta także w przyszłości, która dopiero teraz stawała się naprawdę obiecująca. Student musiał wyczuć, że cokolwiek czeka innych, jego wątek znajdzie się na wierzchu, jak mocny powróz, w sam raz odpowiedni do związania w pęczek wszystkich pozostałych.