C31 podsunął właściwe słowo:
— Zastanawiam się, czy pana zachowanie nie jest z lekka paranoiczne.
Kettelman najeżył się. Nic go tak bardzo nie wyprowadzało z równowagi, jak to, kiedy go uważano za paranoika. Czuł się wtedy szykanowany.
— Tylko niech mnie pan nie drażni — ostrzegł złowrogo. — Dlaczego na przykład nie miałbym kazać pana zabić, a pańskiego statku zniszczyć do najdrobniejszej części w interesie bezpieczeństwa Ziemi? Do czasu kiedy pańscy ludzie się tu zjawią, nas już tu dawno nie będzie i Ferlangerzy, czy jak tam się nazywacie, ni cholery się o nas nie dowiedzą.
— Naturalnie, że moglibyście tak postąpić — powiedział Detringer — gdyby nie to, że zawiadomiłem swoich o was drogą radiową, jak tylko zobaczyłem wasz statek, i byłem z nimi w łączności radiowej aż do chwili kiedy przyszedłem na spotkanie z wami. Przekazałem Dowództwu Bazy wszelkie możliwe informacje na wasz temat, łącznie z oceną typu waszego słońca na podstawie waszego wyglądu zewnętrznego, jak również i kierunku, w jakim znajduje się wasza planeta — na podstawie analizy ścieżki jonowej.
— Bystry z pana facet — powiedział złośliwie Kettelman.
— Zawiadomiłem też ich, że poproszę was o udzielenie mi paliwa z waszych najwyraźniej obfitych zasobów. Poczytają wam to za szczególnie nieprzyjazny akt, jeśli mi odmówicie tej uprzejmości.
— O tym nie pomyślałem — rzekł Kettelman. — Hmm. Mam rozkaz niewywoływania żadnych międzygwiezdnych niesnasek.
— No więc? — Detringer zawiesił głos.
Zaległa długa, niezręczna cisza. Kettelman zżymał się na samą myśl o tym, że mógłby udzielić na dobrą sprawę wojskowej pomocy osobnikowi, który kto wie, czy nie okaże się jego najbliższym wrogiem. Z drugiej strony nie wiedział, jak z tego wybrnąć.
— W porządku — powiedział wreszcie — jutro przyślę panu paliwo.
Detringer podziękował i całkiem otwarcie i szczerze zaczął mówić o ogromnych rozmiarach i skomplikowanych rodzajach broni kosmicznych sił zbrojnych Ferlang. No, powiedzmy, że trochę przesadził. W gruncie rzeczy nie powiedział ani słowa prawdy.
III
Wczesnym rankiem do statku Detringera przyszedł ziemianin z kanistrem paliwa. Detringer poprosił go, żeby je zostawił gdziekolwiek, ale osobnik nalegał, że osobiście wniesie kanister do maleńkiej kabiny sportolotu i wleje paliwo do zbiornika. Taki ma rozkaz od pułkownika — powiedział.
— To dopiero początek — zwrócił się Detringer do Ichora. — Jeszcze ze sześćdziesiąt takich baniek.
— Ale dlaczego przysyłają nam po jednej? — zainteresował się Ichor. — To bardzo nieekonomicznie.
— Nie wiadomo. Zależy, co Kettelman chce osiągnąć.
— Co pan ma na myśli?
— Nic. Mam nadzieję. Poczekamy, zobaczymy. Czekali, mijały godziny. Wreszcie nastał wieczór, ale paliwa już więcej nie przysłano. Detringer poszedł do statku ziemskiego, odsunął na bok dziennikarzy i zażądał rozmowy z Kettelmanem.
Ordynans zaprowadził go do kabiny pułkownika. Pokój był urządzony z dużą prostotą. Na ścianie wisiało kilka pamiątek — dwa rzędy odznaczeń na czarnym aksamicie w solidnej złoconej ramce, fotografia dobermana pinczera z obnażonymi kłami i wysuszona głowa — trofeum z oblężenia Tegucigalpy. Sam pułkownik, rozebrany do szortów koloru khaki, ściskał w każdej dłoni i w każdej stopie po kauczukowej piłeczce.
— Słucham, Detringer, co mogę dla pana zrobić?
— Przyszedłem zapytać, dlaczego przestał pan przysyłać mi paliwo.
— O? — Kettelman wypuścił wszystkie piłeczki na raz i usiadł w dyrektorskim skórzanym fotelu z jego nazwiskiem wytłoczonym na oparciu. — Odpowiem panu na to pytanie pytaniem. Jak pan mógł nawiązać łączność radiową ze swoimi ludźmi nie mając żadnego sprzętu radiowego?
— A kto mówi, że ja nie mam żadnego sprzętu radiowego?
— Z tą pierwszą porcją paliwa wysłałem do pana inżyniera Delgado. Miał się zorientować, jakiego pan używa sprzętu. Powiedział mi, że na pańskim statku nie ma ani śladu urządzeń radiowych. Inżynier Delgado jest ekspertem od tych spraw.
— Mamy sprzęt zminiaturyzowany — odpowiedział Detringer.
— My też. Ale to i tak wymaga wielu elementów, których u pana nie widać. Dodam jeszcze, że odkąd zbliżyliśmy się do tej planety, prowadzimy nasłuch na wszystkich długościach fal radiowych. Nie natrafiliśmy na żadne transmisje.
Detringer powiedział:
— Mogę wszystko wyjaśnić.
— Bardzo proszę.
— To jasne. Kłamałem.
— Tyle wiem. Ale to niczego nie tłumaczy.
— Jeszcze nie skończyłem. My, Ferlangowie, też mamy swoje siły bezpieczeństwa, pan rozumie. Dopóki nie dowiemy się o was czegoś więcej, zdrowy rozsądek wymaga, żebyśmy się sami nie odsłaniali. Wasza naiwność, której dowiedliście wierząc, że posługujemy się tak prymitywnym systemem łączności jak radio, byłaby dla nas okolicznością pomyślną w przypadku gdybyśmy się mieli kiedykolwiek spotkać na stopie nieprzyjaznej.
— To wobec tego jak się komunikujecie? Czy może wcale?
Detringer zawahał się, po czym odparł:
— Myślę, że to by nie miało żadnego znaczenia nawet gdybym panu powiedział. Prędzej czy później sami byście odkryli, że my się porozumiewamy drogą telepatyczną.
— Telepatyczną? Twierdzi pan, że potraficie przesyłać na odległość myśli?
— Otóż to — odparł Detringer.
Kettelman wpatrywał się w niego przez chwilę, po czym zapytał:
— Okay. A co ja wobec tego w tej chwili myślę?
— Pan myśli, że jestem kłamcą.
— Zgadza się.
— Ale to było oczywiste i tej wiadomości nie uzyskałem czytając pańskie myśli. My, Ferlangowie mamy zdolności telepatyczne tylko wewnątrz naszego gatunku.
— Wie pan co — powiedział Kettelman — ja w dalszym ciągu uważam, że jest pan cholernym łgarzem.
— Oczywiście. Problem polega na tym, czy jest pan pewien.
— Jestem cholernie pewien — odparł Kettelman ponuro.
— Ale czy to jest wystarczające? To znaczy z punktu widzenia waszego bezpieczeństwa. Niech pan pomyśli: jeśli ja mówię prawdę, to wczorajsze powody, żeby dać mi paliwo, są równie ważne i dzisiaj. Zgadza się pan ze mną?
Pułkownik niechętnie skinął głową.
— Jednocześnie, jeśli ja kłamię, a wy mi dacie paliwa, to i tak nic złego dla was z tego nie wyniknie. Pomoże pan drugiemu w potrzebie zobowiązując tym samym wobec siebie mnie i moich ziomków. To obiecujący początek wzajemnych stosunków pomiędzy naszymi rasami. A ponieważ obie prą coraz głębiej w kosmos, nasze spotkanie jest prędzej czy później nieuchronne.
— Zgadzam się, że jest nieuchronne — odparł Kettelman — ale mogę tu przynajmniej pana przytrzymać i opóźnić oficjalne kontakty do chwili, kiedy będziemy lepiej przygotowani.
— Proszę, niech pan próbuje opóźniać te kontakty — rzekł Detringer — ale i tak może do nich dojść w każdej chwili. A ma pan przynajmniej okazję zrobić dobry początek. Następnym razem okoliczności mogą nie być dla was takie pomyślne.
— Hmmm — mruknął Kettelman.
— O, właśnie dlatego ma pan powody pomóc mi, nawet jeśli kłamię. Ale, proszę pamiętać: ja jednak mogę mówić prawdę. W tej sytuacji pańska odmowa będzie uważana za akt wielkiej wrogości.
Pułkownik przemierzył wąski pokój tam i z powrotem, potem odwrócił się w miejscu i rzucił z furią:
— Pańska argumentacja jest cholernie logiczna!
— Moje szczęście, że akurat logika mi sprzyja.
— Ma rację — wtrącił komputer przekładowy C31 — to znaczy z tą logiką.