Żywił tylko nadzieję, że Peter i Nicola nie zaczną od nowa miłosnych igraszek. Heike nie miał najmniejszej ochoty być świadkiem ich rozkoszy.
Drzwi pod naciskiem dłoni otworzyły się bez szmeru. Wszedł do przestronnej sypialni, w której uwagę przykuwało ogromnych rozmiarów łoże z baldachimem. Widział je wyraźnie, gdyż okno było dość duże i wpadał przez nie blask księżyca, a poza tym w świeczniku płonęła jeszcze woskowa świeca.
Jakie to nierozważne z ich strony, ale tym lepiej dla mnie! pomyślał.
Wzrok jego przyciągnął olbrzymi gobelin, zawieszony na jednej ze ścian. Zaraz jednak odwrócił się z grymasem bólu i odrazy. Heike kochał zwierzęta, były jego przyjaciółmi i nie mieściło mu się w głowie, jak ktokolwiek mógł zawiesić w sypialni tkaninę, przedstawiającą tak obrzydliwą scenę.
Peter spał głęboko, na ustach malował mu się błogi uśmiech szczęścia, Nicolę niemal bez reszty przykrywały włosy, układające się w fale. Heike dojrzał jedynie cudownie ukształtowane okolice oczu i nosa dziewczyny.
Rozejrzał się po komnacie. Tam, wysoko, na zwieńczeniu jednej z belek wspierających sufit, mógł usiąść. Uznał, że to będzie dobra kryjówka.
Przekradł się na palcach i wspiął na górę. Miał teraz widok na całą komnatę i prędko mógł zeskoczyć, gdyby zaszła taka potrzeba.
Poza tym człowiek zawsze czuje się pewniej, gdy spogląda na innych z wysokości.
Odwrócił się plecami do gobelinu, nie chciał na niego patrzeć.
Usadowił się wygodnie, opierając o słup. Zastanawiał się, jaka to może być pora, choć w Planinie nie było zegarów, a czas odmierzano według słońca i własnego wyczucia.
Przypuszczał, że wkrótce nastanie świt, północ bowiem minęła już jakiś czas temu.
Mógł oczywiście zbudzić Petera i w ciszy wyprowadzić go z komnaty, ale w ren sposób straciłby jedyną szansę rozprawienia się ze złem. Teraz życie Petera było w niebezpieczeństwie, na niego miał się skierować kolejny atak.
Heike mógł jedynie czekać.
Gdyby tylko wiedział, na co!
Poza tym wątpił, że zdoła wyciągnąć stąd Petera po cichu, a wyczuwał, że zachowanie spokoju jest niezbędne.
Czy scena myśliwska na gobelinie mogła odgrywać jakąś rolę?
Heike nie chciał się odwracać i oglądać jej jeszcze raz. Nie przypuszczał, by w niej tkwiła tajemnica. Gobelin był po prostu okropny, wręcz odrażający. Obnażał ludzkie okrucieństwo.
Księżyc nie był wiernym sprzymierzeńcem. Świecił tylko przez krótkie chwile, a za każdym razem, gdy chował się za chmurami, Heikego ogarniał lęk, gdyż płomień świecy migotał już niebezpiecznie blisko świecznika i światło w każdej chwili mogło zgasnąć.
Jeśli w krytycznym momencie księżyc skryje się za chmury, Heike nie dojrzy absolutnie nic z tego, co wydarzy się w komnacie, i przegra walkę o życie Petera.
Uf, w jakże czarnych barwach wszystko widzi! To ponura atmosfera zamczyska tak na niego działa!
W komnacie panował chłód, Heike nie rozumiał, jak Peter może to znieść. Co prawda przyjaciel był otulony ze wszystkich stron ciepłą kołdrą, osłonięty od przeciągów zakurzonymi draperiami łoża.
Jaka brudna jest ta komnata! Czy kiedykolwiek ścierano tutaj kurze?
Uprzytomnił sobie nagle, że kiedy się tu znalazł, pierwsze wrażenie było zupełnie inne. Gdy wszedł, komnata wydawała się ładna, czysta i dobrze utrzymana.
Teraz obserwował, jak stopniowo, powoli rozpada się na jego oczach. Nie wiadomo skąd zaczął nagle dobywać się przykry zapach.
Heike ostrożnie zmienił pozycję. Siedział już tak długo, że nogi zupełnie mu zdrętwiały i rozbolały wszystkie mięśnie.
Marzł nielitościwie, a w dodatku z wolna ogarniało go przedziwne znużenie. Owszem, zwrócił uwagę na ciężki oddech Petera. Jego sen nie był całkiem naturalny, najwidoczniej komnata miała taki właśnie wpływ na parę w łożu.
Albo…
Nie był o tym przekonany. Wiedział jedynie, że z całych sił musi przeciwstawić się tej niezwyczajnej senności. A jeśli naprawdę zapadnie w sen? Siedząc tu, pod sufitem! Dopiero byłaby heca, gdyby zleciał na podłogę jak pijany cietrzew!
Zaiste, poczucie humoru objawiało się u Heikego w niezwykłych momentach.
Czas płynął. Niebo, a wraz z nim księżyc, bladło, a nic się nie działo. Świeca dawno już się wypaliła, kiedy nagle Heike ocknął się z drzemki i gwałtownie wyprostował.
Lekko szara poświata brzasku wpadała do komnaty, wypełniając ją tajemniczym, czarodziejskim półmrokiem. Scena myśliwska na gobelinie straciła nagle barwy, wszystko na niej wyblakło, przybrało odcienie bieli, szarości i czerni. W całej komnacie zapanowała atmosfera rozkładu.
Najsilniej jednak Heike zareagował na unoszący się w powietrzu odór, odór przywodzący na myśl zgniliznę i śmierć.
Był tak ohydny, że przyprawiał o mdłości. W szarym półmroku oczy Heikego poszukiwały łoża. W końcu znalazł je i dech mu zaparło ze zdumienia.
– Peterze – szepnął. – Peterze!
Kiedy towarzysz najmniejszym bodaj drgnieniem nie okazał, że się budzi, zawołał gwałtownie:
– Peterze! Strzeż się!
Zaspany Peter uniósł powieki, a w tej samej chwili Heike zeskoczył na podłogę.
– Cóż ty, u diabła, tutaj robisz? – krzyknął Peter rozgniewany, ale Heike już był przy nim i wyciągał go z łoża.
– Spójrz! – zawołał. – Uważaj! Uciekaj stąd! Szybko!
Oszołomiony Peter odwrócił głowę, patrząc za wzrokiem Heikego, i otworzył usta, by krzyknąć z przerażenia, ale żaden dźwięk nie wydostał się spomiędzy jego warg. Jak sparaliżowany wpatrywał się w łoże i w tę, z którą przed chwilą je dzielił.
Światło świtu było już dostatecznie silne, by ujawnić owo niepojęte. Leżała tam szczerząca zęby czaszka z pustymi oczodołami, a kościotrupie ramię spoczywało na narzucie w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowała się piękna, kształtna ręka Nicoli.
Nie to jednak było najgorsze.
Po łożu, ku Peterowi, sunęły przecudnie piękne włosy, czarne jak skrzydła kruka. Świadome celu przemieszczały się powoli, torując sobie drogę i grożąc śmiertelnym niebezpieczeństwem oniemiałemu kochankowi.
– Uciekaj stąd! – krzyknął Heike, ciągnąc Petera za sobą. Biedny chłopak był oczywiście nagi, a jego męska duma wyraźnie wskazywała, iż gorąco pragnąłby kontynuować miłosne igraszki. Heike porwał ubranie Petera leżące na krześle, i wcisnął mu je do rąk. Potem pchnął przyjaciela ku drzwiom.
Niestety, za późno. Ze straszliwym sykiem włosy prześlizgnęły się po podłodze, jak strzała popędziły ku wyjściu, odcinając chłopcom drogę, i niczym wąż owinęły się wokół ciała Petera.
Chłopak w amoku, nie przestając krzyczeć, ciągnął i szarpał za włosy, które owinęły mu się wokół głowy i szyi. Wypluwał długie czarne kosmyki, wciskające mu się w usta, z całych sił czepiał się Heikego, aż ten musiał go od siebie odepchnąć.
Heike jednym ruchem uchwycił zmierzwione kłębowisko włosów i odrzucił je daleko w głąb komnaty. Poczuł, jak zaciskają się wokół jego dłoni, ale udało mu się otworzyć drzwi i wypchnąć przez nie Petera. Sam także wybiegł.
Kiedy jednak usłyszał wściekły szum i trzask jakby błyskawicy, zorientował się, że drzwi zamknął za późno. Włosy przecisnęły się wraz z nim i Peterem.
Heike chwycił przyjaciela za rękę i jak szaleniec ruszył pędem przez galerię. Obok nich po podłodze sunęło czarne, przypominające węża niepojęte zjawisko.
Peter nie przestawał histerycznie krzyczeć.
– Nie zdołamy uciec, zginiemy! To już koniec, koniec!
– Przestań wrzeszczeć! Otwieraj drzwi, a ja zajmę się tą zmorą!
Ale włosy ścigały Petera, kochanka. Kiedy dotarli do drugiego końca galerii, nigdzie nie było ich widać. Peter już odetchnął z ulgą i otworzył drzwi. Biegli przez kolejne komnaty, jakby czuli na plecach lodowaty oddech śmierci.