Выбрать главу

Nagle Heike przystanął:

– Gdzie my jesteśmy? Znaleźliśmy się w ślepym zaułku, tu dalej nie ma już żadnych drzwi.

Odwrócili się. Poranek nadal był jedynie szarą zapowiedzią, lecz chłopcy doskonale widzieli, co powoli zsuwa się z belki przy drzwiach.

– Do diabła! – zaklął Heike.

Ze świstem włosy przeszyły powietrze i znów rzuciły się Peterowi do gardła. Błyskawicznie oplotły całe ciało, wpiły się we wszystkie jego części, lecz przede wszystkim skupiły się na szyi.

– Ratuj mnie, Heike, ratuj! – zawołał bezradny nieszczęśnik zduszonym głosem.

Mam mało czasu, myślał zrozpaczony Heike. Wiedział jednak, że musi spróbować, nie miał innego wyjścia. przymknął oczy i starał się skupić.

O, wszystkie moce Ludzi Lodu, ześlijcie na mnie teraz zaklęcia!

Peter wydał zduszony jęk i osunął się na podłogę, spętany obrzydlistwem, które z okrutną konsekwencją zaciskało się coraz ciaśniej wokół niego.

Heike wyczuwał bliskość swoich przodków, tych, którzy sami niczego nie byli w stanie zrobić, ale mogli działać poprzez niego.

Napłynęły słowa, których znaczenia nigdy nie nauczył się rozumieć.

Usłyszał teraz, że nie recytuje ich sam. Ktoś jeszcze odmawiał zaklęcia wraz z nim, ktoś, kto doskonale znał język magicznych formuł. To musi być Mar, pomyślał Heike. Solve opowiadał przecież o plemieniu z syberyjskiej tundry. Dzięki! Dzięki, Marze!

Słowa same cisnęły się na wargi Heikego. I już po chwili Peter mógł odetchnąć swobodniej. Włosy bezwładnie upadły na podłogę.

Heike przestał odmawiać zaklęcia. Pomógł przyjacielowi stanąć na nogi i ujął go za rękę.

– Chodź! Nie mamy czasu do stracenia.

Głos Petera był ochrypły.

– Czy pokonaliśmy tę ohydę?

– Wątpię. To było jedynie zaklęcie, które na chwilę powstrzymało atak. Chodź!

Biegali jak szaleni po komnatach i korytarzach twierdzy, ale wydawało się, że jakaś tajemna siła skrywa przed nimi wyjście.

A potem powtórzyli błąd, który popełniło przed nimi tak wielu kochanków Ancioclass="underline" przekroczyli próg drzwi znaczonych rzeźbieniami.

Błąd ten nietrudno wytłumaczyć, ich wzrok bowiem został omamiony tak, że nie dostrzegli czarodziejskich runów wyrytych w mrocznym rogu. Widzieli jedynie drzwi, których wcześniej nie otwierali, a drzwi oznaczały dla nich możliwość wydostania się na wolność.

Zamiast tego znaleźli się w sercu twierdzy.

– Wychodzimy! – krzyknął Heike, nareszcie zrozumiawszy, gdzie są. – Wychodź, szybko, jeśli ci życie miłe!

Niewiele będzie mógł zdziałać i nie zwalczy złej mocy ukrytej w twierdzy, jeśli nie wyprowadzi Petera w bezpieczne miejsce. To jednak zdawało się niemożliwe. W którąkolwiek stronę się obrócili, wszędzie napotykali przeszkody.

Peter, ostatni kochanek Anciol, miał umrzeć.

I tym razem także wpadli w pułapkę. Drzwi zatrzasnęły się za nimi i nie dawały się poruszyć bodaj o ćwierć palca. To było do przewidzenia, pomyślał Heike.

Do cna wyczerpany dziką ucieczką przez komnaty w poszukiwaniu wyjścia nie miał pojęcia, co czeka ich teraz, ale obawiał się najgorszego.

Anciol z pewnością tak łatwo nie zrezygnuje.

Zirytowany mruknął do Petera:

– Mógłbyś przynajmniej się ubrać! Wyglądasz idiotycznie!

Nieszczęsny Peter starał się ukryć swój żenujący wygląd, choć tu, co prawda, nie miało to większego znaczenia, gdyż wokół panowały ciemności. Z sąsiedniej komnaty sączyła się ledwie odrobina światła. Podczas gdy Peter po omacku zakładał nieliczne części garderoby, Heike pospieszył zbadać kolejne pomieszczenie. Już w drzwiach stanął jak wryty.

– Aaach! – jęknął. – Och, nie, nie!

Peter, podskakując na jednej nodze, ruszył za nim, usiłując w biegu dokończyć ubieranie, i zatrzymał się na progu.

– Ach… Heike, niedobrze mi!

– Przestań – cierpko odrzekł Heike. – Wstrzymaj się chociaż do czasu, dopóki nie wyjdziemy na zewnątrz.

Jeśli w ogóle wyjdziemy? dopowiedział w myślach.

I tu było ciemno, nie na tyle jednak, by nie zobaczyli tego, co leżało na podłodze pod kolejnymi drzwiami. Zwłoki dwóch mężczyzn: jedne zaczynały się już rozkładać, drugie wyglądały nieco lepiej.

– Dobry Boże – szepnął Peter. – Dobry Boże! Zostali uduszeni, wiesz przez co. Usiłowali wydostać się przez te drzwi, bez powodzenia. Spójrz na te wąskie smugi na ciele! I wokół szyi! Heike, ja także mógłbym teraz tu leżeć, gdybyś nie przyszedł w porę!

– Jeszcze nie wyszliśmy – przypomniał mu przyjaciel, sam do głębi wstrząśnięty. – Ale jest ich tylko dwóch Peterze, tylko dwóch!

– To najpewniej Francuzi.

– Bez wątpienia. Ale gdzie są pozostali? Z tego, co nam wiadomo, ci na pewno nie byli pierwszymi, wprost przeciwnie! Przecież ona w swej żądzy miłości pochłonęła połowę miasteczka, nie mówiąc już o przyjezdnych, tych, którzy zabłądzili do tej przeklętej doliny.

Peter słuchał go jednym uchem.

– Oni mają… Oni nadal są gotowi do kochania! – rzekł z niedowierzaniem, na próżno starając się wygładzić spodnie, by ukryć swój godny pożałowania stan. – W każdym razie ten ostatni. Ten drugi zaczyna już być nieco…

Nie mógł dokończyć zdania.

Heike myślał bardziej trzeźwo.

– Prawdopodobnie przez jakiś czas wykorzystywała ich jako swoich kochanków. Tutaj jest dostatecznie sucho i chłodno, by zwłoki mogły zachować się stosunkowo długo.

Peter odwrócił się, pozieleniały na twarzy.

– Zamilcz – wymamrotał. – Pomyśl, że ja mógłbym…

– Przepraszam – powiedział Heike. – Ale musimy się stąd wydostać, przynajmniej ty.

– A co z tobą?

– Obiecałem zdjąć przekleństwo wiszące nad doliną. A ty mi w tym najbardziej przeszkadzasz.

Peter odetchnął głęboko.

– Będę już teraz silny. Chciałbym ci pomóc.

– Dziękuję. – Heike był naprawdę wzruszony. – Ale wiesz przecież, że ona ściga właśnie ciebie? Tobie będzie trudniej…

Nie dokończył zdania, bowiem Peter wrzasnął:

– Heike! Nad twoją głową!

Heike odruchowo uskoczył, Z belki w suficie zwieszał się śliski węgorz, czarny, połyskujący.

– No, źle z nami teraz – zawołał Heike, odciągając Petera. – Bo stąd nie ma wyjścia!

– To niemożliwe, jakieś wyjście musi być!

– A jak sądzisz, dlaczego ci dwaj tutaj leżą? Nie, teraz już utknęliśmy na dobre. Ale nie mam zamiaru się poddawać.

Uskoczył znów wraz z Peterem, gdy włosy ponowiły atak.

– Tengelu! Sol! Marze! – krzyknął. – Nie wiem, co mam robić!

Słyszał o wszystkim, co przodkowie z Ludzi Lodu uczynili dla swych potomków, o tym, jak pewnego razu zauroczyli kapitana piratów, nakazując mu wierzyć w niesamowite wizje, o ich walce o nawrócenie Ulvhedina na dobrą drogę. Ale zawsze mieli do czynienia ze zwykłymi, żywymi ludźmi. Teraz było inaczej.

Anciol to czarownica, zmarła jak oni sami. Musieli działać poprzez Heikego, od niego wszystko zależało, od jego umiejętności współpracy z nimi.

Jasne było, że Anciol nie chce z nim zaczynać, że czuje wobec niego respekt, być może nawet obawia się jego mocy.

A może raczej tych, którzy za nim stoją. Nie wolno mu przeceniać własnych możliwości!

Peter znowu się bronił. Krzycząc z całych sił, starał się uwolnić. Co prawda Heike zdołał wyrwać kilka pasem włosów i odrzucić je daleko, ale z ohydnym świstem znów rzuciły się na Petera.

Ani jeden kochanek nie ujdzie przed straszliwą żądzą zemsty Anciol!

Heike westchnął, poczuł się bezsilny. Tak dłużej nie można, aż nazbyt jasne było, kto wygra tę walkę. W końcu chłopcy będą zupełnie wyczerpani, a wówczas zdradzieckie włosy zdecydowanie ruszą do ataku.