Gdyby tylko miał czas, by spokojnie pomyśleć… Nic było jednak ani chwili wytchnienia, wiedźma nawet na moment nie ustawała w atakach.
Tak, tak właśnie Heike myślał o włosach: ona, wiedźma.
W tym momencie zaczęły torować sobie drogę przesłane do jego świadomości myśli. Z początku niejasne, niewyraźne, trudne do zrozumienia, z wolna nabierające kształtu.
„Słońce, Heike, słońce!”
Niewiele mówiąca była to wskazówka, zwłaszcza tu, w tej ciemnej komnacie!
Skoncentrował się i wreszcie sobie przypomniał.
Twierdza nie miała żadnych okien czy bodaj otworów wychodzących na słoneczną stronę. Ani jednego!
Że też nie pomyślał o tym wcześniej!
Owszem, gdy patrzyło się na budowlę z dołu, uderzała mnogość zapraszających okien. Ale to było jedynie złudzenie jak wszystko inne. Wędrując po zamczysku odkryli, że okna od słonecznej strony były ślepe. W żadnym miejscu nie dało się wyjrzeć na dolinę.
Skąpe światło wpadało do twierdzy od strony wychodzącej na góry, tam gdzie nigdy nie było słońca, albo też od pogrążonego w wiecznym cieniu dziedzińca.
Tak więc wąziutki otwór, jaki znajdował się w tej komnacie, wychodził albo na góry, albo na dziedziniec, gdzie dokładnie – to już obojętne. Z pewnością jednak nie na dolinę, w której musiało już wzejść słońce.
Walcząc o uwolnienie słaniającego się na nogach Petera, myślał dalej. Bacznie przypatrywał się przeciwległej ścianie, która musiała według jego obliczeń wychodzić na dolinę.
Wydawała się nie do ruszenia. Kolosalne kamienne bloki…
– Dobrze, Heike! – pochwalił go szepcząc wprost do ucha Tengel Dobry. – Jesteś silny, poczwórnie silny!
– Peterze! – zawołał Heike, przekrzykując zduszone jęki przyjaciela. – Podciągnij się tutaj! I staraj się przez moment wytrzymać! Ja zaraz…
– Tak! Właśnie ten kamień! – powiedział głos Tengela. – Teraz, szybko!
Heike podparł ramieniem kamienny blok w ścianie i natychmiast ból przypomniał mu o wczorajszym zajściu. Zagryzł jednak zęby i parł dalej.
Poczuł, jak wzbiera w nim olbrzymia siła. Nie był sam!
Z gardła Petera dobywał się charkot, chłopak dławił się, walcząc o każdy oddech.
Kamień zaszurał, zazgrzytał i przesunął się kawałeczek w przód.
– Heike! Pomocy! – wykrztusił Peter ostatkiem sił. – Nie dam już rady, tym razem mnie dopadła!
– Wytrzymaj jeszcze tylko trochę!
W tej samej chwili zły duch jakby nagle zorientował się w poczynaniach Heikego. Cała masa włosów przerzuciła się teraz na niego, zatykając mu usta i nos i starając się go zadusić.
– O, tego już doprawdy za wiele – usłyszał spokojny głos Sol. – Słyszysz, przeklęta babo? Łapy precz od naszego chłopca! Marze, odmów „modlitwę”, chłopak nie może przecież wydusić z siebie ani słowa!
W komnacie rozległy się niesamowite, monotonne zaklęcia, wypowiadane przez głos, który wcale nie był głosem, lecz jedynie ułudą. Język owych zaklęć był tak całkowicie obcy Peterowi, iż, półprzytomny, sądził, iż przeniósł się do świata demonów. Ale Heike zdołał się uwolnić, włosy bezwładnie opadły z jego twarzy.
Zaklęcia umilkły. Ciemna, kipiąca masa rzuciła się znów na Petera; nie podejmowała już więcej prób unicestwienia mocy Heikego.
W tej chwili nikt nie miał czasu dla Petera, musiał radzić sobie sam. Był to może dość brutalny, lecz niestety jedyny sposób, by go ocalić.
Heike ponowił próbę. Kamień nagle przechylił się i ze straszliwym łomotem runął ze skały aż na samo dno doliny.
Do środka wpadły ostre promienie porannego słońca, które właśnie wstało na wschodzie; złote, rozgrzewające i tak prawdziwe, że Heike głęboko westchnął z ulgą.
Nie tracąc czasu rzucił się na pomoc Peterowi, całkiem już oplątanemu. Cienkie pasma włosów zaczynały przecinać ubranie i wpijać się coraz głębiej w skórę biedaka.
Heike, świadom konieczności bezwzględnego działania, powlókł przyjaciela ku światłu, mocno chwycił czarne pasmo obejmujące jego szyję i gwałtownym ruchem pociągnął, tak iż cały pęk – każdy, jak sądził, co do ostatniego włosa – oderwał się od ciała Petera. Wówczas wyrzucił ohydztwo przez dziurę w murze.
Nie poddało się ono dobrowolnie, o, nie! Stawiało tak zaciekły opór, że Heikemu powiodło się zaledwie częściowo, choć nie tylko jego siły zostały zaangażowane w tę walkę.
Obrzydliwie żywa wiązka włosów leżała na samym brzegu w dziurze po kamieniu. Przez moment przerażonemu Heikemu wydawało się, że włosy zwiną się i znów wpadną do komnaty, ale było już za późno. Moc słońca zwyciężyła.
Chłopcy szeroko otwartymi oczyma patrzyli, jak skręcają się w świetle z sykiem, jak gdyby się spalały. Długie, połyskliwe włosy kurczyły się niby w ogniu, ostry, nieprzyjemny zapach uderzył ich w nozdrza. Nie upłynęła nawet minuta, a włosy obróciły się wniwecz, została po nich jedynie niewielka, lepka plama.
Peter osunął się na podłogę, z trudem chwytając oddech.
– Jak się czujesz? – zapytał Heike.
– Dobrze – jęknął Peter. – Najgorsze już minęło, prawda? Ach, jak mnie wszystko boli! I tak mnie mdli!
– Nic dziwnego, musi cię boleć. Całe ciało masz pokryte długimi, czerwonymi pręgami.
Heike podszedł do kamiennej ściany i badał ją palcami.
– Twierdza stoi jak stała – stwierdził z niedowierzaniem. – Peterze… Wybacz mi obcesowe pytanie, ale czy nadal… Czy ciągle jeszcze masz… Wiesz, o co mi chodzi?
Peter z zażenowaniem skinął głową, usiłując dłońmi zasłonić swój wstyd.
– I ci zmarli mężczyźni również. To ogromnie niepokojące. Tak, bardziej przerażające, niż mogę wyrazić!
– O czym mówisz?
– Można z tego wyciągnąć tylko jeden wniosek, prawda?
– Jaki? – spytał Peter i niemal w tej samej chwili krzyknął przerażony.
Heike zaraz zobaczył, co się stało. Pojedynczy włos, ostatni, owinął się wokół szyi chłopaka i zacisnął tak mocno jak napięta struna skrzypiec. Heike nie mógł sobie z nim poradzić, włos wyślizgiwał mu się spomiędzy palców. Peter posiniał już na twarzy, gdy znów rozległ się monotonny, gardłowy głos. Włos rozluźnił uścisk. Heike zdołał nawinąć go sobie na dłoń i wynieść na słońce. Spalił się z sykiem. Odrażający napastnik przestał istnieć.
Peter oddychał z trudem:
– No więc jaki wniosek należałoby wyciągnąć?
– Że Anciol, którą Sol nazwała przeklętą babą, nadal żyje. Jeśli oczywiście można mówić o życiu, gdy ma się do czynienia z upiorem. Wskazuje na to fakt, że nic się nie zmieniło. Musimy ją odnaleźć, Peterze!
– Ale czy ona… nie leżała w tym łożu?
– Tak, w swym własnym ślubnym łożu! Do niego zaciągała wszystkich kochanków. Ale teraz na pewno już jej tam nie ma. Obawiam się, że czeka cię kolejny wstrząs. To nieuniknione. Muszę ci pokazać, co widziałem wczoraj rano.
ROZDZIAŁ XIII
– Nie chcę już więcej żadnych wstrząsów – stwierdził Peter, ledwie powstrzymując się od płaczu. – Chcę się stąd wydostać! Ale jak my wyjdziemy?
Dobre pytanie, pomyślał Heike, nie mogli bowiem zostać w tych dwu małych komnatach, a oba wyjścia były na amen zamknięte.
Heike zdążył już sprawdzić jedne i drugie drzwi. Najpierw te w zewnętrznej komnacie, te, które od strony korytarza naznaczone były magicznymi runami. Potem drugie. Stąpał koło nich ostrożnie, by ominąć trupy. Jak można się było spodziewać, drzwi okazały się zamknięte, i to tak, jakby nigdy ich nie otwierano. Ale Peterowi nie podobał się sposób, w jaki Heike się o nie opierał, jak gdyby nasłuchiwał albo…