Выбрать главу

Heike zastanawiał się nad czymś.

– Pamiętasz, że kiedy stałem na dachu, przez moment mogłem spojrzeć przez całą twierdzę na przestrzał?

– Wspomniałeś o tym.

– Nie interesuje cię, co widziałem w twojej komnacie? Właśnie wtedy ujrzałem prawdziwy obraz ciebie i jej, leżących w łożu z baldachimem, nie fałszywy omam.

Peter odwrócił się i spoglądał z wyczekiwaniem.

– A więc…?

Kącik ust Heikego zadrgał nerwowo.

– Najpierw zobaczyłem twoje ubranie, ułożone na porośniętym mchem kamieniu. Później popatrzyłem na ciebie. Leżałeś na ziemi, przykryty świerkowymi gałęziami.

– Nic dziwnego, że zmarzłem – ironicznie zauważył Peter. – A… ona?

– Nie zdążyłem przyjrzeć się jej dokładnie, zauważyłem tylko, że nie jesteś sam w „łożu”.

– Ach, tak! A teraz chcesz powiedzieć, że mamy szukać kamienia, i w ten sposób trafimy do tej komnaty.

– Tak, ale to właściwie zbędne. Wiemy przecież, w którym miejscu wybiliśmy dziurę w murze. Niedaleko stamtąd powinno znajdować się jądro twierdzy. Za tamtymi zamkniętymi drzwiami musi być zejście do piwnic.

– Czy nie mówiono ci, że Anciol została pochowana w piwnicy?

– Tak właśnie przypuszczano. Musimy odnaleźć jej grób.

Rozmawiali nie ustając we wspinaczce wśród skalnych odłamków i plątaniny oślizłych korzeni i gałęzi.

– Wiesz, Heike, zastanawiam się, czy Feodora czasami nie próbowała się sprzeciwić swej złej władczyni.

– Jestem o tym przekonany. Na pewno nie raz dochodziło do ostrych kłótni. Och, chyba nigdy nie odnajdziemy właściwej drogi. – Heike z rezygnacją popatrzył na wszechogarniający chaos. – W jaki sposób zdołamy odkryć jakąkolwiek piwnicę?

– Niestety, chyba masz rację – przyznał Peter.

Zadanie wydawało się zaiste nadludzkie. Gdziekolwiek znajdowała się Anciol, obwarowała się znakomicie.

– To podobno normalne – stwierdził Peter. – Słyszałem, że wampiry postępują tak samo. Niemożliwością jest odnalezienie ich grobów.

– Ale nie mamy do czynienia z wampirem.

– Niedaleko jej do tego – mruknął Peter i Heike musiał przyznać mu rację.

Ogarnęło ich zniechęcenie i właściwie już skłonni byli się poddać. Kopanie i przerąbywanie się przez taką gęstwinę wydawało się całkiem bez sensu, ani trochę nie przybliżało ich do celu, zwłaszcza że mieli na to tylko jeden dzień.

Ale nagle całkiem nieoczekiwanie wydarzyło się coś dziwnego.

Daleko przed sobą ujrzeli wysoki, wąski cień. Był to naprawdę jedynie cień, ale zdawało się, że na nich czeka.

Stał osłonięty mrokiem muru, jakby obawiał się ostrego słońca. Stanowił jedynie ciemniejszą smugę.

– Chodź, Peterze – rzekł Heike niemal bezgłośnie.

Peter zawahał się, ale powoli ruszył za przyjacielem.

Gdy się zbliżyli, Peter ujrzał, jak Heike kłania się cieniowi. Cień odkłonił się i ruchem dłoni wskazał na splątane gałęzie. Zaraz potem zniknął.

– To przyjaciel czy wróg? – zapytał Peter, gdy kierowali się we wskazane miejsce.

– Woźnica – krótko odparł Heike. – I gotów jestem oddać duszę w zastaw, że widzi w nas swych wybawców.

Nie było czasu na dalsze rozważania. Przed sobą ujrzeli wąską jamę prowadzącą gdzieś w głąb.

Popatrzyli po sobie. Czy będą mieli dość odwagi?

Heike skinął głową i zaczął spuszczać się w dół. Peter za nim, święcie przekonany, że gałęzie zaraz zasuną się za nimi, chwytając ich w pułapkę. Nie miał odwagi obejrzeć się za siebie.

Schodzenie w dół okazało się wcale niełatwe. Kilkakrotnie omal się całkiem nie zakleszczyli, ale nie zrezygnowali. I wkrótce stanęli na twardym gruncie.

Kiedy Heike nogą odsunął nasiąknięty wodą mech, wyłoniła się spod niego kamienna posadzka. Trudno właściwie powiedzieć, że chłopcy stali, musieli kucać, a miejscami nawet się czołgać.

Nagle Peter krzyknął:

– Heike! Spójrz!

Niedaleko od nich leżały zwłoki dwóch Francuzów, dokładnie w takiej pozycji, jak widzieli je wcześniej, tyle że teraz w nieco innym otoczeniu.

– No, cóż, wiemy więc, gdzie są drzwi – powiedział Heike. – Musiały być tutaj, tuż przy dłoni starszego z mężczyzn…

– I tu jest zejście w dół! – zawołał Peter. – Po drugiej stronie drzwi, tak jak przypuszczaliśmy!

W kamiennej podłodze zionęła jama. Być może kiedyś w dół prowadziły schody, teraz nie było już niczego. Jedynie otchłań.

– Czy naprawdę musimy tam zejść? – szepnął Peter. – A w jaki sposób wrócimy na górę?

Heike rozejrzał się dokoła. Nie ufał pełzającym, płożącym się gałęziom. Na nie rzucone były czary. Jej czary.

– Sprawdzimy najpierw, jak tu głęboko!

Wyszukał odpowiednio duży kamień i wrzucił go w otwór. Łomot rozległ się bardzo szybko.

– Pomagając sobie nawzajem poradzimy sobie z wyjściem – oświadczył. – Chodź! Trzymaj mnie mocno za rękę, spróbuję spuścić się w dół!

Peter jęknął ze strachu, ale usłuchał Heikego. Wkrótce z dołu dobiegło wołanie:

– Chodź, wszystko w porządku. Tylko strasznie tu ciemno! Co prawda tego właśnie należało oczekiwać. Mamy do czynienia z istotami, które panicznie boją się światła.

Peter życzyłby sobie, by Heike tak wyraźnie nie okazywał braku szacunku dla przeciwnika, ale nagle uderzyła go pewna myśl.

– Heike, mam przy sobie krzesiwo! Czy rozpalić ogień tu na górze? Chciałem powiedzieć, w słońcu, ale, doprawdy, nie ma go za wiele.

– Niech cię Bóg błogosławi, chłopcze! Ale pospiesz się, nie czuję się tu najlepiej. Nie wiem, co mam wokół siebie.

Nerwowo, drżącymi palcami Peterowi udało się zsunąć na kupkę trochę suchych liści, znalazł też kawałek drewna, który, jak się wydawało, nie pochodził z diabelskiego lasu. Najpierw zatliły się liście, zaraz potem rozżarzyło się drewienko.

– Już idę!

Skoczył do dziury, ufając, że Heike wie, co robi.

Kiedy blask prymitywnej pochodni rozświetlił kryptę Anciol, chłopcy zastygli w pół ruchu. Skamienieli. Pomieszczenie było co prawda niskie, ale dosyć spore. To, co się w nim znajdowało, przerastało granice najbardziej chorej wyobraźni.

Na samym środku omszałej kamiennej posadzki stał wielki sarkofag z żelaza albo ołowiu, chłopcy nie mogli rozpoznać materiału. Kiedyś pokrywa sarkofagu musiała zostać szczególnie starannie przymocowana, nadal widoczne były tego ślady. Ale pieczęcie zostały złamane – od środka! Pokrywę zwalono na podłogę.

Wewnątrz metalowego sarkofagu znajdowała się nieco mniejsza drewniana trumna, a z jej ścian wyrastały długie czułki, wijące się z trzaskiem w ciągłym ruchu. Jądro lasu! Tutaj znajdowały się główne korzenie, stąd rozprzestrzeniały się coraz dalej i dalej. Już dawno temu przedarły się przez sufit i kamienne ściany, pochłaniając coraz większe obszary. Olbrzymie pnie, drzewo-matka! Żywiące się zawartością trumny i…

Peter znów odczuł falę mdłości. Wokół trumny leżały stosy ludzkich zwłok. Niektóre były już tylko szkieletami, na innych trzymały się jeszcze resztki mięśni i skóry. Ale wszędzie wpijały się w nie owe straszliwe korzenie, wyrastające z trumny.

– Las żywi się… – niedowierzająco zaczął Peter z twarzą ściągniętą grymasem obrzydzenia.

– Tak – przerwał mu Heike. – Ale ci dwaj Francuzi są jeszcze dostatecznie świeży, by… dało się ich wykorzystać. Nie marnujmy czasu, bierzmy się do roboty, Peterze!

Heike podszedł do trumny. Peter musiał wytężyć całą siłę woli, by pójść w jego ślady.

Kiedy przecisnęli się wreszcie między korzeniami i gałęziami, Peter poświecił do wnętrza trumny. Z ust wyrwał mu się okrzyk przerażenia.