Podczas gdy trzaski i dudnienia wzmagały się i przenosiły na las wokół całej doliny, a drzewa zaczynały umierać, opuścili miasteczko, machając na pożegnanie tym, których mijali. Mira pożyczyła konia od Heikego, a chłopcy dosiedli pół dzikich francuskich wierzchowców.
Dopiero gdy zaczęli wspinać się po zboczu w stronę umierającego lasu, Peterowi wpadła do głowy pewna myśl. Powiedział o niej Heikemu, który w zamyśleniu pokiwał głową.
Wtedy, w twierdzy, nie zastanawiali się nad tym, ale teraz stwierdzili, że obaj rozumieli wszystko, co mówili przodkowie Heikego. A przecież mówili w obcym języku! I Anciol także rozumiała Sol, wyraźnie było przecież widać, jak bardzo rozgniewała się czarownica w trumnie.
A więc niezwykła trójka musiała przemawiać raczej za pomocą myśli niż słów.
Skołatany umysł Petera nie mógł tego wszystkiego objąć, zakręciło mu się tylko w głowie.
Kiedy byli już pod lasem, Peter i Mira wstrzymali konie. Heike postąpił jak oni, aczkolwiek uczynił to niechętnie. Znajdowali się teraz w miejscu, z którego po raz pierwszy ujrzeli miasteczko w dolinie w dniu, w którym tu przybyli.
– Nie odwracajcie się! – szybko powiedział Heike.
Naturalnie słysząc to od razu odwrócili głowy.
Mira uderzyła w krzyk.
– Ale… – zdumiał się Peter. – Tam jest tylko zbiorowisko szarych kamieni…
– Ruiny domów – sucho powiedział Heike. – Targul Stregesti jest z dawien dawna wymarłym miasteczkiem. Ruszajmy, musimy jak najprędzej przedrzeć się przez las.
ROZDZIAŁ XIV
Las umierał na ich oczach. Pnie z trzaskiem waliły się na ziemię, wypełniając straszliwym odgłosem całą dolinę. Patrzyli na agonię lasu, pragnąc tylko jednego: jak najprędzej opuścić to upiorne miejsce.
Przed nimi panował coraz dzikszy chaos.
Było rzeczywiście tak jak ktoś, być może nawet sam Heike, wspomniał: nie istniała droga prowadząca do wyjścia, była tylko ta, która wiodła do wewnątrz. W miejscu, gdzie bity trakt docierał do skraju lasu, zaczynał się gąszcz.
Ale moc czarownicy została złamana. Teraz musieli wykrzesać z siebie resztki odwagi, by przejść przez zielone piekło.
I nie zabłądzić.
Spłoszone konie wierzgały i stawały dęba, nie chciały wejść w gęstwinę spadających gałęzi, które czyniły piekielny wprost hałas.
– Miro! – zawołał Heike przekrzykując dudnienie dobiegające z lasu. – Czy nie masz przypadkiem czegoś, co należy do mnie?
– Koń? – powiedziała na próbę.
– Wiesz dobrze, że nie o niego chodzi.
Westchnęła.
– Och, Heike, miałam nadzieję, że nie zapytasz! Czy naprawdę nie mogę jej zatrzymać?
– Niestety, Miro, możesz dostać ode mnie wszystko, tylko nie mandragorę! Ona i ja należymy do siebie, zrozum to, a poza tym ona musi pozostać w rodzie. Jesteśmy panem i sługą; nie wiem jedynie, kto jest kim. Łączą nas nierozerwalne więzy!
– Z nią czułam się tak bezpieczna. Wiedziałam nawet, że będę miała odwagę, by przejechać przez ten las. Pogodziłam się także ze świadomością, że tyle czasu spędziłam w gospodzie, której nie było. Wszystko tylko dlatego, że miałam ją przy sobie.
Z głębokim westchnieniem zdjęła mandragorę z szyi, podjechała bliżej i podała ją Heikemu.
– W każdym razie dziękuję ci za to, że mi ją pożyczyłeś! Nie wiem, gdzie takiej szukać?
– Popytaj u drogisty – wtrącił się Peter. – Na pewno coś będą wiedzieli, ale pamiętaj, że nie wszystkie mają taką moc. Żeby mandragora spełniała swą magiczną funkcję, musi mieć odpowiednią człekokształtną formę. A poza tym powinna zostać wyciągnięta z ziemi pod szubienicą przez czarnego psa, któremu przywiązuje się ją do ogona. Czarny pies zdycha od krzyku alrauny, kiedy korzeń zostaje wyciągnięty z ziemi.
– Czy z tą mandragorą było tak samo, Heike? – zapytała Mira z powątpiewaniem.
– Nic mi o tym nie wiadomo. Wiem jedynie, że jest niezwykle stara. Ma co najmniej pięćset lat, a może i więcej.
– Ale wcale nie wygląda na tak starą!
– Tak, to prawda.
Bo przecież ona żyje, pomyślał, ale nie powiedział tego głośno.
Mandragora Ludzi Lodu charakteryzowała się pewnym niezwykłym szczegółem. Rozetka, z której wyrastają liście, ta część, która znajdowała się nad ziemią, została kiedyś poszarpana, pozostały na niej jedynie nerwy liści. Przypominały one teraz do złudzenia prawdziwe włosy, grzywą spadające na „głowę” i „twarz”.
Mandragora nabrała przez to jeszcze bardziej „ludzkiego” wyglądu.
A może włosy były jedynie delikatnymi korzeniami? Tego Heike nie wiedział.
– Pokochałam ten korzeń – wyznała Mira. – Nie powinieneś był mi go pożyczać.
– Wydaje mi się, że uratował ci życie – roześmiał się Heike.
– To prawda – odparła poważnie. – Jestem o tym przekonana.
Wszyscy troje wymienili spojrzenia. Heike z nieskrywanym zadowoleniem wsunął mandragorę pod koszulę i byli już gotowi do przekroczenia progu lasu.
Gdyby dało się dojrzeć słońce, stałoby teraz w zenicie, ale nie wiadomo skąd napłynęły gęste chmury. Nic już nie było jasne, przejrzyste, rozświetlone promieniami.
Konie za nic nie chciały wejść w gęstwinę, musieli je zmuszać do marszu. Dla pewności związali wszystkie trzy wierzchowce razem, by żaden przypadkiem nie poniósł.
Jako pierwszy gałęzią w głowę dostał Peter. Zatrzymali się na chwilę i rozejrzeli dookoła. Drzewa poddawały się i waliły na ziemię, korzenie wiły się konwulsyjnie, a rozedrgane opary unosiły się z podmokłego gruntu pośród głośnego trzasku łamiących się omszałych gałęzi.
Las konał. Zewsząd czyhało niebezpieczeństwo, ale nie pozostawało im nic innego, jak wydostać się z gąszczu, choć obawiali się, że będą kręcić się w kółko i znów znajdą się w dolinie grozy.
Teraz już wiedzieli, że tam w dole nie ma żadnych ludzi, owce nie pasą się i nie pasły od wielu już setek lat, nie ma domów; nie ma gospody i kościoła… Zostały jedynie skrzeczące kruki.
Tam skubały trawę na łąkach samotne i opuszczone dwa francuskie konie… W tej dolinie bez wyjścia, w której nie było żadnej żywej istoty, póki nie zjawił się Heike ze swymi towarzyszami!
Zadrżał na myśl o wielkiej pustce, jaką zostawiali za sobą.
Wśród ruin zapewne tylko cmentarz pozostał taki, jakim go widzieli. A na cmentarzu, pośród swych przodków, spoczywała księżniczka Feodora ze swą małą córeczką. Woźnica i jego koń, gdziekolwiek teraz przebywali, odnaleźli nareszcie spokój. A okrutna Anciol miała kołek wbity w serce i nie mogła wyrządzić już więcej zła.
Las, ucieleśnienie jej żądzy zemsty, inkarnacja nienasyconych erotycznych żądz, umierał na ich oczach, wijąc się w śmiertelnych skurczach. Niedługo, za rok albo dwa, nowy, prawdziwy las zapuści tu korzenie i przejmie okolicę we władanie.
Przeklęta dolina została oczyszczona.
Kiedy przedzierali się przez mokradła, omijając drzewa z pluskiem wpadające w bagniska, Heike cicho odezwał się do Petera:
– A jak z twoją…? Czy nadal masz trudności z…?
Nieśmiałość nie pozwalała mu nazwać rzeczy po imieniu.
– Nie, nie – pospieszył z odpowiedzią Peter. – Nareszcie się uspokoiło. Stało się to wkrótce po tym, jak wbiłeś kołek w jej serce.
– To dobrze – pokiwał głową Heike. – Mamy zatem pewność, że ona nie żyje. Cieszę się, że mimo wszystko poszło nam tak łatwo. Istnieją bowiem pewne stwory, którym trzeba oddzielić głowę od ciała, by zniszczyć ich moc.
– Uff – zadrżał Peter. – Wiesz, myślałem o Francuzach i innych zmarłych, których zwłoki znaleźliśmy w krypcie… Powinniśmy chyba coś dla nich zrobić? Może porozmawiać gdzieś z księdzem…