Magister, stwierdziwszy, że neseser, który skrywał wszystkie jego bezcenne skarby, został zbezczeszczony i wypatroszony, przywrócił jakoś do przytomności swego towarzysza niedoli, po czym obie ofiary gazowego ataku pobiegły do służbowego przedziału konduktora. Ten siedział, popijając herbatę i w czarnej od mroku nocy szybie przypatrując się odbiciu swego niezbyt pociągającego oblicza.
Odsuwając Nicholasa ramieniem, mister Kalinkins jął wykrzykiwać:
– Napadli na nas bandyci! To akt międzynarodowego terroryzmu! Mnie i tego tu obywatela Wielkiej Brytanii zatruto gazem paraliżującym! Skradziono nam pieniądze i rzeczy!
Konduktor odwrócił się leniwie i ziewnął.
– Normalka – wyjaśnił, spoglądając na pasażerów bez śladu zainteresowania. – Buszują. (Znów to nieprzetłumaczalne na żaden ze znanych Nicholasowi języków słowo!). – Kolej nie ponosi odpowiedzialności za skradzione rzeczy. Inaczej przez takich palantów jak wy poszłaby z torbami.
– A gdzie są ci dwaj młodzi ludzie w dresach, z którymi pana widział mister Fendorajn? – spytał eksporter wyrobów mlecznych, wbijając spojrzenie w demonstracyjnie zdystansowanego od sprawy funkcjonariusza kolei. – W którym przedziale?
– Jacy młodzi ludzie? – zapytał obojętnie konduktor. – Z nikim nie rozmawiałem. Twój mister łże jak najęty. – Znów odwrócił się do okna i poskarżył własnemu odbiciu: – Wiecznie jakieś pretensje, tylko języki sobie strzępią. A ty pisz potem raporty, człowieku. Idźcie do dyżurnego milicjanta. Trzeci wagon. Aha, i zamknijcie drzwi, bo ciągnie.
Łotysz oznajmił, że milicjant nie kiwnie palcem, i dał za wygraną, więc Nicholas wyruszył na poszukiwanie przedstawiciela porządku publicznego samotnie.
Porucznik, którego Fandorin znalazł w przedziale służbowym, u konduktorki wagonu numer trzy, z początku istotnie nie kwapił się do podjęcia jakichkolwiek działań.
– Niech pan zrozumie, że za godzinę i dziesięć minut pociąg zatrzyma się w Pskowie – tłumaczył mu Nicholas – złodzieje tam wysiądą i przepadną wszelkie szanse na odzyskanie skradzionych rzeczy. Trzeba po prostu przejść przez cały skład, a ja już rozpoznam tych ludzi. Jestem pewien, że to oni są złodziejami.
Uciążliwa rozmowa trwała dość długo i z każdą chwilą stawało się coraz bardziej jasne, że nie przyniesie żadnego pożytku. Anglik nie dysponował argumentami, które przekonałyby milicjanta, żeby wstał, zapiął guziki munduru, założył kaburę i wyruszył w obchód wszystkich trzynastu wagonów, zamiast wypić ćwiarteczkę i zakąsić.
Z pomocą cudzoziemskiemu dryblasowi przyszła konduktorka, potwierdzając tym samym opinię klasyków rosyjskiej literatury na temat czułego, litościwego serca tubylek.
– No już dobra, Waleńka, dobra, nie ociągaj się – powiedziała prawnuczka bohaterek słynnego poematu [6] Niekrasowa, kobieta niezdrowej tuszy, o włosach przypalonych trwałą. – Widzisz, że człowiek ma kłopoty, idź, idź. A ja tymczasem nakroję ogóreczków i rzodkiewki.
Młodzi ludzie w sportowych strojach odnaleźli się w szóstym przedziale czwartego wagonu, sąsiadującego z wagonem Nicholasa. Jechali we dwóch, rżnąc w karty wytłuszczoną talią. Na stoliku stały butelki piwa.
– To właśnie te dresy – zwrócił się Nicholas do porucznika, wskazując na granatowy rękaw z białą wypustką. – Jestem pewien.
– Proszę okazać dowodziki – oficjalnym tonem zarządził milicjant. – I rzeczy. Ten tu zagraniczny obywatel złożył skargę.
Starszy z dwóch pasażerów rozłożył ręce.
– Jakie rzeczy, panie władzo? Wsiedliśmy z Sieriogą w Nieworotinskiej, a w Pskowie wysiadamy. Proszę, dwa leszcze w kieszeni i papierosy.
Należy oddać sprawiedliwość porucznikowi Wali – jawnie naruszając nietykalność osobistą tych dwóch oraz przekraczając regulaminowe uprawnienia, obszukał zarówno przedział, jak i samych młodych ludzi, ale oprócz dwóch wędzonych rybek, paczki papierosów LM, pestek słonecznikowych i garści drobnych niczego nie znalazł.
– Co teraz? – zapytał Fandorina na korytarzu. – Idziemy dalej, czy jak?
– Już wiem! – wykrzyknął Nicholas. – Ci dwaj muszą być w zmowie z konduktorem z mojego wagonu! I rzeczy na pewno też są u niego! Facet odda im łup w Pskowie, a oni wysiądą z pociągu.
– Co to, to nie – uciął milicjant. – U konduktora nie będę robił kipiszu, nie chcę ryzykować. – Po chwili dodał wyjaśniająco: – Bez nakazu nie wolno. Wie pan co, mister? Napisz pan zażalenie, a potem przynieś mi je pan do wagonu trzeciego. To na razie.
I Nicholas został sam, kipiąc z bezsilnej złości.
Czas, bezcenny czas uciekał! Do Pskowa pozostawało nie więcej niż piętnaście minut jazdy. Można było, oczywiście, zaczaić się na platformie i próbować z zaskoczenia przyłapać tego łajdaka konduktora na gorącym uczynku, kiedy będzie przekazywał złodziejski łup wspólnikom. Ale co, jeśli całą sprawę mają zorganizowaną inaczej? Na przykład, konduktor poda przez okno skradzione rzeczy komuś, kto już czeka na peronie, a Nicholas tymczasem będzie sterczał przy drzwiach jak głupi?
„Myśl, myśl – nakazał sobie magister. – Jeżeli nie odzyskasz testamentu Corneliusa, więcej już tego dokumentu nie będziesz oglądał. I nigdy sobie tego nie wybaczysz”.
Intensywnie wytężał mózgownicę pięć minut i istotnie pewien pomysł przyszedł mu do głowy.
Dalszych pięć poświęcił na przekartkowanie swego notesu i szybkie przyswojenie sobie pewnych zwrotów z działu „Słownictwo ludzi marginesu”.
Kiedy w oknie zaczęły się pojawiać coraz gęściej żółte światełka, zapowiadając, że pociąg wjedzie za chwilę do sporej wielkości miasta, Fandorin cicho odsunął drzwi służbowego przedziału, wszedł do środka i pochylił się nad siedzącym konduktorem.
– No co, mister, znalazłeś pan swoje klamoty? Niech pan ich lepiej poszuka. Możeś je pan sam gdzie wkitrał albo zapomniał? Nieraz tak bywa. – Bezczelny drań wymownie prztyknął się palcami w szyję i z uśmiechem, absolutnie, jak się zdawało, pewien swojej bezkarności, dodał: – Proszę wyjść, obywatelu. Dojeżdżamy do stacji. Go, go, schnell!
Nicholas położył mu rękę na ramieniu, mocno zacisnął palce i rzekł przeciągle:
– Stawiasz się, gnido zecwelona? Ojca kroisz? No, uważaj, jak pożyjesz. („Stawiać się” – zachowywać się zuchwale, bezczelnie; „gnida zecwelona” (obraźl.) – najniższa w hierarchii więziennej kategoria osadzonych; „ojciec” – człowiek szanowany w złodziejskiej kompanii; „jak pożyjesz” (groźba) – nie masz życia, koniec z tobą).
Wrażenie, jakie zrobiła przemowa Fandorina na konduktorze, przypominało reakcję Kalinkinsa na wykonanie przez Anglika pieśni o ojczyźnie, tyle że było mniej więcej dwudziestokrotnie silniejsze. Nicholas jeszcze nigdy nie widział, żeby człowiek w jednej chwili zrobił się biały jak kreda – zawsze sądził, że to porównanie czysto retoryczne, jednakże konduktor naprawdę błyskawicznie zbielał; nawet jego wargi przybrały jasnoszary odcień, a oczy mrugały nerwowo.
– Bracie, bracie… – wybełkotał z trudem, usiłując wstać, ale Fandorin zacisnął palce jeszcze mocniej. – Nie wiedziałem… Bóg świadkiem, nie wiedziałem… Myślałem, żeś zwykły zagraniczny palant. Bracie!
Nicholas przypomniał sobie jeszcze kilka przydatnych określeń z notesu, które niezwłocznie – z dobrym skutkiem – zastosował.
– Pies ci bratem, kablu. („Pies” – funkcjonariusz śledczy wydziału kryminalnego, w szerszym znaczeniu: milicjant; „kabel” (pogardliwie) – złodziej informator milicji).