Выбрать главу

Babcia Jelizawieta Anatoljewna, zmarła wiele lat przed narodzinami Nicholasa, wywiozła z Krymu w roku 1920 dwa prawdziwie cenne skarby. Jednym był przyszły sir Alexander, wówczas znajdujący się jeszcze w łonie matki. Drugim – puzderko z relikwiami rodzinnymi.

Największą pośród nich wartość poznawczą miał pożółkły kajet, zapisany równym, starannym pismem prapradziadka Isaakija Samsonowicza, kancelisty moskiewskiego archiwum Ministerstwa Sprawiedliwości, który sporządził drzewo genealogiczne rodu Fandorinów, opatrując je szczegółowymi komentarzami.

W szkatułce znajdowały się także przedmioty o wiele starsze. Na przykład krzyżyk z drewna cyprysowego, który – zgodnie z adnotacją rodzinnego dziejopisa – należał do legendarnego protoplasty rodu, rycerza krzyżowca imieniem Theo von Dorn.

Lub też miedzianorudy, niezblakły w ciągu stuleci kosmyk włosów, zawinięty w pergamin, na którym widniał prawie nieczytelny napis:

„Laura 1500”. Isaakij Samsonowicz skwitował rzecz lapidarną notatką: „Lok kobiecy, nie wiadomo czyj”. O, jakże poruszała w dzieciństwie bujną wyobraźnię małego Nicholasa tajemnicza miedzianoruda Laura, ukryta za nieprzeniknioną zasłoną stuleci!

Na biurku ojca stało, również pochodzące ze szkatułki, portretowe zdjęcie oszałamiająco przystojnego bruneta o smutnych oczach i efektownie przyprószonych siwizną skroniach – dziadka, Erasta Pietrowicza, osobistości ze wszech miar godnej zainteresowania.

A jakże cenny był autograf wielkiej cesarzowej, która własnoręcznie nakreśliła na kartce welinowego papieru dwa zaledwie słowa, ale za to jakie! „Dozgonnie wdzięczna” – u dołu zaś widniał znany wszystkim podpis: „Katarzyna”. Ojciec mówił, że niegdyś w szkatułce znajdowały się też ordery dziadka, w tym również złote, wysadzane drogimi kamieniami, ale babcia musiała je spieniężyć w ciężkich czasach. I postąpiła słusznie. W końcu po antykwariatach wala się pełno różnych krzyży – „Włodzimierzy” czy „Stanisławów” – natomiast za to, że Jelizawieta Anatoljewna uchroniła stary nefrytowy różaniec (dziś już trudno byłoby ustalić, do którego z przodków należał) oraz własność brygadiera Łariona Fandorina, zegarek-cebulę, w którym utkwiła turecka kula – cześć jej, chwała i wdzięczność po wsze czasy!

Nicholas sam się dziwił, że na tak proste rozwiązanie nie wpadł wcześniej. Po co grzebać się w biografiach obcych ludzi, o których przecież właściwie wszystko wiadomo, jeśli można się zająć historią własnego rodu? W dodatku z pewnością nikt człowiekowi nie wejdzie tu w drogę.

Z początku magister zajął się oczywiście autografem carycy, który mógł być własnością jedynie Daniły Fandorina – na dworze Semiramidy Północy pełnił on z pozoru niezbyt godne uwagi, lecz w istocie o kluczowym znaczeniu obowiązki osobistego sekretarza imperatorowej! Nicholas opublikował w szacownym czasopiśmie historycznym szkic o swoim przodku, gdzie pośród innych uwag zamieścił ostrożną supozycję na temat powodów owej cesarskiej wdzięczności i ewentualnego datowania dokumentu (czerwiec 1762?). Historycy slawiści przyjęli artykuł życzliwie, zatem badacz, uskrzydlony sukcesem, zajął się z kolei radcą stanu Erastem Pietrowiczem Fandorinem, który w latach osiemdziesiątych dziewiętnastego stulecia piastował stanowisko urzędnika do specjalnych poruczeń przy moskiewskim generale-gubernatorze, a następnie, już jako osoba prywatna, prowadził tajne śledztwa w najrozmaitszych mrocznych, zagmatwanych sprawach, w jakie obfitował przełom dziewiętnastego i dwudziestego wieku.

Niestety, z powodu niezwykle dyskrecjonalnego charakteru poczynań owego detektywa-dżentelmena Nicholasowi udało się odnaleźć bardzo niewiele udokumentowanych śladów jego działalności, dlatego też zamiast poważnego artykułu naukowego opublikował w pewnym piśmie ilustrowanym serię na poły beletrystycznych szkiców, opartych na ustnych przekazach rodzinnych. Z profesjonalnego punktu widzenia było to dość wątpliwe przedsięwzięcie, więc by się nieco zrehabilitować, Nicholas wdał się w żmudne, drobiazgowe badania odległego, jeszcze przedrosyjskiego okresu historii rodu von Dornów; zwiedził dokładnie ruiny i otoczenie ich rodowej siedziby, zamku Theofels, odbył wiele spotkań z potomkami innych gałęzi rodziny (warto odnotować, że los rozrzucił ich po całym świecie, od Laponii do Patagonii) oraz nakichał się i napłakał w licznych lokalnych archiwach, skarbcach muzealnych i parafialnych skryptoriach.

Rezultat wszystkich tych wysiłków nie okazał się bynajmniej olśniewający – ot, pół tuzina skromnych publikacji i dwa, może trzy niewielkiej wagi odkrycia, na podstawie których nie sposób sklecić przyzwoitej monografii.

Artykuł o połówce ostatniej woli Corneliusa von Dorna (jeszcze jedna relikwia z hebanowej szkatułki), opublikowany cztery miesiące wcześniej w „Royal Historical Journal”, także nie był szczególnym powodem do chwały. Żeby odcyfrować bazgroły dzielnego kapitana rodem z Wirtembergii, może zbyt pochopnie sądzącego, iż z jego lędźwi weźmie początek silna gałąź rodu rosyjskich Fandorinów, Nicholas musiał ukończyć specjalny kurs paleografii, mimo to jednak po odczytaniu dokumentu jego sens pozostał niejasny.

Gdyby gruby, szary arkusz został przepołowiony nie wzdłuż, lecz w poprzek, można by było przynajmniej poznać całą treść zachowanego fragmentu tekstu. Ocalał wszakże jedynie wąski pasek dokumentu – jakiś gamoń przeciął go z góry na dół, i druga połówka zaginęła.

Nicholas właściwie nie był nawet całkiem pewien, czy ten tekst to rzeczywiście wyraz ostatniej woli piszącego, jego testament duchowy, czy też zwykła prozaiczna notatka. Na potwierdzenie swojej hipotezy przytoczył w artykule kilka pierwszych linijek, w których – jak to jest przyjęte w tego rodzaju dokumentach – znalazła się wzmianka o diabelskich pokusach i Jezusie Chrystusie, a dalej następowały jakieś raczej praktyczne wskazówki:

PISANE KU PAMIĘCI SYNKOWI

DO ROZTROPNOŚCI DOJDZIE

A DROGI DO MOSKWY

NIE POJMIESZ JAK

BY POKUSY DIABEŁ

ZNAJŚĆ WTENCZAS NA BOGA

CO NA DOLE W AŁTYN

SPOD ROGOŻY NA ZBA

Szacowne czasopismo, wierne tradycji, nie uznawało ilustracji, dlatego nie udało się zamieścić fotografii tekstu, i Nicholas poprzestał na zacytowaniu powyższego fragmentu. Dalej następowały niezrozumiałe, niepełne wskazówki, dotyczące jakiegoś domu (który syn Corneliusa miał prawdopodobnie otrzymać w spadku), przetykane tu i ówdzie wzmiankami o przodkach von Dornów. Gdyby informacje o stanie posiadania cudzoziemskiego najemnika dotrwały do naszych czasów w całości, z punktu widzenia historyka byłoby to dość interesujące, ale o wiele ważniejsze wydawało się, że pod dokumentem znajdowały się podpis i data, umieszczone w lewym dolnym rogu i dzięki temu doskonale zachowane: