– Zwariował pan! – wykrzyknął Nicholas, do którego dopiero teraz dotarło, że bankier mówi zupełnie poważnie. – Co to za bzdury?
– W porządku. – Gabunija pojednawczo uniósł dłoń. – Sześćdziesiąt pięć procent dla pana, trzydzieści pięć dla mnie, ale pod warunkiem, że kiedy ja sam będę potrzebował rady, udzieli mi pan pięćdziesięcioprocentowego rabatu. Przybijamy?
– Ale ja nie chcę mieszkać w pańskiej cholernej Rosji! – oświadczył wzburzony magister. – To szkodliwe dla zdrowia i równowagi psychicznej!
– Ach, prawda, dobrze, że mi pan przypomniał. – Josif Guramowicz bojaźliwie zerknął na drzwi do sekretariatu. – Poszukuje pana pewna psychicznie niezrównoważona dziewczyna, mała, ale okropnie zajadła. Dziennikarka. Najpierw telefonowała i groziła. Mówiła: „Wiem, że pan porwał Nikę, nikt inny, tylko pan. Jeżeli choć włos mu spadnie z głowy, zniszczę pana”. A teraz zaczęła nachodzić mnie tutaj. Zabroniłem wpuszczać ją do banku, to przykuła się kajdankami do drzwi wejściowych, trzeba było jej wydać zezwolenie na wejście, bo odstraszała klientów. Milicji nie chciałem wzywać – dziewczyna to, bądź co bądź, pańska znajoma, jakoś głupio. Zasiada w sekretariacie i siedzi od rana do wieczora, na obiad przynosi sobie kanapki. Sekretarki się jej boją. Sam już od tygodnia przemykam się bocznym wejściem. Wszedłby pan tam i jakoś ją uspokoił. Chyba że pan też się jej boi?
Nicholas bez słowa się odwrócił i już miał wybiec do sekretariatu, dla pewności postanowił jednak zajrzeć tam najpierw przez szczelinę w drzwiach.
Ałtyn siedziała w skórzanym fotelu, w którym bez trudu mogłyby się zmieścić jeszcze co najmniej dwa takie chucherka. Brwi dziennikarki były surowo ściągnięte, kolana złączone. Obok niej stał czarny plecaczek.
Przy dwóch biurkach, zastawionych sprzętem elektronicznym i przypominających nieprzystępne szańce, zabarykadowały się dwie sekretarki, jedna starsza, druga młodziutka, ale obie bardzo oficjalne i nieskazitelnie eleganckie.
– Tłumaczę pani już po raz pięćdziesiąty – zrezygnowanym tonem mówiła starsza, z fryzurą a la platynowy hełm. – Josif Guramowicz jest w podróży służbowej, dzisiaj także go nie będzie w biurze.
– Gdyby był w podróży, wiedziałabym o tym – odcięła się Ałtyn i nagle wbiła wzrok w drzwi gabinetu – najwidoczniej zauważyła szczelinę.
Dłużej się ukrywać nie miało sensu.
Nicholas otworzył drzwi i uśmiechając się szeroko, podszedł do dziewczyny z wyciągniętą do powitania ręką.
– Ałtyn, tak się cieszę, że cię widzę! A u mnie naprawdę wszystko w porządku.
Dziennikarka niczym gumowa piłeczka wyskoczyła z fotela i rzuciła się do Fandorina. Tak wielkie zaangażowanie emocjonalne wyraźnie świadczyło o tym, że uścisk dłoni nie wystarczy. Zawstydzony swoją brytyjską powściągliwością, Nicholas otworzył ramiona, gotów zamknąć Calineczkę w uścisku.
Ałtyn podskoczyła z rozbiegu i z całej siły wyrżnęła magistra twardą piąstką w zęby.
– Za co?! – jęknął Nicholas, przyciskając ręką rozbite wargi.
– Za wszystko! – krzyknęła z wściekłością szalona Tatarka. – Za to, że uciekłeś i nie dawałeś znaku życia! Za moje łzy! Za sto dolarów! Za „numerek – pełny wypas”!
Kątem oka Fandorin zauważył, że sekretarki znieruchomiały przy swoich pulpitach.
– Ale przecież to było specjalnie! – również odkrzyknął Nicholas, gdyż inaczej Ałtyn by nie usłyszała. – Dla zmylenia przeciwnika!
Ałtyn podparła się pod boki i obrzuciła go palącym spojrzeniem od stóp do głów.
– Zabić za takie zmylenie to mało! Ja, jak idiotka, martwię się, że on siedzi głodny, dzwonię do mamy, żeby podrzuciła mu coś do jedzenia! Ta przychodzi – a tam uroczy liścik i sto dolarów! Ależ musiałam się potem tłumaczyć!
I walnęła magistra ponownie – tym razem w brzuch. Słabiej, ale całkiem solidnie.
– A to za to, że ani jednej nocy nie przespałam spokojnie. Co, nie mogłeś zadzwonić? Myślałam, że już po tobie! Że jeżyka sowy zjadły! – Ałtyn wydała dziwny dźwięk, trochę przypominający szloch, ale czarne oczy pozostały suche i nieprzejednane. – Siedzę tu jak psychopatka, z nożem w plecaku. Chciałam temu tłustemu wieprzowi Soso rozpruć za to brzuch!
Znów załkała bez łez, rzuciła się z powrotem do fotela i wyjęła z plecaczka nóż do chleba, znany Fandorinowi z mieszkania w Bieskudnikach. Jedna z sekretarek krzyknęła, druga zerwała się i sięgnęła do czerwonego przycisku, dyskretnie umieszczonego na ścianie nieco powyżej blatu biurka.
Nicholasowi zrobiło się straszliwie wstyd. Ależ z niego egoista! Tak, zadzwonił, usłyszał jej głos, upewnił się, że Ałtyn żyje, i na tym koniec. A co ona przeżywała? W ogóle o tym nie myślał. Z drugiej strony, czy mógł przypuszczać, że z powodu jakiegoś niedorobionego Anglika Ałtyn nie będzie mogła spać spokojnie i w dodatku zaplanuje zabójstwo?
Fandorin podszedł do maleńkiej dziennikarki i drżącym głosem powiedział:
– Okropnie wobec ciebie zawiniłem. Czy potrafisz mi kiedykolwiek wybaczyć?
– Nie! – odparła ze złością. – Nigdy! Nachyl się, wytrę ci krew. Nie można na ciebie patrzeć.
Nicholas, któremu Ałtyn ocierała skaleczone wargi, speszony zerkał na mimowolnych świadków tej dzikiej sceny – sekretarki. Zauważył, że młodsza szeroko otworzyła oczy, a druga, platynowowłosa, zdjęła rękę z przycisku i daje mu jakieś znaki – coś szepcze, kiwa głową, jakby chciała dodać mu odwagi czy wręcz go ponaglić. Ale o co jej właściwie chodzi?
Przeniósł wzrok na Ałtyn. Taka mała, a taka niebezpieczna i zacięta! Wybąkał niepewnie:
– I jak to sobie wyobrażasz…
Chciał powiedzieć „dalej”, ale umilkł, bo czyż sama nie powiedziała, że nigdy mu nie wybaczy? Żadne „dalej” dla nich nie istnieje. Ta myśl nagle wydała mu się nie do zniesienia.
Odpowiedź była nieoczekiwana, można nawet powiedzieć, zaskakująca.
Ałtyn obrzuciła krytycznym spojrzeniem całe dwa metry Nicholasowej postury i rzekła z westchnieniem:
– Cóż, to nie będzie łatwe. Ale nie martw się, jakoś się dopasujemy.
Nicholas uznał, że się przesłyszał – coś źle zrozumiał, ale z tyłu dobiegło stłumione parsknięcie.
To chichotała młodziutka sekretarka, zasłaniając usta dłonią. Druga patrzyła na dryblasa i maleńką brunetkę z dziwnym wyrazem twarzy, jednocześnie rozmarzonym i smutnym.
Ałtyn wzięła Fandorina za rękę.
– Dobra, Nika, rozbawiliśmy publiczność i wystarczy. Jedziemy do domu.
Szedł za nią korytarzem, starając się stawiać jak najmniejsze kroki i usiłując odgadnąć, jak brzmiało jedyne słowo, które nie zachowało się w piśmie Corneliusa. „Odsuń księgę i…”.
Odsuń – i co?
Aneks
Limeryk autorstwa Nicholasa Fandorina, ułożony dwa miesiące później, w dniu zawarcia związku małżeńskiego.