Minęło wiele lat. Majątek księcia był w stanie rozkwitu. Stosunki właściciela majątku Wasiliewskie z jego administratorem układy się dla obu bez żadnych przykrości i sprowadzały się do suchej, rzeczowej korespondencji. Książę, nie mieszając się ani trochę do rozporządzeń Mikołaja Siergieicza, dawał mu niekiedy rady, które zadziwiały Ichmieniewa swą niezwykłą praktycznością i rzeczowością. Widoczne było, że nie tylko nie lubił tracić pieniędzy, lecz nawet umiał ich się dorabiać. W pięć lat po wizycie w Wasiliewskim przysłał Mikołajowi Siergieiczowi upoważnienie do kupna drugiego, wybranego majątku z czterema setkami dusz w tej samej guberni. Mikołaj Siergieicz był zachwycony; powodzenie księcia, wieści o jego skucesach, o jego karierze, brał do serca, jak gdyby chodziło o rodzonego brata. Ale zachwyt Ichmieniewa doszedł do zenitu, kiedy książę rzeczywiście dał mu dowód ogromnego zaufania. Oto w jaki sposób to się stało... Zresztą w tym miejscu uważam za nieodzowne wspomnieć o pewnych charakterystycznych szczegółach z życia tego księcia Wałkowskiego — jednej z najważniejszych postaci mojego opowiadania.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Już poprzednio wspomniałem, że książę był wdowcem. Żonaty był jeszcze za czasów pierwszej młodości i ożenił się bogato. Od swoich rodziców, zupełnie zrujnowanych w Moskwie, nie otrzymał prawie nic. Wasiliewskie oddano pod zastaw i obciążono ogromnymi długami. Dwudziestoletni książę, zmuszony wówczas służyć w Moskwie w jakiejś kancelarii, nie posiadał ani kopiejki i wchodził w życie jako "golec — potomek starożytnego rodu". Małżeństwo z podstarzałą córką jakiegoś kupca propinatora uratowało go. Propinator, rzecz prosta, oszukał go na posagu, jednakże za pieniądze żony można było wykupić majątek rodowy i stanąć na nogi. Córka kupca, która przypadła księciu w udziale, ledwie że umiała pisać, nie mogła sklecić dwóch słów, była brzydka i posiadała tylko jedną ważną zaletę: była dobra i cierpliwa. Książę wyzyskał tę zaletę w całej pełni; po upływie pierwszego roku pożycia małżeńskiego opuścił swą żonę, która mu w tym czasie powiła syna, pozostawiając ją na opiece jej ojca-propinatora, a sam pojechał na posadę do X-ej guberni, gdzie wystarał się za wstawiennictwem jednego ze swych petersburskich krewnych o dość poważne stanowisko. Całą duszą pragnął odznaczeń, awansów, kariery i doszedł do wniosku, że ze swą żoną nie może żyć ani w Petersburgu, ani w Moskwie, zdecydował się, w oczekiwaniu na coś lepszego, zapoczątkować swą karierę na prowincji. Mówią, że jeszcze w pierwszym roku swego pożycia z żoną omal jej nie zamęczył brutalnym traktowaniem. Te słuchy zawsze wyprowadzały z równowagi Mikołaja Siergieicza, który gorąco bronił księcia twierdząc, że ten niezdolny jest do nieszlachetnego postępku. Wreszcie po siedmiu latach księżna umarła i owdowiały jej mąż niezwłocznie przeniósł się do Petersburga. W Petersburgu wywarł nawet pewne wrażenie. Młody jeszcze, przystojny, majętny, obdarzony wieloma świetnymi zaletami, niewątpliwym dowcipem, smakiem, niewyczerpaną wesołością, pojawił się nie jako poszukiwacz szczęścia i protekcji, ale wystąpił jako człowiek niezależny. Opowiadano, że było w nim rzeczywiście coś czarującego, coś zwycięskiego, jalcaś siła. Niezmiernie podobał się kobietom i przez związek z jedną z piękności petersburskich zyskał sobie skandaliczny rozgłos. Sypał na wszystkie strony pieniędzmi, nie żałując ich mimo wrodzonego wyrachowania, dochodzącego do skąpstwa. Przegrywał w karty, do kogo przegrać było trzeba, i nie krzywił się nawet przy wielkich przegranych. Ale do Petersburga przyjechał nie po to, by szukać rozrywek: chciał stanąć ostatecznie na nogi i ugruntować swą karierę. Osiągnął to. Hrabia Naiński, jego wpływowy krewniak, który by nawet nie zwrócił nań uwagi, gdyby zjawił się jako zwykły petent, uderzony jego sukcesami towarzyskimi, uznał za możliwe i wskazane zwrócić na niego szczególną uwagę i nawet zrobił mu zaszczyt przyjmując do swego domu na wychowanie jego siedmioletniego syna. Na ten to okres przypada wyjazd księcia do Wasiliewskiego i znajomość jego z Ichmieniewami. Wreszcie, otrzymawszy za pośrednictwem hrabiego poważne stanowisko w jednym z ważniejszych poselstw, wyjechał za granicę. Potem wieści o nim były dość niejasne. Mówiono o jakimś nieprzyjemnym zdarzeniu, które mu się przytrafiło za granicą, ale nikt nie mógł wyjaśnić, na czym ono polegało. Wiadomo było tylko, że zdołał dokupić czterysta dusz, o czym już wspomniałem. Powrócił z zagranicy już w wiele lat później, piastując wysoką rangę, i niezwłocznie zajął w Petersburgu stanowisko bardzo poważne. W Ichmieniewce krążyły wieści, że się żeni powtórnie i spokrewnią z jakimś znakomitym, bogatym i wpływowym domem. "Wysoko mierzy" — mówił Mikołaj Siergieicz zacierając ręce z zadowolenia. Byłem wtedy w Petersburgu na uniwersytecie i pamiętam, że Ichmieniew specjalnie pisał do mnie prosząc, bym go poinformował, czy wieści o tym małżeństwie są prawdziwe. Pisał również do księcia prosząc go o protekcję dla mnie, ale książę pozostawił jego list bez odpowiedzi. Wiedziałem tylko, że jego syn, wychowywany początkowo u hrabiego, a później w liceum, skończył wtedy studia w wieku lat dziewiętnastu. Pisałem o tym do Ichmieniewów, jak również o tym, że książę bardzo kocha swego syna, pieści go i już robi plany co do jego przyszłości. O tym wszystkim dowiedziałem się od kolegów-studentów, znajomych młodego księcia. Wtedy to właśnie Mikołaj Siergieicz pewnego pięknego poranka otrzymał od księcia list, który go bardzo zdziwił...