Выбрать главу

— Słyszę — powiedziała tym samym szeptem. Mówiłem do niej, zalewając się łzami. Patrzyła na mnie z lękiem.

— Wierzysz temu?

— Wierzę.

— No więc pójdę z tobą, wprowadzę cię, ciebie tam przyjmą, uściskają i zaczną wypytywać. Wtedy tak pokieruję rozmową, że zaczną cię pytać, jak żyłaś dawniej: o matkę, o dziadka. Opcfwiedz im, Nelly, wszystko, tak jak mnie opowiadałaś. Wszystko opowiedz nic nie ukrywając. Opowiedz im, jak twą matkę opuścił zły człowiek, jak ona umierała w piwnicy u Bubnowej, jakeście wraz z matką chodziły po ulicach i żebrały; co ci mówiła i o co cię prosiła umierając... Opowiedz też o dziadku. Opowiedz, że chciał twej matce przebaczyć i że ona posyłała cię do niego w ostatniej swej godzinie, aby przyszedł jej przebaczyć, i że on nie chciał... i jak ona umarła. Wszystko, wszystko opowiedz! A gdy to wszystko opowiesz, staruszek odczuje to we własnym sercu. Wie przecież, że dziś porzucił ją Alosza, że została sama, poniżona, zbezczeszczona, sama jedna, bez pomocy i obrony, na pośmiewisko swoim wrogom. On wie to wszystko... Nelly! Ocal Nataszę! Czy chcesz tam iść?

— Tak — odpowiedziała westchnąwszy ciężko i patrząc na mnie jakimś dziwnym wzrokiem, uważnie i długo; coś jak gdyby wyrzut było w tym spojrzeniu i ja to odczułem. Lecz nie mogłem porzucić mojej myśli. Zbyt w nią wierzyłem. Chwyciłem Nelly za rękę i poszliśmy. Była już trzecia po południu. Nadciągały chmury. Pogoda ostatnimi czasy była gorąca i parna i teraz rozległ się gdzieś w oddali pierwszy, wczesny, wiosenny grzmot. Po zakurzonych ulicach powiał wiatr.

Wsiedliśmy do dorożki. Przez całą drogę Nelly milczała, z rzadka spoglądając na mnie wciąż tym samym dziwnym i zagadkowym wzrokiem. Pierś jej falowała i, obejmując ją w dorożce, czułem, że jej maleńkie serduszko biło, jak gdyby chciało wyskoczyć z piersi.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Droga wydała mi się bez końca. Wreszcie przyjechaliśmy i z zamierającym sercem wszedłem do moich staruszków. Nie wiedziałem, jak wyjdę z ich domu, lecz wiedziałem, że muszę, żeby nie wiem co, wyjść z przebaczeniem i pojednaniem.

Była już czwarta. Staruszkowie siedzieli sami, jak zwykle. Mikołaj Siergieicz, rozstrojony i chory, na pół leżał wyciągnąwszy się w wygodnym fotelu. Anna Andriejewna siedziała obok niego, od czasu do czasu zwilżając mu skronie octem, i spoglądała mu w oczy bezustannie z miną badawczą i zatroskaną, co, zdaje się, bardzo niepokoiło starca, a nawet gniewało. Milczał uparcie, ona zaś nie śmiała się odezwać. Nasze niespodziane przybycie zaskoczyło ich oboje. Anna Andriejewna zlękła się nagle czegoś, ujrzawszy mnie wraz z Nelly, i w pierwszej chwili patrzyła na nas tak, jak gdyby nagle poczuła się winna.

— Przywiozłem wam moją Nelly — powiedziałem wchodząc. — Rozmyśliła się i sama teraz chce iść do was. Przyjmijcie ją i pokochajcie...

Starzec spojrzał na mnie podejrzliwie i już z samego spojrzenia można było odgadnąć, że wie wszystko, wszystko, to znaczy, że wie, iż Natasza jest teraz sama, opuszczona i może poniżona. Miał wielką ochotę odgadnąć sekret naszego przyjścia i pytająco patrzył na mnie i na Nelly. Nelly drżała, mocno ściskając moją rękę w swojej, patrzyła w ziemię i z rzadka tylko rzucała dokoła przestraszone spojrzenia jak schwytane zwierzątko. Lecz wkrótce Anna Andriejewna oprzytomniała i domyśliła się; podbiegła ku Nelly, wycałowała ją, uściskała, nawet popłakała i z tkliwością posadziła obok siebie, nie wypuszczając jej ręki ze swojej. Nelly ciekawie i z jakimś zdziwieniem przyjrzała się jej z ukosa.

Ale uścisnąwszy i posadziwszy Nelly obok siebie, staruszka nie wiedziała, co począć dalej, i zaczęła patrzeć na mnie w naiwnym oczekiwaniu. Stary zachmurzył się, omal nie odgadłszy, po co przyprowadziłem Nelly. Spostrzegłszy, że zauważyłem jego niezadowoloną minę i nachmurzone czoło, dotknął ręką czoła i powiedział:

— Głowa mnie boli, Wania.

Siedzieliśmy wciąż w milczeniu; myślałem, jak by tu zacząć. W pokoju było ciemno: nadciągała czarna chmura i rozległ się odgłos dalekiego grzmotu.

— Grzmi jakoś wcześnie tej wiosny — rzekł stary. — Ale pamiętam, że w trzydziestym siódmym roku w naszych stronach grzmiało jeszcze wcześniej.

Anna Andriejewna westchnęła.

— Czy nie nastawić samowara? — zapytała nieśmiało, lecz nikt jej nie odpowiedział, i znów zwróciła się do Nelly.

— Jak się nazywasz, kochanie? — zapytała. Nelly słabym głosem powiedziała swoje imię i jeszcze bardziej pochyliła głowę. Stary popatrzył na nią uważnie.

— To znaczy Helena czy jak? — ciągnęła ożywiając się staruszka.

— Tak — odpowiedziała Nelly i znów zapadło milczenie.

— Siostra Praskowia Andriejewna miała kuzynkę Helenę — powiedział Mikołaj Siergieicz — również nazywano ją Nelly. Pamiętam.

— Cóż, kochanie, nie masz krewnych, ani ojca, ani matki? — zapytała znów Anna Andriejewna.

— Nie — urywanym i przestraszonym głosem wyszeptała Nelly.

— Słyszałam, słyszałam. A matka twoja dawno umarła?

— Niedawno.

— Kochanie ty moje, sierotko — ciągnęła staruszka spoglądając na nią z litością. Mikołaj Siergieicz niecierpliwie bębnił palcami po stole.

— Matka twoja była, zdaje się, cudzoziemką? Tak pan coś mówił, Iwanie Pietrowiczu? — padały dalej nieśmiałe pytania staruszki.

Nelly ukradkiem spojrzała na mnie swymi czarnymi oczami, jakby wzywając mnie na pomoc. Oddychała jakoś ciężko i nierówno.

— Jej matka — zacząłem — była córką Anglika i Rosjanki, więc była raczej Rosjanką; Nelly zaś urodziła się za granicą.

— Jak to, więc jej matka pojechała za granicę z mężem?

Nelly zaczerwieniła się. Staruszka momentalnie domyśliła się, iż palnęła głupstwo, i drgnęła pod gniewnym spojrzeniem męża. Popatrzył na nią surowo i odwrócił się do okna.

— Matkę jej oszukał zły i podły człowiek — rzekł nagle zwracając się do Anny Andriejewny. — Odjechała z nim od ojca i ojcowskie pieniądze dała kochankowi, ten je od niej wyłudził oszukańczo, wywiózł ją za granicę, okradł i porzuci). Pewien dobry człowiek nie opuścił jej wtedy i pomagał aż do swej śmierci. A kiedy umarł, ona przed dwoma laty wróciła do ojca. Czy nie tak opowiadałeś, Wania? — zapytał krótko.

Nelly, niesłychanie wzburzona, wstała i skierowała się ku drzwiom.

— Chodź tutaj, Nelly — powiedział stary wyciągając ku niej nareszcie rękę. — Siadaj tu, koło mnie, tu, usiądź! — Nachylił się, pocałował ją w czoło i powoli zaczął głaskać po główce. Nelly zadrżała... lecz opanowała się. Anna Andriejewna, rozczulona, z radosną nadzieją w oczach patrzyła na to, jak jej Mikołaj Siergieicz przytulił nareszcie sierotkę.

— Wiem, Nelly, że matkę twoją zgubił zły człowiek, zły i niemoralny, lecz wiem również, iż ona kochała i szanowała swego ojca — ze wzruszeniem rzekł starzec, wciąż głaszcząc Nelly po główce; nie oparł się pokusie, by nawet w tej chwili nie rzucić nam wyzwania... Lekki rumieniec okrył jego blade policzki, starał się na nas nie patrzeć.

— Mama kochała dziadka więcej niż dziadek ją — nieśmiało, lecz stanowczo powiedziała Nelly, również starając się na niego nie patrzeć.

— A skąd ty wiesz? — ostro zapytał starzec nie mogąc się opanować jak małe dziecko i jakby wstydząc się własnej niecierpliwości.

— Wiem — odpowiedziała Nelly głosem urywanym — on mamy nie przyjął... i... wypędził ją...