Выбрать главу

Słowem, pomysł tak się staruszkowi podobał, że wpadł niemal w zachwyt. Niepodobna było mu się sprzeciwić. Zapytałem doktora o radę, ale nim też zdołał się namyślić, stary już porwał czapkę i pobiegł załatwić tę sprawę.

— Tu niedaleko — rzekł wychodząc — jest pewna oranżeria obficie zaopatrzona. Ogrodnicy sprzedają kwiaty i można je dostać nawet bardzo tanio, zadziwiająco tanio!... Przekonaj o tym Annę Andriejewnę, bo inaczej rozgniewa się o wydatek... No więc tak. A ty gdzie się wybierasz, przyjacielu? Załatwiłeś wszystko, skończyłeś pracę, to po co się śpieszysz do domu? Nocuj u nas na górce: pamiętasz, jak to bywało dawniej? Twój siennik, łóżko — wszystko stoi nietknięte, jak dawniej. Będziesz spał jak sam król francuski. Zostań! Jutro wstaniemy wcześnie, przyniosą kwiaty i na ósmą wspólnie ubierzemy cały pokój. Natasza pomoże, ma więcej gustu niż ja i ty razem... Zgadzasz się? Zostajesz na noc?

Zdecydowano, że zostaję na noc. Staruszek załatwił sprawę. Doktor i Masłobojew pożegnali się i poszli. U Ichmieniewów kładziono się spać wcześnie, o jedenastej. Masłobojew odchodząc był zamyślony i chciał mi coś powiedzieć, lecz odłożył to do innego razu. Gdy zaś, pożegnawszy się ze staruszkami, udałem się na górę, ze zdziwieniem ujrzałem go znowu. Siedział za stołem czekając na mnie i przerzucał jakąś książkę.

— Zawróciłem z drogi, Wania, bo lepiej będzie teraz to powiedzieć. Siadaj. Widzisz, cała sprawa jest taka głupia, aż złość bierze...

— Ale cóż takiego?

— Ten łajdak, ten twój książę rozgniewał mnie już przed dwoma tygodniami, ale rozgniewał tak, że jeszcze dzisiaj jestem zły.

— Co, co takiego? Czy jeszcze utrzymujesz znajomość z księciem?

— Oho, zaraz: "Co, co takiego?" — jakby Bóg wie co się przydarzyło. Ty, mój bracie, jesteś ni mniej, ni więcej tylko druga Aleksandra Siemionowna i w ogóle jak wszystkie te nieznośne baby. Nie cierpię bab! Wrona zakracze — i zaraz: "Co, co takiego?"

— Ależ nie gniewaj się!

— Wcale się nie gniewam, tylko na każdą sprawę trzeba patrzeć normalnymi oczami i nie przesadzać... ot co.

Milczał chwilę, jakby wciąż jeszcze gniewał się na mnie. Nie przerywałem mu.

— Widzisz, bracie — zaczął znowu — trafiłem na pewien ślad... a właściwie wcale nie trafiłem, żadnego śladu nie było, tylko mi się tak wydawało,., to znaczy, na podstawie pewnych spostrzeżeń wywnioskowałem, że Nelly... jest może... no, słowem, legalną córką księcia.

— Co ty gadasz?

— Zaraz: "Co ty gadasz?" Z tymi ludźmi wcale rozmawiać nie można! — zawołał machając gwałtownie rękami. — Czy ci powiedziałem coś realnego, ty lekkomyślna głowo? Czy ci powiedziałem, że jest prawnie uznaną, legalną córką księcia? Mówiłem czy nie?

— Posłuchaj, mój drogi — przerwałem mu, wzburzony — na litość boską, nie krzycz i wyrażaj się jasno i ściśle. Przysięgam, że cię zrozumiem. A ty zrozum, jaka to ważna sprawa i co za skutki...

— Właśnie, skutki, a czego skutki? Gdzie dowody? W ten sposób spraw się nie załatwia, mówię ci to teraz w sekrecie. A dlaczego zacząłem z tobą o tym mówić, wyjaśnię później. Widocznie tak trzeba. Milcz, słuchaj i wiedz, że to sekret... Widzisz, to tak było. Zimą, jeszcze zanim Smith umarł, książę zaraz po powrocie z Warszawy rozpoczął tę sprawę. Właściwie rozpoczęta była już znacznie wcześniej, jeszcze w zeszłym roku. Lecz wtedy szukał czego innego niż teraz. Najważniejsza rzecz, że stracił trop. Minęło już trzynaście lat od czasu, gdy rozstał się w Paryżu z panną Smith i porzucił ją, lecz w ciągu tych trzynastu lat śledził ją bacznie, wiedział, iż żyje z Henrykiem, o którym dzisiaj była mowa, wiedział o Nelly, wiedział, że panna Smith jest chora; słowem, wiedział wszystko, ale nagle stracił ślad. Stało się to, jak się zdaje, wkrótce po śmierci Henryka, gdy panna Smith wybrała się do Petersburga. W Petersburgu byłby ją, ma się rozumieć, od razu odszukał, bez względu na to, pod jakim by tam nazwiskiem wróciła do Rosji; ale w tym sęk, że jego zagraniczni ajenci wprowadzili go w błąd mylnymi informacjami; upewnili go, iż panna Smith mieszka w jakiejś zapadłej mieścinie w południowych Niemczech; pomylili się przez niedbalstwo, inną jakąś wzięli za nią. To się ciągnęło przez rok albo i dłużej. Po upływie roku księcia ogarnęły wątpliwości; na podstawie pewnych faktów zaczął się już wcześniej domyślać, że to nie ta, o którą chodzi. Pytanie: gdzie się podziała prawdziwa panna Smith? Przyszło mu do głowy (tak sobie, bez żadnych danych), czy ona czasem nie jest w Petersburgu. I gdy jeden wywiad przeprowadzono za granicą, książę rozpoczął drugi tutaj, w Petersburgu, lecz nie chciał widocznie uciekać się do drogi oficjalnej i zaznajomił się ze mną. Polecono mu mnie: ten a ten zajmuje się takimi sprawami, amator, i tak dalej, i tak dalej...

No i wyjaśnił mi całą sprawę; tylko że mętnie, diabelski syn, wyjaśniał, mętnie i dwuznacznie. Często się mylił, niejednokrotnie się powtarzał, podawał fakty jednocześnie w róż-' nych wersjach. Ale to pewne: żebyś nie wiem jak kręcił, wszystkiego nie ukryjesz. Zacząłem, ma się rozumieć, od uniżoności i zupełnej prostoty ducha, słowem, oddany niewolnik: według reguły raz na zawsze obranej przeze mnie, a zarazem według prawa przyrody (bo to jest prawo przyrody); pomyślałem sobie, po pierwsze, czy wyjawiono mi właściwy cel; po drugie, czy nie ukrywa się pod rzekomym celem jakiś inny, niedopowiedziany. Ponieważ w tym ostatnim wypadku, jak to i ty, mój drogi, możesz zrozumieć swą poetyczną głową, on mnie okradał: bo jeden cel kosztuje, dajmy na to, rubla, a inny cztery razy tyle; będę więc durniem, jeżeli za rubla oddam to, co jest warte cztery. Zacząłem wnikać w całą sprawę, dowiadywać się, powoli trafiać na ślady; niektórych rzeczy dowiedziałem się od niego, innych — od postronnych, do jeszcze innych sam doszedłem własnym sprytem. Spytasz się pewnie, dlaczego postanowiłem działać właśnie w ten sposób. Odpowiem: choćby dlatego, że książę jakoś zanadto się zatroskał, jakoś za bardzo się przestraszył. Bo właściwie — gdzież tu powód do niepokoju? Uprowadził kochankę od ojca, ona zaszła w ciążę, a on ją porzucił. Miły, przyjemny figiel, nic więcej. Taki człowiek jak książę miałby się tego bać? A on się bał... Dlatego ogarnęły mnie wątpliwości. Ja, braciszku, wpadłem na pewne arcyciekawe ślady przez Henryka. On już nie żyje, naturalnie, lecz od jednej z jego kuzynek (zamężnej teraz za pewnym piekarzem, tu, w Petersburgu), dawniej namiętnie w nim zakochanej i kochającej go przez piętnaście lat z rzędu pomimo tłustego fatra-piekarza, z którym mimochodem spłodziła ośmioro dzieci — od tej właśnie kuzynki, powiadam, zdołałem za pomocą różnych nader skomplikowanych manewrów dowiedzieć się rzeczy bardzo ważnej: Henryk pisał do niej, niemieckim zwyczajem, listy i przysyłał jej swe notatki, a przed śmiercią nadesłał jakieś papiery. Ta gęś naturalnie nie zrozumiała w tych listach rzeczy najważniejszej, a zrozumiała te miejsca, gdzie była mowa o księciu, o mein lieber Augustin i zdaje się jeszcze o Wielandzie. Lecz ja dzięki tym listom otrzymałem niezbędne wiadomości i wpadłem na nowe ślady. Dowiedziałem się na przykład o panu Smith, o kapitale skradzionym mu przez córeczkę, o księciu, który kapitał dostał w swoje ręce, i wreszcie wśród różnych wykrzykników, napomknień i alegorii wyjrzała ku mnie z tych listów właściwa istota rzeczy: choć, rozumiesz, Wania, nic określonego. Głuptas Henryk ukrywał to umyślnie i tylko napomykał, ale z tych napomknień, z tego wszystkiego razem zaczęła rozbrzmiewać dla mnie istna harmonia sfer: książę był żonaty z panną Smith! Gdzie się ożenił, jak, kiedy, za granicą czy tutaj, gdzie są dokumenty — nic nie wiadomo. Wtedy, braciszku, włosy sobie wyrywałem ze złości i szukałem, szukałem, dniami i nocami.