– Źle pani dla mnie pracuje, fräulein Tolle – rzekł surowo baryton. – Oczywiście to dobrze, że poszła pani po rozum do głowy i zrobiła, co jej kazano. Ale po co było certować się i niepotrzebnie mnie denerwować? Nie jestem maszyną, tylko żywym człowiekiem.
– Naprawdę? – spytał drwiąco głos Wandy.
– Niech pani sobie wyobrazi. Mimo wszystko wykonała pani zadanie znakomicie. Ale dlaczego muszę dowiadywać się o tym nie od pani, tylko od znajomego dziennikarza? Specjalnie chce mnie pani złościć? Nie radzę. – Baryton zadźwięczał metalicznie. – Czy pani pamięta, co mogę z nią zrobić?
W głosie Wandy czuło się zmęczenie.
– Pamiętam, herr Knabe, pamiętam.
Wówczas Erast Pietrowicz ostrożnie się przechylił i zajrzał do pokoju, ale tajemniczy herr Knabe stał odwrócony plecami. Zdjął cylinder, tak że mało co było widać: gładko zaczesane włosy (blondyn trzeciego stopnia z lekkim odcieniem rudości – tym policyjnym terminem określił go Fandorin) i grubą czerwoną szyję (z wyglądu co najmniej szósty numer kołnierzyka).
– Dobrze, dobrze, wybaczam pani. No, niech się pani nie dąsa.
Dłonią o krótkich palcach gość poklepał gospodynię po policzku i pocałował poniżej ucha. Twarz Wandy była oświetlona, toteż Erast Pietrowicz zobaczył, jak jej delikatne rysy zniekształcił grymas obrzydzenia.
Niestety, obserwację trzeba było zakończyć – jeszcze chwila, a Fandorin gruchnąłby na ziemię, co w danej sytuacji było absolutnie niewskazane.
– Niech mi pani wszystko opowie. – Głos mężczyzny stał się przymilny. – Jak pani to zrobiła? Za pomocą preparatu, który pani dałem? Tak czy nie?
Milczenie.
– Oczywiście nie. Sekcja nie stwierdziła śladów trucizny – to już wiem. Kto by pomyślał, że dojdzie do sekcji! No więc, co się w takim razie stało? Czy może poszczęściło się pani i sam umarł? W takim wypadku to bez wątpienia ręka Opatrzności. Bóg czuwa nad Niemcami. – Baryton zadrżał ze wzruszenia. – Ale czemu pani ciągle milczy?
Wanda głuchym głosem powiedziała:
– Niech pan idzie. Nie chcę pana dzisiaj oglądać.
– Znowu te kobiece sztuczki. Już mnie to męczy! Dobrze, dobrze, niech pani nie błyska oczami. Została zrobiona wielka rzecz i to najważniejsze. Już sobie idę… Zuch z pani, fräulein Tolle. Ale jutro mi pani wszystko opowie. Przyda się do raportu.
Odgłos długiego pocałunku. Erast Pietrowicz zmarszczył się, kiedy przypomniał sobie wstręt malujący się na twarzy Wandy. Drzwi trzasnęły.
Pogwizdując sobie, herr Knabe przeszedł przez podwórze i zniknął.
Fandorin zeskoczył bez hałasu, z ulgą rozprostował ścierpnięte członki, po czym ruszył w ślad za znajomym Wandy. Sprawa przedstawiała się teraz w zupełnie innym świetle.
Rozdział piąty
– …a moje p-propozycje są następujące – podsumował Fandorin swój raport. – Trzeba niezwłocznie rozpocząć dyskretną obserwację poddanego niemieckiego, Hansa Georga Knabe, i ustalić, z kim jest związany.
– Jewgieniju Osipowiczu, czy nie lepiej będzie aresztować łajdaka? – Generał-gubernator ściągnął farbowane brwi.
– Aresztowanie bez dowodów absolutnie nie wchodzi w grę – odpowiedział oberpolicmajster. – Nie ma też najmniejszego sensu, bo to chytra sztuka. Ja bym, wasza książęca mość, przymknął lepiej tę Wandę i przycisnął jak należy. Zaraz znalazłyby się i dowody.
Czwarty uczestnik tajnej narady, Piotr Parmienowicz Churtinski, nic nie powiedział.
A naradzali się już długo, od samego rana. Erast Pietrowicz zameldował o wydarzeniach wczorajszego wieczora i o tym, jak śledził tajemniczego gościa, którym okazał się niemiecki handlowiec, Hans Georg Knabe. Mieszkał na Wielkiej Karietnej i reprezentował w Moskwie biuro bankowe „Kerbel i Schmidt”. Kiedy asesor kolegialny przekazał treść złowieszczej rozmowy między Knabem a Wandą, raport trzeba było na jakiś czas przerwać, bo książę, ogarnięty gniewem, zaczął wygrażać pięścią i krzyczeć:
– A łajdacy, a łotry! Naprawdę zabili rycerza ziemi rosyjskiej?! Cóż za potworny czyn! Skandal na cały świat! No, już Niemcy za to zapłacą!
– Niechże wasza książęca mość się uspokoi. – Naczelnik tajnego oddziału zgłosił nieśmiały sprzeciw. – To zbyt wątpliwa hipoteza. Otruć Białego Generała? Bzdura! Nie wierzę, że Niemcy mogli pójść na takie ryzyko. To przecież cywilizowany naród, a nie jakiś Teheran!
– Cywilizowany? – Karaczencew złośliwie wyszczerzył zęby. – Rosyjska Agencja Telegraficzna przysłała mi właśnie wycinki z dzisiejszych gazet, brytyjskiej i niemieckiej. Jak wiadomo, Michaił Dmitrijewicz nie lubił obu tych krajów i nie czynił sekretu ze swoich poglądów. Porównajcie wszakże, panowie, ton. Pozwoli pan, ekscelencjo? – Oberpolicmajster włożył pince-nez i wyjął kartkę z teczki. – Angielski „Standard” pisze: Rodakom Sobolewa trudno będzie go zastąpić. Samo jego pojawienie się na białym koniu wystarczało, żeby wzbudzić w żołnierzach entuzjazm, na jaki zdobyłaby się chyba tylko gwardia Napoleona 1. Śmierć takiego człowieka w prawdziwie krytycznym okresie jest niepowetowaną stratą dla Rosji. Sobolew był wrogiem Anglii, ale w naszym kraju śledzono jego sukcesy z zainteresowaniem nie mniejszym chyba niż w jego ojczyźnie.
– Cóż, szczerze i szlachetnie – pochwalił książę.
– Właśnie. A teraz przeczytam, co pisze sobotni „Börsen Kurier”. – Karaczencew wziął kolejną kartkę. – Mm… O, choćby coś takiego: Rosyjski niedźwiedź nie jest już groźny. Nad trumną Sobolewa niech sobie płaczą panslawiści; co się tyczy nas, Niemców, uczciwie przyznajemy, że śmierć zaciekłego wroga nas cieszy Nie wyrażamy najmniejszego współczucia. Umarł jedyny w Rosji człowiek, który rzeczywiście zdolny był zamienić słowo w czyn… No i dalej w tym samym duchu. Cywilizowany naród, prawda?
Gubernator był oburzony.
– Bezwstydni! Oczywiście antygermańskie nastawienie zmarłego było znane. Wszyscy pamiętamy, że jego paryska mowa na temat Słowian wywołała prawdziwą furię i omal nie poróżniła cesarza z kajzerem. „Droga na Konstantynopol wiedzie przez Berlin i Wiedeń”. Mocno powiedziane, bez owijania w bawełnę. Ale poważyć się na morderstwo! To niesłychane! Niezwłocznie doniosę o tym najjaśniejszemu panu! I bez Sobolewa zaordynujemy tym piwożłopom taką miksturę, że…
– Wasza książęca mość… – Jewgienij Osipowicz łagodnie powstrzymał rozgorączkowanego gubernatora. – Może najpierw wysłuchamy do końca pana Fandorina?
Wysłuchano zatem Erasta Pietrowicza, nie przerywając mu, ale jego ostateczna propozycja – ograniczyć się do śledzenia Knabego – wyraźnie obecnych rozczarowała, o czym świadczyły przytoczone wyżej repliki.
Fandorin odpowiedział oberpolicmajstrowi:
– Areszt Wandy oznaczałby skandal. W ten sposób znieważymy p-pamięć zmarłego i raczej nic nie zyskamy. Co najwyżej wystraszymy pana Knabe. A poza tym z podsłuchanej rozmowy wyniosłem wrażenie, że mademoiselle Wanda nie zabiła Sobolewa. Przecież sekcja p-przeprowadzona przez profesora nie wykryła żadnej trucizny.