– Właśnie – powiedział dobitnie Piotr Parmienowicz, zwracając się wyłącznie do księcia. – To najzwyklejszy paraliż serca, wasza książęca mość. Smutne, ale się zdarza. Nawet w kwiecie wieku, jak w przypadku nieboszczyka. Zastanawiam się, czy aby pan asesor kolegialny się nie przesłyszał. Albo, co gorsza, nie pofantazjował? Przecież sam wspominał, że z niemieckim jest na bakier.
Erast Pietrewicz popatrzył na mówiącego ze szczególną uwagą i nic nie odpowiedział. Poderwał się za to rudy żandarm.
– Jakie znowu fantazje! Sobolew był absolutnie zdrowy! Na niedźwiedzia z rohatyną chodził, kąpał się w przeręblu! I co niby – przeszedł przez ogień pod Plewną, przeszedł turkiestańską pustynię, a nie wytrzymał miłosnych igraszek? Bzdura! Niech już pan, panie Churtinski, zbiera plotki po mieście, a sprawy szpiegowskie lepiej zostawi.
Tak otwarta konfrontacja zdziwiła Fandorina, ale gubernator zdaje się dawno przywykł do podobnych scen. Pojednawczo uniósł dłonie.
– Panowie, panowie, proszę się nie kłócić. I tak w głowie mi się kręci. Tyle spraw mamy z tym zgonem. Telegramy, kondolencje, delegacje, cały plac Teatralny zapełniony wieńcami – ani przejść, ani przejechać. Na pogrzebie będą dostojni goście, trzeba ich powitać i jakoś ulokować. Dziś wieczór przyjadą minister wojny i szef sztabu generalnego. Jutro rano, wprost na pogrzeb – wielki książę Kiriłł Aleksandrowicz. A teraz muszę iść do księcia Lichtenburskiego. Bo akurat znalazł się przypadkiem w Moskwie razem z małżonką – hrabina Mirabeau jest rodzoną siostrą zmarłego. Trzeba pojechać z kondolencjami; już uprzedziłem ich przez posłańca. Pan, kochany Eraście Pietrowiczu, pojedzie ze mną, w karecie opowie mi wszystko jeszcze raz. Razem się zastanowimy, co robić. A pan, Jewgieniju Osipowiczu, proszę, niech już się tym zajmie i śledzi oboje: i tego Niemca, i pannę. Nieźle byłoby przechwycić raporcik, o którym wspominał Knabe. Wie pan co? Niech pan pozwoli mu napisać raport dla swoich szpiegowskich mocodawców, a potem aresztuje go na gorącym uczynku. A jak zarządzi pan wszystko w sprawie obserwacji, proszę znowu tutaj, do mnie. Kiedy wrócimy z Era stem Pietrowiczem, zdecydujemy co dalej. Żeby jakiego głupstwa nie palnąć, bo tu sprawa pachnie wojną.
Generał stuknął obcasami i wyszedł, a wtedy zaraz do biurka gubernatora podskoczył Churtinski.
– Wasza książęca mość, mam tu papiery, które trzeba niezwłocznie podpisać – powiedział, nachylając się do samego ucha księcia.
Ten warknął:
– Ejże, naprawdę niezwłocznie? Słyszałeś przecież, Piotrusiu, że się spieszę; książę czeka.
Radca dworu przyłożył dłoń do nakrochmalonej piersi z orderem.
– Naprawdę niezwłocznie. Władimirze Andriejewiczu, tutaj, zechce pan spojrzeć, jest preliminarz kosztów dokończenia malowideł w świątyni. Proponuję dać zamówienie panu Gegeczkori, to świetny malarz, no i jego sposób myślenia zasługuje na pochwałę. Prosi o niemałą sumę, ale przecież zrobi na czas – jest solidny. Proszę tutaj podpisać i uznać sprawę za skończoną.
Piotr Parmienowicz zręcznie podsunął gubernatorowi papier i już wyciągał z teczki następny.
– A to, Władimirze Andriejewiczu, projekt przebicia kolei podziemnej na wzór londyńskiego metra. Przedsiębiorca – radca handlowy Zykow. To wielka sprawa. Miałem zaszczyt składać panu raport.
– Pamiętam – burknął Dołgorukoj. – Jakieś metro wymyślili. Dużo tam potrzeba pieniędzy?
– Drobiazg, mości książę. Zykow na prace eksploratorskie prosi tylko o pół miliona. Patrzyłem na kosztorys, jest rozsądny.
– „Tylko” – westchnął książę. – Od kiedyś ty, Piotrusiu, taki bogaty, że pół miliona to dla ciebie drobiazg? – Zauważywszy jednak zdziwione spojrzenie Fandorina, zaskoczonego familiarnym stosunkiem gubernatora do szefa tajnego oddziału, wyjaśnił: – Ja tak z Piotrem Parmienowiczem po swojsku, jak w rodzinie. Wychował się u mnie w domu. To syn mojego zmarłego kucharza. Żeby tak Parmien, Panie świeć nad jego duszą, usłyszał, jak ty, Piotruś, milionami szastasz!
Churtinski ze złością zerknął na Erasta Pietrewicza, wyraźnie niezadowolony, że mu się wypomina plebejskie pochodzenie.
– I jeszcze co się tyczy cen gazu. Zrobiłem, Władimirze Andriejewiczu, dokładną notatkę. Nieźle byłoby obniżyć taryfę, żeby potaniało oświetlenie ulic. Do trzech rubli za tysiąc stóp sześciennych. I tak dużo biorą, mości książę.
– Dobrze, dawaj swoje papierki, w karecie przeczytam i podpiszę. – Dołgorukoj wstał. – Pora jechać. Chodźmy, Eraście Pietrowiczu, po drodze porozmawiamy.
W korytarzu Fandorin z szacunkiem zapytał:
– A co to, wasza książęca mość, cesarz nie zechciał przybyć? Mimo wszystko umarł nie byle kto, sam Sobolew.
Dołgorukoj z ukosa popatrzył na asesora kolegialnego i rzekł znacząco:
– Nie uznał za możliwe. Posłał brata, Kiriłła Aleksandrowicza. A dlaczego – nie nasza sprawa.
Fandorin tylko skłonił się w milczeniu.
„Porozmawiać” po drodze się nie udało. Kiedy już zasiedli w karecie – gubernator na miękkich poduszkach, Erast pietrowicz naprzeciwko, na obitej skórą ławeczce – drzwi nagle otworzyły się znowu i do karety, postękując, wgramolił się kamerdyner, Froł Wiediszczew. Bezceremonialnie usiadł obok księcia i krzyknął na stangreta:
– Dalej, Miszka, dalej!
Potem, nie zwracając najmniejszej uwagi na Erasta Pietrowicza, zwrócił się do Dołgorukoja.
– Władimirze Andrieiczu, ja z panem – oznajmił tonem nie znoszącym sprzeciwu.
– Frołeczku – przemówił łagodnie książę – lekarstwo wypiłem, a teraz nie przeszkadzaj, mam ważną rozmowę z panem Fandorinem.
– To nic, rozmowa poczeka. – Despota machnął ręką ze złością. – Co to panu za papierki Piotruś podsunął?
– Ano patrz, Froł. – Władimir Andriejewicz otworzył teczkę. – Zamówienie dla artysty Gegeczkoriego na dokończenie malowideł w świątyni. Już kosztorys zrobiony, widzisz? A to kontrakt dla kupca Zykowa. Będziemy kolej kopać pod Moskwą, żeby wszędzie można było szybciej dojechać. I jeszcze – obniżka cen na gaz.
Wiediszczew zajrzał do papierów i zdecydowanie oświadczył:
– Po co oddawać świątynię temu Gegeczkori? To skończony łajdak! Lepiej by pan dał któremu z naszych, z Moskwy. Też muszą z czegoś żyć. I taniej będzie, i nie gorsze od tamtego. Skąd weźmiemy pieniądze? Przecież nie mamy. A Gegeczkori obiecał pańskiemu Piotrusiowi ozdobić daczę w Alabinie, to się Piotruś stara.
– Myślisz więc, że nie ma co dawać zamówienia Gegeczkoriemu? – spytał zamyślony Dołgorukoj i schował papier na spód.
– Tu nie ma co myśleć – uciął Froł. – A i całe to metro – głupstwa i tyle. Po co kopać dziurę w ziemi i wsadzać tam parowóz? Tylko wyrzucanie w błoto rządowych pieniędzy. Czego to nie wymyślą!
– Nie, nie masz racji – sprzeciwił się książę. – Metro to dobra rzecz. Patrz, jak jedziemy: prawie nie ruszamy się z miejsca.
Co prawda, to prawda: kareta gubernatora utknęła przy skręcie w Nieglinną i chociaż konwojujący żandarmi bardzo się starali, w żaden sposób nie mogli utorować jej drogi, bo, jak zwykle w sobotę, zapełniona była wozami i powozami kupców z Ochotnego Riadu.
Wiediszczew pokręcił głową, jakby książę sam powinien był zrozumieć, że na próżno się upiera.
– Przecież radni w Dumie powiedzą, że Dołgorukoj całkiem rozum stracił. I wrogowie w Pitrze też nie przegapią okazji. Niech pan nie podpisuje, Władimirze Andrieiczu.
Gubernator smętnie westchnął, po czym odłożył i drugi papier.
– A co z gazem?
Wiediszczew wziął dokładną notatkę, odsunął ją od siebie i zaczął ruszać wargami.