Patrząc w zafrasowaną twarz asesora kolegialnego, Jekatierina Aleksandrówna zaczęła mówić szybko, namiętnie.
– Zabili go, wiem. Przez ten przeklęty milion. A potem w jakiś sposób upozorowali naturalną śmierć. Michel był silny, to był prawdziwy heros, jego serce wytrzymałoby sto lat wstrząsów i bitew, dla tego był stworzony!
– Tak. – Erast Pietrewicz ze współczuciem skinął głową. – Wszyscy to mówią.
– Nie nalegałam na małżeństwo. – Nie słuchając go, ciągnęła zaróżowiona od emocji panna Gołowin. – Właśnie dlatego, że czułam: nie mam prawa, on ma inną misję, nie może należeć do jednej kobiety, a ochłapów nie potrzebuję… Boże, co ja wygaduję! Proszę wybaczyć… – Zasłoniła ręką oczy i dalej mówiła już wolniej, z wysiłkiem. – Kiedy wczoraj przyszedł telegram od Gukmasowa, od razu pobiegłam na dworzec. Nawet wtedy nie wierzyłam w paraliż serca, a kiedy dowiedziałam się o zniknięciu teczki… Zabito go, nie ma wątpliwości. – Nagle chwyciła Fandorina za rękę, a ten zdziwił się, ile siły kryje się w tych szczupłych dłoniach. – Niech pan znajdzie zabójcę! Prochor Achramiejewicz mówi, że z pana geniusz analityczny, że pan może wszystko. Proszę to zrobić! Nie mógł umrzeć na serce! Nie znał pan tego człowieka tak, jak ja go znałam!
Wtedy dopiero się rozszlochała, po dziecięcemu przypadając do piersi asesora kolegialnego. Niezręcznie obejmując dziewczynę, Erast Pietrewicz przypomniał sobie, jak całkiem niedawno, w zupełnie innych okolicznościach, obejmował Wandę. Tak samo delikatne, bezbronne ramiona, taki sam aromat włosów. Chyba zrozumiałe, dlaczego Sobolewa urzekła śpiewaczka – musiała mu przywieść na myśl mińską ukochaną.
– To oczywiste, że nie znałem go tak, jak pani – rzekł łagodnie. – Znałem jednak Michaiła Dmitrijewicza wystarczająco dobrze, by wersję o jego naturalnej śmierci uznać za wątpliwą. Tacy ludzie nie umierają własną śmiercią.
Erast Pietrowicz usadził roztrzęsioną, szlochającą pannę w fotelu, a sam przeszedł się po pokoju i nagle osiem razy klasnął w dłonie.
Jekatierina Aleksandrówna wzdrygnęła się i błyszczącymi od łez oczami spojrzała z przestrachem na młodego człowieka.
– Proszę nie zwracać uwagi. – Fandorin pospiesznie ją uspokoił. – To wschodnie ćwiczenie k-koncentracji. Pomaga oddalić rzeczy drugorzędne i skupić się na zasadniczych. Chodźmy.
Od razu wyszedł na korytarz, a zdumiona taką nieoczekiwaną decyzją panna Gołowin rzuciła się za nim. Idąc, Erast Pietrowicz polecił czekającemu za drzwiami Masie:
– Weź sakwojaż z narzędziami i dogoń mnie.
Pół minuty później, kiedy Fandorin i jego towarzyszka byli jeszcze na schodach, Japończyk ich dopędził; szedł z tyłu drobnymi kroczkami i chuchał w kark swemu panu. W ręku trzymał mały sakwojaż, zawierający wszystkie potrzebne czy wręcz niezbędne dla detektywa przyrządy.
W hallu Erast Pietrowicz wezwał nocnego portiera i kazał otworzyć numer czterdziesty siódmy.
– To absolutnie niemożliwe. – Pracownik hotelowy rozłożył ręce. – Panowie żandarmi opieczętowali pokój, a klucz zabrali, proszpana. – Zniżył głos. – Przecież tam jest nieboszczyk, Panie świeć nad jego duszą. O świcie przyjdą po ciało. Rankiem pogrzeb.
– Pieczęcie? Dobrze, że chociaż nie postawili warty honorowej – burknął Fandorin. – Głupio by było: warta w sypialni. No dobrze, sam otworzę. Idź za mną, zapalisz świece.
Asesor kolegialny wszedł na „korytarz Sobolewa”, pewnymi ruchami zerwał z drzwi pieczęć lakową, wyjął z sakwojażu wiązkę wytrychów i po chwili był w pokoju.
Portier zapalił świece, zerkając z obawą na zamknięte drzwi sypialni i ukradkiem się żegnając. Jekatierina Aleksandrówna też patrzyła na biały prostokąt, za którym leżał zabalsamowany trup. Jej czarujące spojrzenie zamarło, wargi bezdźwięcznie się poruszały, ale Fandorin nie mógł teraz zajmować się nauczycielką i jej przeżyciami – pracował. Z drugą pieczęcią uporał się równie bezceremonialnie, a wytrych okazał się niepotrzebny – sypialnia nie była zamknięta.
– No, co stoisz? – Erast Pietrowicz niecierpliwie obejrzał się na portiera. – Przynieś świece.
Po czym wszedł do królestwa śmierci.
Na szczęście trumna była zamknięta – inaczej musiałby zajmować się nie pracą, tylko panną. U wezgłowia stała gruba cerkiewna świeca; przy niej leżał otwarty modlitewnik.
– Proszę pani! – zawołał Fandorin w stronę salonu. – Proszę tutaj nie wchodzić, będzie pani przeszkadzać! – Do Masy natomiast rzekł po japońsku: – Daj latarkę, prędzej!
Uzbrojony w angielską latarkę elektryczną, od razu ruszył do sejfu. Oświetlił dziurkę od klucza i rzucił przez ramię:
– Lupa numer cztery.
No tak. Drzwi obmacywali długo – proszę, ile odcisków. W pozaprzeszłym roku w Japonii, badając odciski palców na miejscu zbrodni, Erast Pietrowicz i profesor Harding wyjaśnili sprawę zagadkowego podwójnego morderstwa w angielskim settlement. Nowa metoda zrobiła prawdziwą furorę, ale w Rosji… Zanim powstanie laboratorium daktyloskopijne, miną lata. Szkoda, bo ślady są takie wyraźne. I akurat koło dziurki od klucza. No, co tam mamy w środku?
– Lupa numer sześć.
W dużym powiększeniu widać było liczne zadrapania – widocznie otwierano nie kluczem, tylko wytrychem. A co więcej, dziwna sprawa, w dziurce zostały ślady jakiejś białej substancji. Fandorin wziął jej próbkę miniaturową pęsetą, przyjrzał się. Chyba wosk. Ciekawe.
– Czy to tam siedział? – rozległ się z tyłu cienki, napięty głos.
Erast Pietrowicz odwrócił się ze złością. W drzwiach stała Jekatierina Aleksandrówna. Ręce skrzyżowała i zdawała się drżeć z zimna. Nie patrzyła na trumnę, starała się nawet odwracać od niej wzrok, oglądała natomiast fotel, w którym podobno miał umrzeć Sobolew. Lepiej, żeby nie wiedziała, gdzie to się stało naprawdę – pomyślał Fandorin.
– Prosiłem, żeby pani tutaj nie wchodziła! – skarcił surowo nauczycielkę, bo surowość w takich sytuacjach daje lepszy skutek niż współczucie. Niech ukochana generała przypomni sobie, po co tutaj przyszli. Przypomni i weźmie się w garść.
Panna Gołowin w milczeniu odwróciła się i poszła do drugiego pokoju.
Fandorin rzekł głośno:
– Niech pani usiądzie. To może potrwać.
Staranne oględziny apartamentu zajęły ponad dwie godziny. Portier dawno przestał lękać się trumny; siedział w kącie i sennie kiwał głową. Masa chodził jak cień za panem, mrucząc jakąś piosenkę, i od czasu od czasu podawał potrzebne przyrządy. Jekatierina Aleksandrówna już się w sypialni nie pokazała. Kiedy Fandorin wyjrzał na chwilę, siedziała przy stole, podpierając dłońmi czoło; jakby poczuła na sobie jego uważny wzrok, bo podniosła głowę i rzuciła mu gniewne spojrzenie, ale o nic nie pytała.
Dopiero o świcie, kiedy latarka nie była już potrzebna, Fandorin znalazł punkt zaczepienia. Na parapecie ostatniego okna od lewej dostrzegł odcisk podeszwy – wąskiej, jak gdyby kobiecej, ale obuwie było wyraźnie męskie. Przez lupę udało się obejrzeć ledwie zaznaczający się wzór z krzyżyków i gwiazdek. Erast Pietrowicz podniósł głowę: lufcik był uchylony. Strasznie wąski otwór – pewnie by go nie dostrzegł, gdyby nie ślad.
– Ej, kochany, obudźże się – zawezwał sennego portiera. – Sprzątaliście w pokoju?
– Nie, skądże – odpowiedział tamten, przecierając oczy. – Jakie sprzątanie? Sam pan widzi. – Skinął głową na trumnę.