– Dziękuję za p-pomoc, ale pańscy ludzie nie będą mi potrzebni – powiedział. – Przywykłem radzić sobie sam. Mam znakomitego pomocnika.
– Ten pański Japończyk? – Churtinski był, jak się okazuje, świetnie poinformowany. Chociaż co się dziwić, taka już jego rola: o wszystkich wszystko wiedzieć.
– Tak. On mi w z-zupełności wystarczy. Od pana potrzebuję tylko jednej wskazówki. Gdzie mam szukać Miszy Malutkiego?
Radca dworu nabożnie się przeżegnał, słysząc płynący z góry dźwięk dzwonu.
– Jest na Chitrowce takie zakazane miejsce. To gospoda, nazywa się „Katorga”. W dzień jest tam zwyczajna, ohydna piwiarnia, a na noc schodzi się „ferajna” – tak się to bandyckie towarzystwo nazywa. Misza Malutki też często tam zagląda. Jak nie będzie jego, to zjawi się na pewno któryś z jego zbirów. Niech pan zwróci uwagę także na gospodarza, to łotr spod ciemnej gwiazdy.
Churtinski z dezaprobatą pokręcił głową.
– Z moich agentów niepotrzebnie pan rezygnuje. Miejsce jest naprawdę niebezpieczne. To nie żadne tajemnice Paryża, tylko Chitrowka. Ciach nożem, i po sprawie. Niechże choć któryś z moich ludzi doprowadzi pana do „Katorgi” i poczeka na zewnątrz. Proszę się nie upierać, ja nie żartuję.
– Dziękuję uprzejmie, jednak sam jakoś sobie poradzę. – Fandorin najwyraźniej ufał we własne siły.
Rozdział ósmy
– Nastasja, czego się drzesz, jakby cię ze skóry obdzierali? – powiedział ze złością Ksawierij Fieofiłaktowicz, zaglądając na jej krzyk do przedpokoju.
Kucharka była głupia, miała niewyparzoną gębę, a swego gospodarza traktowała bez szacunku. Gruszyn trzymał ją głównie z przyzwyczajenia, no i dlatego, że durne babsko świetnie piekło pierogi z rabarbarem czy z wątróbką. Tyle że jej donośny głosik, którego Nastasja nie skąpiła w swoich wiecznych bataliach z Głaszką z sąsiedztwa, ze stójkowym Siłyczem czy z żebrakami, niejeden raz przerywał Ksawierijowi Fieofiłaktowiczowi lekturę „Wiedomosti Moskowskoj Policyi”, rozważania filozoficzne, a nawet słodką przedwieczorną drzemkę.
Teraz też przeklęta baba rozwrzeszczała się tak, że Gruszyn musiał przerwać miły sen. Szkoda, śniło mu się, że nie jest żadnym prystawem na emeryturze, tylko kapustą rosnącą w ogrodzie. Głowa mu wystaje z grządki, a obok siedzi kruk i dziobie go w lewą skroń, ale jego wcale to nie boli, tylko właśnie jest bardzo miło. Nigdzie nie trzeba iść, spieszyć się, bać się też nie ma czego. Błogostan. Ale potem kruk zaczął dokazywać: dziobać go już nie na żarty, lecz okrutnie, aż zaczęło chrzęścić, w dodatku przeraźliwie się rozkrakał, więc Gruszyn obudził się z bólem głowy i z wrzaskiem Nastasji w uszach.
– Żeby cię jeszcze gorzej pokręciło! – krzyczała kucharka za ścianą. – A ty, poganinie, czego oczy mrużysz? Zaraz wam tutaj dam szmatą przez łeb, to zobaczycie!
Ksawierij Fieofiłaktowicz wysłuchał tej filipiki i zainteresował się. Niby kogo tam pokręciło? Jakiż znowu poganin? pochrząkując, wstał i poszedł robić porządek.
Sens zagadkowych słów Nastasji wyjaśnił się, kiedy Gruszyn wyjrzał na ganek.
No jasne, znowu żebracy. Tacy właśnie się włóczą od rana do wieczora po litościwych zamoskworieckich uliczkach. Jeden to stary garbus, skręcony w ośmioro, podpierający się dwoma krótkimi kosturami. Drugi – umorusany Kirgiz w wytłuszczonym chałacie i podartej czapce z nausznikami. Boże, kogo już niesie do tej matki Moskwy!
– Dosyć, Nastasja, ogłuchnąć można! – huknął Gruszyn na awanturnicę. – Daj im po kopiejce i niech sobie idą.
– Ale oni z panem chcą gadać! – odwróciła się ogarnięta gniewem kucharka. – Ten tam – pokazała garbusa – powiada mi: obudź pana, mamy do niego sprawę. Ja ci dam „obudź”! Bezczelny! Pospać człowiekowi nie dadzą!
Ksawierij Fieofiłaktowicz przyjrzał się kalekom uważniej. Stop! Ten Kirgiz jakiś znajomy! No i żaden z niego Kirgiz. Prystaw złapał się za serce.
– A z Erastem Pietrowiczem co? Gdzie jest? Eee tam, przecież on po naszemu nie rozumie.
– Ty stary, od Fandorina? – Gruszyn pochylił się nad garbusem. – Coś się stało?
Inwalida wyprostował się i okazało się, że jest od emerytowanego detektywa o pół głowy wyższy.
– No, jeśli już pan, Ksawieriju Fieofiłaktowiczu, mnie nie poznał, to znaczy, że maskarada się udała – powiedział głosem Erasta Pietrowicza.
Gruszyn wpadł w zachwyt.
– A jakże tu poznać! No nieźle, nieźle. Gdyby nie pański służący, nigdy bym się nie domyślił. Tylko że, tak chodząc, musiał pan się chyba zmęczyć?
– To nic. – Fandorin machnął ręką. – Pokonywanie trudności to jedna z rozkoszy życia.
– Co do tego chętnie bym się pospierał – powiedział Gru – szyn, wpuszczając gości do domu. – Nie teraz oczywiście, ale kiedy indziej, przy samowarze, owszem. Jak rozumiem, wyrusza pan właśnie na wyprawę?
– Tak. Chcę zajrzeć na Chitrowkę, do pewnej gospody o romantycznej nazwie „Katorga”. M-mówią, że Misza Malutki ma tam coś w rodzaju sztabu.
– Kto tak mówi?
– Piotr Parmienowicz Churtinski, szef tajnego oddziału kancelarii gubernatora generalnego.
Ksawierij Fieofiłaktowicz tylko rozłożył ręce.
– O, ten dużo wie. Wszędzie ma uszy i oczy. To znaczy, że się pan wybiera do „Katorgi”?
– Tak. Niech pan powie, co to za gospoda, jakie tam panują obyczaje, no i najważniejsze, jak się tam dostać – poprosił Fandorin.
– Niech pan siada, kochaneczku. Lepiej nie na fotelu, tylko na ławeczce, bo ten pański strój… – Ksawierij Fieofiłaktowicz sam też usiadł, zapalił fajeczkę. – Po kolei. Pytanie pierwsze: co to za gospoda? Odpowiadam: własność rzeczywistego radcy tajnego Jeropkina.
– Jak to? – zdumiał się Erast Pietrowicz. – A ja myślałem, że to jakaś k-kloaka, złodziejska spelunka.
– Słusznie pan myślał. Ale dom należy do generała i przynosi jego ekscelencji niezły dochód. Sam generał go oczywiście nie odwiedza, tylko wynajmuje. Jeropkin ma dużo takich domów w Moskwie. Jak pan zapewne wie, pieniądze nie śmierdzą. U góry są pokoje z tanimi dziewczynami, za pół rubla, a w suterenie – gospoda. Nie to stanowi jednak główną wartość domu pana generała. W tym miejscu za cara Iwana Groźnego były lochy więzienne z izbą tortur. Więzienie dawno zburzono, ale podziemny labirynt pozostał. A przez trzysta lat przebito mnóstwo nowych przejść, sam diabeł by pobłądził. No i niech kto teraz znajdzie tam Misze Malutkiego. Teraz pańskie drugie pytanie: jakie tam panują obyczaje? – Ksawierij Fieofiłaktowicz pocmokał ustami. Dawno już nie czuł się tak dobrze. I głowa go już nie bolała. – Potworne. Zbójeckie. Ani prawo, ani policja nie mają tam wstępu. Na Chitrowce mogą się utrzymać tylko dwa rodzaje ludzi: taki, co się płaszczy przed silniejszym, i taki, co gnębi słabszego. Trzeciej możliwości nie ma. A „Katorga” to jest ich wielki świat. Tam i handluje się kradzionym towarem, i obraca niemałymi pieniędzmi, i spotkać można wszystkich najszacowniejszych bandziorów. Churtinski ma rację, przez „Katorgę” trafi się na Misze Malutkiego. Pytanie tylko – jak? Tak po prostu się nie wejdzie.
– Trzecie p – pytanie dotyczyło czego innego. – Fandorin przypomniał mu uprzejmie, ale stanowczo. – Tylko tego, gdzie „Katorga” się znajduje.
– No, tego już panu nie powiem. – Ksawierij Fieofiłaktowicz uśmiechnął się i zagłębił w fotelu.
– A to dlaczego?
– Dlatego, że sam tam pana zaprowadzę. I proszę nie protestować, nie chcę słyszeć o niczym. – Prystaw udał, że zatyka uszy, kiedy dostrzegł gest sprzeciwu rozmówcy. Po pierwsze, beze mnie i tak jej pan nie znajdzie. Po drugie, jeśli znajdzie, to nie wejdzie do środka. No, a jeśli nawet pan wejdzie, to nie wyjdzie stamtąd żywy.