Выбрать главу

Erast Pietrowicz zrozumiał, że chitrowski monarcha nie powie mu nic ciekawego; obawia się swoich.

Westchnął głęboko i na moment zamknął oczy. Radosna niecierpliwość to najbardziej niebezpieczne z uczuć. Wiele spraw się przez nie zepsuło.

Fandorin otworzył oczy, uśmiechnął się do Miszy i wyrzucił zza pleców prawą, a po niej lewą dłoń. Szast, szast – świsnęły dwa małe kręcące się cienie. Pierwszy wbił się w gardło Kurowi, drugi – Proni. Ci jeszcze chrypieli, bryzgając krwią, jeszcze się chwiali, jeszcze wcale nie rozumieli, że umierają, a już asesor kolegialny podniósł z ziemi nunczaku i poderwał się na równe nogi. Misza Malutki nie tylko nie zdjął bezpiecznika, ale nawet nie zdążył podnieść ręki – drewienko stuknęło go w ciemię: niezbyt mocno, tak żeby ogłuszyć. Tęgi chłop, którego wczoraj nazwał Szucha, ledwie otworzył usta, jak dostał w głowę uderzenie tak potężne, że upadł na wznak i leżał bez ruchu. Ostatni z „fartownych”, którego przezwiska Fandorin nie poznał, okazał się sprytniejszy od koleżków – uchylił się przed nunczaku, wyciągnął finkę zza cholewy, uniknął następnego ciosu, ale bezlitosna ósemka podbiła rękę, w której trzymał nóż, a potem rozwaliła spryciarzowi czaszkę. Erast Pietrowicz zastygł i uregulował oddech. Dwóch bandytów skręcało się na ziemi, wierzgając nogami i na próżno starając się zacisnąć rozerwane gardła. Dwaj leżeli nieruchomo. Misza Malutki siedział, tępo potrząsając głową. Rowkowaną stalą pobłyskiwał z boku gerstal.

Fandorin powiedział do siebie w myśli: „Przed chwilą zabiłem czterech ludzi i wcale tego nie żałuję”. Stwardniała dusza asesora kolegialnego przez tę straszną noc.

Najpierw Erast Pietrowicz wziął Miszę Malutkiego za kołnierz, dobrze potrząsnął ogłuszonym i wlepił mu dwa siarczyste policzki – nie ze złości, tylko żeby się szybciej ocknął. Wywarło to skutek wręcz magiczny. Misza wciągnął głowę w ramiona i zaczął jęczeć:

– Dziadku, nie bij! Wszystko powiem! Nie zabijaj! Nie gub młodego życia!

Fandorin patrzył na ładną, skrzywioną jak do płaczu mordkę i nie mógł wyjść z podziwu. Ludzka natura ciągle zdumiewała go swymi zagadkami. Któż by pomyślał, że bandycki samowładca, postrach policji moskiewskiej, tak się rozklei po dwóch policzkach. Tytułem eksperymentu Fandorin tylko zakołysał swoim nunczaku, a Misza od razu przestał lamentować – jak zaczarowany gapił się na okrwawione, rozkołysane drewno, skulił się i zadrżał. No i proszę – podziałało. Skrajne okrucieństwo jest odwrotną stroną tchórzostwa – pomyślał filozoficznie Erast Pietrowicz. Co nie dziwi, bo to dwie najgorsze cechy rodu ludzkiego.

– Jeśli chcesz, żebym cię dostawił na policję, a nie ukatrupił od razu, odpowiadaj na pytania. – Asesor kolegialny już nie udawał głupka, tylko mówił swoim zwykłym głosem.

– A jak powiem, to nie zabijesz? – spytał z przestrachem Misza i pociągnął nosem.

Fandorin się nachmurzył. Coś tu się nie zgadzało. Przecież taki oferma nie mógł trzymać w szachu całego świata przestępczego w wielkim mieście. Do tego potrzebna jest żelazna wola, nieprzeciętna siła charakteru. Albo coś innego, doskonale zastępującego obie te cechy. Ale co?

– Gdzie jest milion? – spytał ponuro Erast Pietrowicz.

– Jest tam, gdzie był – szybko odpowiedział Malutki.

Nunczaku znowu groźnie się zakołysało.

– Żegnaj, Misza. Uprzedzałem cię. Dla mnie tak nawet lepiej, rozliczę się z tobą za swoich przyjaciół.

– Prawdę mówię, jak na spowiedzi! – Mały, wystraszony człowieczek zasłonił głowę rękami, a Fandorinowi na ten widok zrobiło się niedobrze. – Dziadku, jak Boga kocham, to prawda. Towar jak był w teczce, tak jest.

– A gdzie teczka?

Misza przełknął ślinę, poruszył wargami. Ledwie dosłyszalnie odpowiedział:

– Tutaj, w tajnym schowku.

Erast Pietrewicz odrzucił nunczaku – już się nie przyda. Podniósł z podłogi gerstala, szarpnął Miszę i postawił go na nogi.

– Idziemy, a ty pokazuj drogę.

Kiedy Malutki wchodził po drabince, Fandorin z dołu kłuł go lufą w pośladki i dalej wypytywał:

– Od kogo się dowiedziałeś o „Kitajcu”?

– Od Piotra Parmienycza. – Misza się odwrócił, podniósł ręce. – Co my tam znaczymy, myśmy wszyscy jego ludzie. On nasz dobroczyńca, obrońca nasz. Ale i żąda dużo, pewnikiem połowę zabierze.

Znakomicie – zgrzytnął zębami Erast Pietrowicz. I to jak jeszcze: naczelnik tajnego oddziału, prawa ręka gubernatora generalnego – to szef i opiekun moskiewskich kryminalistów. Teraz jasne, dlaczego takiego śmiecia jak Misza nie można w żaden sposób złapać i dlaczego ma na Chitrowce taką władzę. To ci radca dworu, no, no!

Wyleźli na ciemny korytarz, ruszyli labiryntem wąskich, zatęchłych przejść. Dwa razy skręcili w lewo, raz na prawo. Misza zatrzymał się przed niskimi, słabo widocznymi drzwiami i zapukał w nie chytrym, umówionym sposobem. Otworzyła sławetna Fiska – w samej koszuli, włosy miała rozpuszczone, twarz senną i pijaną. Gościom wcale się nie dziwiła, na Fandorina nie spojrzała w ogóle. Poczłapała po klepisku do łóżka, zwaliła się na nie i od razu zachrapała. W kącie stało eleganckie tremo, najwyraźniej trofeum z buduaru jakiejś damy. Na nim kopciła lampka oliwna.

– Chowam u niej – powiedział Malutki. – Głupia jest, ale nie wyda.

Erast Pietrowicz chwycił mocno cherlaka za cienką szyję, przyciągnął do siebie; popatrzył prosto w okrągłe, rybie oczy i wymawiając z osobna każdą sylabę, spytał:

– A coś zrobił z generałem Sobolewem?

– Nic. – Misza trzy razy lekko się przeżegnał. – Żebym tak na szubienicy skonał! Nic o tym generale nie wiem. Piotr Parmienycz powiedział, żebym teczkę wziął z sejfu i żebym zrobił wszystko, jak się należy. Powiedział, że nikogo tam nie będzie i że się nie połapią. No i wziąłem, na swoje nieszczęście. Jeszcze mówił, że jak się wszystko uciszy, to pieniądze na pół i wtedy wyprawi mnie z Moskwy z czystymi papierami. A w razie czego spod ziemi mnie wydostanie. Oj, Piotr Parmienycz wydostanie, ten nie żartuje.

Misza zdjął ze ściany kilimek, wyobrażający Stieńkę Razina z perską księżniczką, otworzył w ścianie jakieś drzwiczki, wsadził za nie rękę i zaczął grzebać. A Fandorin stał zlany zimnym potem, starając się dociec całego potwornego sensu tego, co usłyszał.

Nikogo tam nie będzie i się nie połapią? Tak powiedział Churtinski swemu pomagierowi? A zatem wiedział, że Sobolew nie wróci żywy do „Dussault”!

Erast Pietrowicz nie docenił chitrowskiego władcy. Misza wcale nie był takim fajtłapą, jakiego udawał, tylko szczwanym lisem. Obejrzał się przez ramię i zobaczył, że detektyw jest, jak należało oczekiwać, tak oszołomiony wieścią, iż opuścił rękę z rewolwerem. Sprytny chłopaczek gwałtownie się odwrócił, Erast Pietrowicz zobaczył wycelowaną lufę obrzyna i ledwo zdążył podbić ją od dołu. Rozległ się huk, a płomień wystrzału niemal opalił Fandorinowi twarz. Z sufitu posypało się próchno. Palec asesora kolegialnego mimo woli nacisnął cyngiel i niezabezpieczony gerstal posłusznie wypalił. Misza Malutki złapał się rękami za brzuch, usiadł na podłodze i cienkim głosem zaczął jęczeć. Erast Pietrowicz pamiętał o butelce i dlatego obejrzał się na Fiskę. Ale ta na huk nawet nie podniosła głowy, tylko przykryła ją poduszką.

Teraz wyjaśniła się niespodziewana uległość Miszy. Sprytnie zagrał, uśpił czujność detektywa i przyprowadził go tu, gdzie chciał. Tylko skąd miał wiedzieć, że Erast Fandorin nawet „skradających się” zaskakiwał szybkością reakcji?

Pytanie, czy tutaj rzeczywiście jest teczka. Erast Pietrowicz odepchnął nogą wijące się w konwulsjach ciało, wsunął rękę do schowka. Palce wymacały nierówną skórzaną powierzchnię. Jest!