Oberpolicmajster skinął głową i podniósł z fotela teczkę z raportami.
– Czy mogę odejść, wasza książęca mość?
– Może pan. Ohoho, a to się zrobi hałas, oj zrobi! – Książę nagle się otrząsnął. – Bo pewnie sam cesarz, panowie, do nas zawita. Nie ma wątpliwości! W końcu nie byle kto oddał duszę Bogu, tylko sam bohater Plewny i Turkiestanu. Rycerz bez trwogi i zmazy, nie na darmo zwali go Achillesem. Trzeba przygotować pałac na Kremlu. To już ja sam…
Churtinski i Karaczencew ruszyli w stronę drzwi, gotowi spełniać otrzymane polecenia, asesor kolegialny natomiast, jak gdyby nigdy nic, siedział w fotelu i patrzył na księcia z pewnym niedowierzaniem.
– Ach, tak, kochany Eraście Pietrowiczu. – Dołgorukoj przypomniał sobie o nowicjuszu. – Sam pan widzi, nie mam teraz czasu. Na razie niech się pan przyzwyczaja. No i trzyma się w pobliżu. Może zlecę coś i panu. Spraw wystarczy dla wszystkich. Oj, jakie nieszczęście…
– Chwileczkę, wasza książęca mość, to nie będzie śledztwa? – nieoczekiwanie spytał Fandorin. – Taka osobistość. I zgon dziwny. Trzeba by wyjaśnić.
– Jakie znowu śledztwo? – Książę zmarszczył brwi ze złością. – Mówię przecież panu, że cesarz przyjedzie.
– Mam jednak podstawy sądzić, że sprawa nie jest czysta – oświadczył ze zdumiewającym spokojem asesor kolegialny.
Skutek jego słów był mniej więcej taki, jakby w gabinecie rozerwał się granat.
– Cóż za niedorzeczny pomysł! – krzyknął Karaczencew, tracąc w jednej chwili całą sympatię do młodego człowieka.
– Podstawy? – rzucił lekceważąco Churtinski. – Jakie pan może mieć podstawy? Skąd w ogóle może pan coś wiedzieć?
Erast Pietrowicz nawet nie spojrzał na radcę dworu, tylko zwrócił się wprost do gubernatora:
– Wasza książęca mość powinien wiedzieć, że przypadkiem również zatrzymałem się w „Dussault” – to raz. Michaiła Dmitrijewicza znam od dawna. Zawsze wstaje o świcie i jest absolutnie nie do pomyślenia, by miał wylegiwać się do tak późnej pory; ordynansi zaczęliby się niepokoić już o szóstej rano – to dwa. Poza tym o wpół do dziewiątej widziałem esauła Gukmasowa, którego też doskonale znam; był nieogolony – to trzy.
Tutaj Fandorin zrobił znaczącą pauzę, jak gdyby ostatnia informacja była szczególnie ważna.
– Nieogolony? I co z tego? – spytał zdziwiony oberpolicmajster.
– A to, wasza ekscelencjo, że nigdy, w żadnych okolicznościach Gukmasow nie mógłby być nieogolony o wpół do dziewiątej rano. Przeszedłem z tym człowiekiem kampanię b-bałkańską. Jest porządny aż do pedantyzmu i nigdy nie wychodził z namiotu, póki się nie ogolił, nawet jeśli brakło w pobliżu wody i trzeba było topić śnieg. Przypuszczam, że już od wczesnego ranka wiedział, że jego dowódca nie żyje. Jeśli wiedział, to dlaczego tak długo milczał? – to cztery. Trzeba zbadać sprawę. Tym bardziej że ma przyjechać c-cesarz.
Ostatnia uwaga, zdaje się, podziałała na gubernatora mocniej niż cała reszta. Wstał i powiedział:
– Cóż, Erast Pietrewicz ma rację. To jest rzecz wagi państwowej. Zarządzam tajne śledztwo w sprawie śmierci adiutanta generalnego Sobolewa. I bez sekcji widocznie się nie obejdzie. Tylko bardzo pana proszę, Jewgieniju Osipowiczu, ostrożnie, bez rozgłosu. I tak zaczną się plotki… Piotrusiu, będziesz je zbierał i osobiście mi przedstawiał. Śledztwem, ma się rozumieć, pokieruje Jewgienij Osipowicz. Aha, proszę nie zapomnieć o dyspozycjach w sprawie balsamowania ciała. Wielu zechce pożegnać bohatera, a lato jest gorące. Za godzinę trup zacznie cuchnąć. Co zaś się tyczy pana, Eraście Pietrowiczu, to skoro już los zaprowadził pana do „Dussault” i w dodatku dobrze znał pan nieboszczyka, proszę również wszystko zbadać, działając, że tak powiem, w sposób partykularny. Na szczęście w Moskwie jeszcze pana nie znają. Jest pan przecież urzędnikiem do spraw specjalnych – no więc ma pan sprawę. Trudno o bardziej specjalną.
Rozdział drugi
Sposób, w jaki Erast Pietrowicz rozpoczął śledztwo w sprawie śmierci sławnego dowódcy i ulubieńca narodu, był raczej dziwny. Z wielkim trudem asesor kolegialny dotarł do hotelu, ze wszystkich stron otoczonego podwójnym kordonem policji i zrozpaczonymi mieszkańcami Moskwy (od niepamiętnych czasów złe wieści szerzyły się po tym grodzie szybciej niż zachłanne sierpniowe pożary), po czym, nie rozglądając się, wszedł na górę do numeru dwudziestego, rzucił czapkę i szpadę służącemu, a zagadywany przezeń tylko kiwał głową. Przyzwyczajony do tego Masa ukłonił się ze zrozumieniem i prędko rozścielił na podłodze słomianą matę. Krótką szpadę owinął z szacunkiem w jedwab i położył na szafce, sam zaś, nie mówiąc ani słowa, wyszedł na korytarz i stanął plecami do drzwi w pozie groźnego boga Fudomo, opiekuna płomieni. Kiedy ktoś szedł korytarzem. Masa przykładał palec do ust i cmokał z naganą, pokazując to na zamknięte drzwi, to gdzieś w okolice własnego pępka.
W rezultacie po całym piętrze w mgnieniu oka rozeszła się wieść, że pod dwudziestką zatrzymała się chińska księżniczka w odmiennym stanie i podobno nawet już zaczęła rodzić.
A Fandorin tymczasem siedział na macie absolutnie bez ruchu. Rozstawił równo kolana, rozłożył ręce grzbietami dłoni do góry; rozluźnił wszystkie mięśnie. Wzrok skierował na własny brzuch, dokładnie mówiąc, na dolny guzik wicemunduru. Gdzieś tam, pod złotym dwugłowym orłem, znajdował się magiczny punkt tandei, źródło i ośrodek energii duchowej. Jeśli człowiek wyrzeknie się wszystkich pragnień i całkowicie poświęci zrozumieniu siebie samego, to jego dusza dostąpi oświecenia, a najbardziej skomplikowany problem stanie się prosty, jasny i da się rozwiązać. Erast Pietrowicz ze wszystkich sił starał się poświęcić i oświecić, jest to jednak bardzo trudne i może być osiągnięte wyłącznie drogą długich ćwiczeń. Wrodzona bystrość i wynikająca stąd niecierpliwość sprawiały, że skupienie się na sobie samym przychodziło mu ze szczególnym trudem. Ale, jak powiada Konfucjusz, szlachetny mąż unika łatwej drogi, obierając właśnie tę, która jest trudna; dlatego też Fandorin z uporem wpatrywał się w przeklęty guzik i czekał na rezultat.
Z początku myśli nigdzie nie zamierzały się wynosić; przeciwnie, pluskały się i rzucały jak rybki na płytkiej wodzie. Potem zbędne dźwięki zaczęły się coraz bardziej oddalać i zniknęły całkiem, rybki odpłynęły na głęboką wodę, a w głowie zakłębiła się mgła. Erast Pietrowicz oglądał złoty metalowy krążek z herbem i o niczym nie myślał. Po sekundzie, minucie, a może i godzinie, orzeł cesarski wyraźnie kiwnął obiema głowami, korona zabłysnęła iskierkami, a Erast Pietrowicz się ocknął. Plan działania powstał bez jego udziału.
Fandorin zawołał Masę, kazał podać surdut i przebierając się, wyjaśnił służącemu, o co chodzi. Dalej poruszał się wyłącznie w granicach hotelu, i to tylko na trasie: hall-portiernia-restauracja. Rozmowy ze służbą hotelową zajęły mu niejedną godzinę, tak że pod drzwiami korytarza, któremu w „Dussault” już nadano imię Sobolewa, pojawił się pod wieczór, kiedy cienie się wydłużyły, a światło słoneczne zgęstniało i nabrało konsystencji miodu lipowego.
Fandorin przedstawił się żandarmowi, pilnującemu wejścia na korytarz, po czym został wpuszczony do królestwa smutku, gdzie porozumiewano się jedynie szeptem, a chodzono na palcach. Apartament numer czterdzieści siedem, który zajął wczoraj dzielny generał, składał się z pokoju gościnnego i sypialni. W pierwszym z pomieszczeń ludzi było sporo – Erast Pietrowicz zobaczył Karaczencewa z oficerami żandarmerii, adiutantów i ordynansów zmarłego, dyrektora hotelu; w kącie, chowając twarz w portierę, głucho szlochał kamerdyner Sobolewa, znany całej Rosji Łukicz. Wszyscy jakby na coś czekali, co chwila spoglądając na zamknięte drzwi sypialni. Do Fandorina podszedł oberpolicmajster i cichym basem powiedział: