Выбрать главу

Achimas szedł i myślał, że chociaż ojciec umarł, to jego Bóg – nie; prawo boże też zatem jest żywe. Plecy i kark paliły ogniem, ale jeszcze bardziej paliło go w środku.

Nad bystrą wąską rzeczką Achimas spotkał dużego, czternastoletniego chłopca. Kozaczek niósł bochen chleba i dzbanek z mlekiem.

„Daj” – powiedział Achimas i wyrwał mu chleb.

Duży chłopiec postawił dzbanek na ziemi i uderzył Achimasa w nos. Achimas zobaczył wszystkie gwiazdy i upadł, a duży, silniejszy od niego chłopiec usiadł na nim i zaczął tłuc go po głowie. Wówczas Achimas podniósł z ziemi kamień i rozbił Kozaczkowi brew. Ten odturlał się na bok, zasłonił twarz rękami i zapłakał. Achimas podniósł kamień, żeby zadać jeszcze jeden cios, ale przypomniał sobie, że prawo boże mówi: „Nie zabijaj” – i nie uderzył. Dzbanek w czasie bójki się przewrócił, mleko się wylało, ale Achimasowi pozostał chleb, i to wystarczyło. Szedł drogą dalej, jadł, jadł i jadł, dopóki nie zjadł wszystkiego do ostatniej okruszyny.

Nie trzeba było słuchać Boga, trzeba było zabić chłopca.

Achimas zrozumiał to, kiedy już o zmierzchu dogonili go dwaj jeźdźcy. Jeden miał czapkę wojskową z niebieskim otokiem, a z tyłu, za plecami, wiózł Kozaczka z zapuchniętą twarzą.

„To ten, wujku Kondracie! – zawołał Kozaczek. – To ten zbój!”

Nocą Achimas siedział w kozie i słuchał, jak uriadnik Kondrat i strażnik Kowalczuk radzą o jego losie. Nie powiedział im ani słowa, chociaż dopytywali się, kim jest, skąd przybywa, tarmosili za ucho i bili po twarzy. W końcu uznali go za głuchoniemego i zostawili w spokoju.

„No i co z nim, Kondracie Panteleiczu? – spytał strażnik. Siedział odwrócony plecami do Achimasa i coś jadł, popijając z dzbana. – Zawieźć do miasta? Może potrzymać do rana i przepędzić precz?”

„Ja ciebie przepędzę – odpowiedział naczelnik, siedzący naprzeciwko i piszący gęsim piórem w księdze. – Synkowi atamana mało łepetyny nie rozbił. Do Kizlaru trzeba łobuza odwieźć, do więzienia”.

„A nie szkoda to do więzienia? Sam wiesz, Kondracie Panteleiczu, jak tam malcom ciężko”.

„Gdzie indziej nie można – surowo rzekł uriadnik. – U nas nie ma przytułków”.

„Ale w Skirowsku podobno mniszki przyjmują sierotki?”

„Tylko dziewczynki. Do więzienia, Kowalczuk, do więzienia. Jutro z rana go zawieziesz. Tylko ci papiery przygotuję”.

Ale rano Achimas był już daleko. Kiedy uriadnik odszedł, a strażnik położył się spać i zachrapał, więzień podciągnął się do okna, przecisnął między dwoma grubymi prętami i zeskoczył na miękką ziemię.

O Skirowsku słyszał już nieraz – to czterdzieści wiorst na zachód.

A jednak okazało się, że nie ma Boga.

3

Do przytułku klasztornego w Skirowsku Achimas przyszedł przebrany za dziewczynkę – ściągnął ze sznura suszącą się perkalową sukienkę i chustkę. Najważniejszej mniszce, do której trzeba się było zwracać „matko Piełagijo”, przedstawił się jako Lea Welde, uciekinierka ze spalonej przez górali wsi Neueswelt. Welde było jego prawdziwym nazwiskiem, a imię Lea nosiła stryjeczna siostra, też Welde, okropna piegowata dziewczynina o piskliwym głosie. Ostatni raz widział ją, jak leżała na wznak, z twarzą rozpłataną ciosem szabli.

Matka Piełagija pogłaskała Niemeczkę po ostrzyżonej białej głowie i spytała: „Przyjmiesz prawosławną wiarę?”

Achimas został więc Rosjaninem, bo teraz już dobrze wiedział, że Boga nie ma, że modlitwa to bzdura, a to znaczy, że wiara rosyjska ani trochę nie jest gorsza od ojcowskiej.

W sierocińcu mu się spodobało. Dawali tu jeść dwa razy dziennie, spało się w prawdziwych łóżkach. Tylko trzeba było się dużo modlić i sukienka cały czas wciskała się między kolana.

Na drugi dzień do Achimasa podeszła dziewczynka o pociągłej twarzy i dużych zielonych oczach. Nazywała się Żenia, jej rodziców też zabili rozbójnicy, tylko dawno, jeszcze ubiegłej jesieni. „Lea, jakie ty masz przezroczyste oczy. Jak woda” – powiedziała. Achimas zdziwił się – zazwyczaj jego nazbyt jasne oczy wydawały się ludziom niemiłe. Uriadnik, kiedy go bił, ciągle powtarzał: „Ty Fińczuchu z białymi ślepiami”.

Dziewczynka Żenia chodziła za Achimasem krok w krok, gdzie on, tam i ona. Czwartego dnia przyłapała go, jak siusiał za szopą, z podniesioną sukienką.

Najwyraźniej trzeba było uciekać, tylko nie wiedział dokąd. Postanowił zaczekać, dopóki go nie wygonią, ale nie wygonili. Żenią nie powiedziała nikomu.

Szóstego dnia, w sobotę, trzeba było iść do łaźni. Rano Żenia podeszła do Achimasa i szepnęła: „Nie idź, powiedz, że masz czerwone dni”. „Jak to czerwone?” – nie zrozumiał Achimas. „To kiedy nie można iść do łaźni, bo z ciebie leci krew i jesteś nieczysta. Niektóre nasze dziewczynki już to mają. Katia, Sonia – wyjaśniła, wymieniając dwie najstarsze wychowanki. – Matka Piełagija nie będzie sprawdzać, bo się brzydzi”. Tak też Achimas zrobił. Mniszki się zdziwiły, że tak wcześnie, ale pozwoliły nie iść do łaźni. Wieczorem powiedział do Żeni: „W następną sobotę ucieknę”. Po jej twarzy popłynęły łzy. Powiedziała: „Potrzebny ci będzie chleb na drogę”.

Odtąd nie jadła swojego, tylko po cichu oddawała go Achimasowi, a ten składał kromki do worka.

Ale ucieczka okazała się niepotrzebna, bo w piątek wieczorem, w wigilię kolejnego dnia łaziennego, do sierocińca przyjechał wuj Hasan. Poszedł do matki Piełagii i zapytał, czy wśród jej podopiecznych nie ma dziewczynki z niemieckiej wioski, którą spalił abrek Mahoma. Powiedział, że chce porozmawiać z dziewczynką i dowiedzieć się, jak zginęli siostra i jej syn. Matka Piełagija wezwała Leę Welde do swojej celi, a sama odeszła, żeby nie słuchać o grzesznych sprawach.

Hasan okazał się zupełnie inny, niż sobie wyobrażał Achimas. Miał grube policzki, czerwony nos, gęstą czarną brodę i małe chytre oczy. Achimas patrzył nań z nienawiścią, bo wuj wyglądał kropka w kropkę tak samo jak Czeczeńcy, którzy spalili wioskę Neueswelt.

Rozmowa się nie kleiła. Na pytania sierotka nie odpowiadała bądź też odpowiadała monosylabami; spojrzenie spod białych rzęs było uparte i przenikliwe.

„Nie znaleziono mojego siostrzeńca Achimasa – rzekł Hasan po rosyjsku z gardłowym klekotaniem. – Może Mahoma zabrał go ze sobą?” Dziewczynka wzruszyła ramionami.

Hasan zamyślił się wtedy i wyciągnął z torby srebrne monista. „To podarunek dla ciebie – pokazał. – Piękne, z samej Szemachy. Pobaw się teraz nimi, a ja pójdę i poproszę ihumenię o nocleg. Zmęczyłem się długą jazdą. Nie będę przecie nocował pod gołym niebem…”

Wyszedł, zostawiając na krześle broń. Ledwie za wujem zamknęły się drzwi, Achimas odrzucił monista i dopadł ciężkiej szabli w czarnej pochwie, inkrustowanej srebrem. Pociągnął za rękojeść, a wtedy ukazała się stal, w świetle lampy błysnęła lodowatymi iskierkami. Prawdziwa gurda – pomyślał Achimas, wodząc palcem po arabskich esach-floresach.

Coś zaskrzypiało. Achimas poderwał się i zobaczył, jak przez szparę patrzą na niego roześmiane oczy Hasana.

„Nasza krew – rzekł wuj po czeczeńsku, obnażając białe zęby – jest silniejsza od niemieckiej. Pojedziemy stąd, Achimasie. Zanocujemy w górach. Lepiej śpi się pod gołym niebem „.

Już potem, kiedy Skirowsk ukrył się za przełęczą, Hasan położył Achimasowi rękę na ramieniu. „Oddam cię na naukę, ale najpierw zrobię z ciebie mężczyznę. Trzeba Mahomie odpłacić za ojca i matkę. Nie ma rady, takie jest prawo”.

Achimas zrozumiał: to właśnie jest dobre prawo.

4

Nocowali, gdzie się zdarzy: w opuszczonych saklach [5], w przydrożnych duchanach [6], u kunaków wuja albo po prostu w lesie, opatuleni burkami. „Mężczyzna musi zawsze znaleźć jedzenie, wodę i drogę w górach – uczył Hasan siostrzeńca swojego prawa. – A poza tym bronić honoru – swojego i swojego rodu”. Achimas nie wiedział, co to jest honor rodu. Nie miał rodu. Ale bardzo chciał bronić siebie i gotów był się uczyć od rana do wieczora.

вернуться

[5] Chatach kaukaskich