Выбрать главу

Kiedy Achimas rozprawił się z Mahomą, Hasan zawiózł siostrzeńca do szkoły w spokojnym mieście Solenowodsku, zapłacił za rok naprzód i wyjechał w góry. Achimas mieszkał w internacie z innymi chłopcami, których ojcowie służyli w odległych garnizonach albo prowadzili karawany z zachodu na wschód, od Morza Czarnego do Kaspijskiego, i z północy na południe, z Rostowa do Erzerum. Z rówieśnikami Achimas nie znalazł wspólnego języka. Wiedział to, czego tamci nie wiedzieli i nigdy nie mogli się dowiedzieć. Dlatego przykrości spotykały go od pierwszego roku, kiedy uczył się w klasie przygotowawczej. Mocnemu, barczystemu chłopcu nazwiskiem Kikin, który trzymał w garści i terroryzował cały internat, nie spodobał się „Fińczuch”, a w ślad za nim do prześladowań włączyli się i pozostali. Achimas próbował to jakoś znosić, bo sam przeciw wszystkim nie miał szans, ale tamci pozwalali sobie na coraz więcej. Pewnego wieczoru w sypialni stwierdził, że całe powleczenie jego pościeli jest wysmarowane krowim nawozem, i wtedy zrozumiał: trzeba coś zrobić.

Rozważył tedy wszystkie możliwe warianty.

Można poczekać na powrót wuja i poprosić go o pomoc. Ale kiedy Hasan wróci – nie wiadomo. Najgorsze zaś było to, że Achimas bardzo nie chciał stracić szacunku, jaki zyskał u wuja po rozprawie w Czanachu.

Można próbować zbić Kikina, ale to się nie uda – tamten jest starszy, silniejszy i nie będzie się bił w pojedynkę.

Można się poskarżyć opiekunowi. Ale ojciec Kikina był pułkownikiem, Achimas zaś – nie wiadomo kim, siostrzeńcem dzikiego górala, który za gimnazjum z internatem płacił złotymi tureckimi monetami ze skórzanego kapciucha.

Najprostsze i najlepsze było następujące rozwiązanie: zlikwidować Kikina. Achimas ruszył mózgiem i już wiedział, jak to zrobić czysto i dokładnie. Kikin częstował „Fińczucha” kopniakami, sypał mu za kołnierz żelazne opiłki i wypluwał nań przez rurkę kulki papieru, Achimas zaś czekał, aż przyjdzie maj. W maju zaczęło się lato; gimnaziści chodzili wtedy kąpać się nad Kumkę. Jeszcze na początku kwietnia, kiedy woda była wprost lodowata, Achimas uczył się nurkować. W końcu kwietnia mógł już to robić z otwartymi oczami, zbadał dno rzeki i bez trudu wstrzymywał oddech na całą minutę. Wszystko było gotowe.

Poszło bardzo prosto, tak jak zostało pomyślane. Wszyscy przyszli nad rzekę. Achimas zanurkował, chwycił Kikina za nogę i wciągnął go pod wodę. W ręku trzymał sznur, którego drugi koniec był mocno przywiązany do zatopionego kloca. Kiedyś Hasan nauczył siostrzeńca wiązać węzeł kabardyński – zaciska się w jedną sekundę, a kto nie zna sekretu, w żaden sposób nie rozpłacze.

Jednym ruchem Achimas zacisnął węzeł na kostce wroga, wypłynął na powierzchnię i wylazł na brzeg. Doliczył do pięciuset i znowu zanurkował. Kikin leżał na dnie. Usta miał otwarte, oczy także. Achimas wsłuchał się w siebie i nie odczuł nic oprócz spokojnego zadowolenia z dobrze wykonanej pracy. Rozwiązał sznur, wynurzył się na powierzchnię. Chłopcy krzyczeli i chlapali się wodą. Nieprędko spostrzegli, że Kikin zniknął.

Po pozbyciu się tego kłopotu życie w internacie stało się o wiele łatwiejsze. Bez prowodyra nie miał kto dokuczać „Fińczuchowi”. Achimas przechodził z klasy do klasy, a uczył się średnio – ani źle, ani dobrze. Czuł, że z tych wszystkich nauk mało co mu się w życiu przyda. Hasan przyjeżdżał rzadko, ale za każdym razem zabierał siostrzeńca na jeden czy dwa tygodnie w góry – zapolować i zanocować pod gwiaździstym niebem.

Kiedy Achimas kończył szóstą klasę, powstał nowy kłopot. Za miastem, na trzeciej wiorście traktu stawropolskiego, był wesoły dom, dokąd wieczorami jeździli bawiący u wód mężczyźni. Od pewnego czasu na trzecią wiorstę zaglądał i Achimas, który przed ukończeniem szesnastego roku życia wyciągnął się, rozrósł w ramionach i całkiem mógł ujść za dwudziestolatka. To było coś prawdziwego, nie to co wkuwanie kawałków z Iliady po starogrecku.

Pewnego razu Achimas miał pecha. Na dole, w ogólnej sali, gdzie wymalowane dziwki piły lemoniadę i czekały, aż je ktoś zabierze na górę, spotkał inspektora gimnazjalnego, radcę kolegialnego Tieniotowa – bez munduru i z fałszywą brodą. Tieniotow wyczytał ze wzroku Achimasa, że został rozpoznany, nic do niego nie powiedział, ale od tamtego dnia zapałał srogą nienawiścią do jasnowłosego szóstoklasisty. Wkrótce już było wiadomo, ku czemu inspektor zmierza: niezawodnie zetnie Achimasa na letnich egzaminach.

Zostać na drugi rok oznaczało wstyd i nudę. Achimas zastanowił się, co robić. Gdyby to nie był Tieniotow, tylko inny z wykładowców, Hasan dałby mu łapówkę. Ale Tieniotow nie brał i bardzo był z tego dumny. Pieniędzy nie potrzebował, bo dwa lata temu ożenił się z wdową po kupcu, biorąc w posagu sto czterdzieści tysięcy i najlepszy dom w mieście.

Nie było szans na zmianę stosunków z Tieniotowem: wystarczyło, by radca kolegialny spojrzał na Achimasa, a już zaczynało go trząść.

Achimas przejrzał wszystkie warianty i zatrzymał się na najpewniejszym.

Tamtej wiosny w Solenowodsku grasowali jacyś zuchwali ludzie: podchodzili do późnego przechodnia, uderzali go nożem w serce i zabierali zegarek, portfel, a jeśli było, to i złoto. Mówiono, że szajka „Rzeźników” z Rostowa przyjechała na gościnne występy.

Wieczorem, kiedy inspektor wracał z restauracji Pietrasowa do domu ciemną, opustoszałą ulicą, Achimas podszedł do niego i kindżałem zadał mu cios w serce. Zdjął zegarek na złotym łańcuszku, zabrał portfel. Zegarek i portfel wrzucił do rzeki, pieniądze – dwadzieścia siedem rubli asygnatami – zostawił sobie.

Myślał, że jest już po kłopocie, a tymczasem sprawa skończyła się źle. Służąca z sąsiedniego domu widziała, jak Achimas szybko odchodził z miejsca zbrodni, wycierając nóż pęczkiem trawy. Doniosła na policję, po czym chłopaka aresztowano.

Na szczęście wuj był wtedy w mieście.

Nastraszył służącą, że obetnie jej nos i uszy; ta poszła do sprawnika i powiedziała, że się pomyliła. Potem Hasan sam poszedł do sprawnika, dał mu pięć tysięcy srebrem – wszystko, co nazbierał dzięki kontrabandzie – i aresztanta wypuszczono.

Achimasowi było wstyd. Kiedy wuj posadził go naprzeciw siebie, Achimas nie mógł spojrzeć mu w oczy. Potem powiedział całą prawdę – i o Kikinie, i o inspektorze.

Po długim milczeniu Hasan westchnął. Powiedział: „Allah wie najlepiej, co każdej istocie jest przeznaczone. Dosyć tej nauki, chłopcze, będziemy robić, co do nas należy”.

Zaczęło się wtedy inne życie.

2

Do tej pory Hasan przywoził z Turcji i Persji towar przemycony i sprzedawał pośrednikom. Teraz zaczął sam go wozić – do Jekaterynburga, do Stawropola, Rostowa, na jarmark w Niżnim Nowogrodzie. Kupowano od niego chętnie, bo się nie drożył. Dobijał targu z nabywcą, opijali interes. Potem Achimas doganiał kupca, zabijał, a towar przywoził z powrotem – żeby jeszcze raz go sprzedać.

Najkorzystniejsza była wyprawa do Niżniego w pięćdziesiątym dziewiątym. Sprzedali trzykrotnie jedną i tę samą partię czapek barankowych, dziesięć worków. Pierwszy raz za tysiąc trzysta rubli (Achimas dopędził kupca i jego pomocnika na leśnej drodze i obu zabił kindżałem); drugi raz za tysiąc sto (kupiec zdążył tylko jęknąć ze zdziwieniem, kiedy uprzejmy student, towarzysz podróży, wsadził mu nóż w wątrobę); po raz trzeci za tysiąc pięćset (Ormianin miał jeszcze zaszyte w pasie – co za szczęście! – bez mała trzy tysiące rubli).

Zadając śmierć, Achimas był spokojny i martwił się tylko wtedy, gdy nie następowała błyskawicznie. Ale coś takiego zdarzało się rzadko – rękę miał pewną.

Tak minęły trzy lata. Akurat książę Bariatynski wziął Szamila do niewoli i tym samym skończyła się wielka wojna na Kaukazie. Wuj Hasan ożenił się z dziewczyną z zacnego górskiego rodu, potem wziął i drugą żonę, z rodu uboższego – według papierów była jego wychowanką. Kupił w Solenowodsku dom z dużym ogrodem, po ogrodzie przechadzały się krzykliwe pawie. Utył, polubił picie szampana i filozofowanie na werandzie. Nie chciało mu się już jeździć w góry z kontrabandą – teraz znający się na rzeczy sami przywozili doń towar. Długo siedzieli, pili herbatę, targowali się o cenę. W razie trudności w rozmowach Hasan posyłał po Achimasa. Ten wchodził, uprzejmie dotykał ręką czoła i jasnymi, spokojnymi oczami patrzył w milczeniu na upartego rozmówcę. To skutkowało.