Выбрать главу

Kiedyś jesienią, następnego roku po tym, jak w Rosji uwolniono chłopów z poddaństwa, u Hasana zjawił się stary kunak Abyłhazi. Opowiedział, że w Siemigorsku pojawił się nowy człowiek, przechrzta, nazywa się Lazar Miedwiediew.

Przybył w ubiegłym roku leczyć brzuch i tak mu się tam spodobało, że został. Ożenił się z piękną panną bez posagu, zbudował na wzgórzu dom z kolumnami, kupił trzy źródła. Teraz wszyscy przyjezdni piją wody i biorą kąpiele tylko u Miedwiediewa; on zaś, jak powiadają, co niedziela posyła do Petersburga i Moskwy po dziesięć tysięcy butelek wody mineralnej. Ale nie to jest najciekawsze, tylko to, że Lazar ma żelazny pokój. Przechrzta nie wierzy w banki i ma rację, mądry z niego człowiek. Cały swój olbrzymi majątek przechowuje w piwnicy. Ma tam komorę, w której wszystkie ściany są żelazne, a drzwi takie, że choćbyś z armaty strzelał – nie rozwalisz. Trudno dostać się do takiego pokoju, powiedział Abyłhazi, i dlatego za swoją opowieść nie prosi z góry, tylko poczeka na zapłatę tak długo, jak będzie trzeba; a prosi skromnie – po dziesiątce z każdego rubla, który dostanie się Hasanowi.

„Żelazny pokój to bardzo trudna sprawa. – Hasan, który o czymś podobnym w życiu nie słyszał, z powagą pokręcił głową. – Dlatego jeśli Allah będzie mi sprzyjał, dostaniesz, czcigodny, po pięć kopiejek od rubla”.

Potem wezwał siostrzeńca, przekazał mu słowa starego Abyłhaziego i powiedział: „Jedź do Siemigorska. Sprawdź, co to za pokój”.

3

Sprawdzić, co to za pokój, było łatwiej, niż się Achimas spodziewał.

Zjawił się u Miedwiediewa ubrany na szaro – wizytowy surdut i cylinder. Najpierw, jeszcze z hotelu, posłał wizytówkę. Było na niej wydrukowane złotymi literami: Dom handlowy „Hasan Radajew” AFANASIJ PIETROWICZ WELDE, wspólnik

Miedwiediew odpowiedział liścikiem, że słyszał o domu handlowym czcigodnego Hasana Radajewa i prosi, żeby go jak najprędzej odwiedzić. Achimas wybrał się do nowego, pięknego domu, który stał na skraju miasta, nad stromym urwiskiem, i był ze wszystkich stron otoczony wysokim murem. To nie dom, ale twierdza. W takim można bodaj wytrzymać oblężenie.

Kiedy Achimas wszedł przez dębową bramę, wrażenie to nasiliło się jeszcze bardziej: po podwórzu przechadzali się dwaj wartownicy ze sztucerami, a nawet w wojskowych mundurach, tylko bez naramienników.

Gospodarz był łysy, miał bystre czarne oczy, wysokie czoło i spory brzuszek. Posadził młodego człowieka za stołem, poczęstował go kawą i cygarem. Po dziesięciu minutach uprzejmej, niespiesznej rozmowy o polityce i cenach na wełnę spytał, czym mógłby służyć czcigodnemu panu Radajewowi.

Wtedy Achimas przedstawił propozycję, którą wymyślił jako pretekst. Trzeba usprawnić wymianę wody mineralnej między Solenowodskiem a Siemigorskiem, powiedział. U was ludzie leczą żołądek, u nas nerki. Wielu przyjezdnych chciałoby leczyć i jedno, i drugie. Czy po to, by ludzie nie musieli się tłuc po sto wiorst górami, nie warto zbudować w Solenowodsku sklepu firmy „Miedwiediew”, a w Siemigorsku sklepu domu handlowego „Radajew”? Korzyść stąd będzie i dla pana, i dla nas.

„Myśl dobra – pochwalił przechrzta – bardzo dobra. Tylko że na drodze pełno zbójców. Jak będę woził utarg z Solenowodska?” „Po co wozić? – zdziwił się Achimas. – Można wpłacać do banku”. Miedwiediew pogłaskał wianuszek kędzierzawych włosów wokół łysiny i uśmiechnął się: „Nie wierzę w banki, Afanasiju Pietrowiczu. Wolę chować pieniądze u siebie”. „Przecież u siebie to niebezpieczne, mogą pana obrabować”. Achimas pokręcił głową z naganą. „Mnie nie obrabują. – Miedwiediew chytrze mrugnął okiem. – Przede wszystkim mam u siebie rezerwistów, synów żołnierskich, dniem i nocą na zmianę pilnują podwórza. A jeszcze bardziej polegam na opancerzonym pokoju. Nikt oprócz mnie nie może się tam dostać”. Achimas chciał spytać, co to za pokój, ale nie zdążył, bo gospodarz sam zaproponował: „Może zechce pan rzucić okiem”.

Kiedy schodzili do piwnicy (z podwórza prowadziło tam oddzielne wejście), Miedwiediew opowiedział, jak inżynier ze Stuttgartu zbudował mu skarbiec ze stalowymi drzwiami, grubymi na osiem cali. Na drzwiach jest zamek z kombinacją ośmiu cyfr. Zna ją tylko on, Miedwiediew, i codziennie zmienia.

Weszli do podziemnego pomieszczenia, gdzie paliła się lampa naftowa. Achimas zobaczył stalową ścianę i kute, nitowane drzwi. „Takich się nie otworzy i nie wysadzi – pochwalił się gospodarz. – U mnie sam horodniczy chroni swoje oszczędności, i szef policji, i miejscowi kupcy. A chociaż za przechowanie biorę słono, ludzie i tak wolą mnie. Tutaj jest pewniej niż w najlepszym banku”. Achimas kiwnął głową z szacunkiem, zaintrygowany wieścią, że, jak się okazuje, w żelaznym pokoju przechowywane są pieniądze nie tylko samego Miedwiediewa.

Ale wtedy przechrzta powiedział coś nieoczekiwanego: „Tak więc proszę powiedzieć swemu czcigodnemu wujowi, oby mu Pan Bóg dał zdrowie i sprzyjał w interesach, że może być spokojny. Jestem na Kaukazie człowiekiem nowym, ale o tych, o których trzeba wiedzieć, wiem. Niech pan przekaże Hasanowi Muradowiczowi ukłony i wyrazy wdzięczności za to, że się zainteresował moją osobą. A pomysł z wymianą jest dobry. To pański pomysł?” Protekcjonalnie poklepał młodego człowieka po plecach i zachęcił go do częstszych wizyt – we czwartki zbiera się u niego najlepsze siemigorskie towarzystwo.

To, że przechrzta okazał się człowiekiem sprytnym i dobrze poinformowanym, nie stanowiło jeszcze przeszkody. Przeszkodę Achimas zobaczył we czwartek, kiedy przyjął zaproszenie i zjawił się w domu nad urwiskiem, żeby zbadać rozkład pokojów.

Plan na razie przedstawiał się następująco: nocą zabić strażników, przystawić gospodarzowi kindżał do gardła i sprawdzić, co jest dlań droższe – życie czy żelazny pokój. Plan był prosty, ale Achimasowi nie bardzo się podobał. Po pierwsze, nie mogło się obyć bez pomocników. Po drugie, niektórzy ludzie kochają pieniądze bardziej niż życie, a przeczucie podpowiadało młodemu człowiekowi, że należy do nich Lazar Miedwiediew.

Gości na czwartkowym obiedzie zebrało się wielu, Achimas zaś miał nadzieję, że później, kiedy siądą do stołu i sporo wypiją, uda mu się niedostrzegalnie oddalić i obejrzeć dom. Ale nie doszło do tego, bo na samym początku wieczoru ujawniła się wspomniana już przeszkoda.

Kiedy gospodarz przedstawił gościa żonie, Achimas zauważył tylko, że stary Abyłhazi nie kłamał – kobieta była młoda i ładna: złocistopopielate włosy, piękny wykrój oczu. Na imię miała Jewgienia. Zalety madame Miedwiediew nie miały jednak związku ze sprawą, dlatego ucałowawszy szczupłą białą rękę, Achimas przeszedł do bawialni i stanął w najodleglejszym kącie, pod portierą, skąd dobrze było widać i całe towarzystwo, i drzwi prowadzące do wewnętrznych pokojów.

Tam właśnie odszukała go pani domu. Podeszła i cicho zapytała: „Lea, to ty?” Sama też sobie odpowiedziała: „Ty. Nikt inny nie ma takich oczu”.

Achimas milczał, dotknięty dziwnym, nieznanym wcześniej odrętwieniem, a pani Jewgienia bystrym, urywanym szeptem ciągnęła: „Po co tu przyszedłeś? Mąż mówi, że jesteś rozbójnikiem i mordercą, że chcesz go ograbić. Czy to prawda? Nie odpowiadaj, wszystko mi jedno. Tak na ciebie czekałam! Potem przestałam czekać i wyszłam za mąż, a ty nagle przyjechałeś. Zabierzesz mnie stąd? To przecież nie szkodzi, że się ciebie nie doczekałam, chyba nie jesteś zły? Nie pamiętasz mnie? Jestem Żenia ze skirowskiego przytułku”.