Выбрать главу

Nagle Achimas wyraźnie ujrzał scenę, której przez te wszystkie lata nigdy nie wspominał: Hasan wywozi go z sierocińca, a chudziutka dziewczynka biegnie w milczeniu za koniem. Zdaje się, że na ostatek zawołała: „Lea, będę na ciebie czekać!”

Tej przeszkody nie można było usunąć w zwykły sposób. Achimas nie wiedział, jak wytłumaczyć zachowanie żony Miedwiediewa. Może to właśnie jest ta miłość, o której pisze się w książkach? Achimas jednak nie wierzył książkom, po gimnazjum więc żadnej nie wziął do ręki. Czuł się źle, był niespokojny.

Wieczorem odszedł, nic nie mówiąc Jewgienii. Wsiadł na konia i wrócił do Solenowodska. Opowiedział wujowi o żelaznym pokoju i o niespodziewanej przeszkodzie. Hasan pomyślał i rzekł: „Zła to rzecz – żona, która zdradza męża. Ale nie będziemy osądzać kaprysów losu, trzeba po prostu zrobić to, czego on chce. A czego chce los, dobrze wiemy: żebyśmy weszli do żelaznego pokoju z pomocą żony Miedwiediewa”.

4

Hasan i Achimas poszli do domu Miedwiediewa piechotą, bo stuk kopyt końskich na pewno by ich zdradził. Konie zostawili pod urwiskiem, w zagajniku. W dole migotały światełka – rzadkie, bo Siemigorsk już spał. Po czarnozielonym niebie lekko sunęły przezroczyste obłoki, dlatego co chwila robiło się to ciemniej, to jaśniej.

Plan ułożył Achimas. Na umówiony znak Jewgienia odemknie furtkę do ogrodu. Przekradną się na dziedziniec, ogłuszą obu strażników i zejdą do piwnicy. Jewgienia otworzy opancerzone drzwi, bo mąż pokazywał jej, jak to się robi, a każdą kombinację cyfr zapisuje na papierku i chowa u siebie w sypialni, za ikoną. Boi się, że zapomni kombinacji i wtedy trzeba będzie burzyć murowany fundament – inaczej do żelaznej komnaty się nie wejdzie. Zabiorą nie wszystko: tylko to, co zdołają wynieść. Achimas weźmie Jewgienię ze sobą.

Kiedy się umawiali, nagle spojrzała mu w oczy i spytała: „Leo, a nie oszukasz mnie?”

Nie wiedział, co z nią począć. Wuj nie dawał mu rady. Rzekł: „Serce ci podpowie, kiedy będziesz musiał zdecydować”. Wziął jednak trzy konie – jednego dla siebie, drugiego dla Achimasa, trzeciego pod juki. Siostrzeniec w milczeniu patrzył, jak Hasan wyprowadza ze stajni tylko rudego, wronego i gniadego, ale nic nie powiedział.

Achimas szedł bezszelestnie wzdłuż białej ściany i myślał: Jak to – serce podpowie? Serce przecież milczało.

Furtka otworzyła się od razu, nie skrzypiała, miała nasmarowane zawiasy. Wejścia do ogrodu strzegła Jewgienia. Była gotowa do drogi, ubrana w papachę i burkę.

„Idź z tyłu, kobieto” – szepnął Hasan.

Jewgienia odeszła na bok.

Miedwiediew miał sześciu rezerwistów. Dyżurowało dwóch, zmieniali się co cztery godziny.

Achimas przywarł do pnia jabłoni i popatrzył, co dzieje się na dziedzińcu. Jeden strażnik siedział na słupku pod bramą i drzemał z głową na karabinie. Drugi powoli chodził od domu do bramy i z powrotem: trzydzieści kroków tam i trzydzieści z powrotem.

Strażników oczywiście trzeba było zabić – kiedy Achimas w rozmowie z Jewgienią zgodził się, że tylko ogłuszy ich i zwiąże, wiedział: tej obietnicy nie będzie mógł dotrzymać.

Odczekał, aż czuwający zatrzyma się, żeby zapalić fajkę, bezszelestnie podbiegł z tyłu w swoich miękkich pantoflach i stuknął go kastetem powyżej ucha. Kiedy kogoś trzeba bardzo szybko zabić, kastet jest niezastąpiony. Lepszy od noża, bo nóż trzeba wyjąć z rany, a to dodatkowa sekunda.

Żołnierz nawet nie krzyknął, Achimas zaś podtrzymał jego ciało, ale drugi spał czujnie – na chrzęst gruchotanej kości poruszył się i podniósł głowę.

Wtedy Achimas odrzucił martwe ciało i trzema olbrzymimi susami znalazł się przy bramie. Żołnierz otworzył usta, ale nie zdążył krzyknąć. Uderzenie w skroń było takie, że głowa odskoczyła do tyłu i głucho walnęła o mocne dębowe deski.

Jednego trupa Achimas ukrył w cieniu, drugiego posadził tak, jakby ów nadal drzemał.

Machnął ręką, a wtedy na oświetlone przez księżyc podwórze weszli Hasan i Jewgienia. Kobieta w milczeniu popatrzyła na siedzącego nieboszczyka i skrzyżowała ręce na piersi. Cicho szczękała zębami. Teraz, przy świetle księżyca, Achimas zobaczył, że pod burką ma czerkieskę z ładownicami i kindżał u pasa.

„Idź, kobieto, otwórz żelazny pokój” – popchnął ją Hasan.

Zeszli po schodkach do piwnicy. Drzwi Jewgienia otworzyła kluczem. Na dole w kwadratowym pomieszczeniu, którego jedna ze ścian zrobiona była z litej stali, zapaliła lampę. Chwyciła za koło na opancerzonych drzwiach i zaczęła obracać nim to w prawo, to w lewo, zerkając na karteczkę. Hasan patrzył z ciekawością, kręcił głową. Nagle coś szczęknęło, Jewgienia pociągnęła drzwi do siebie, ale były dla niej za ciężkie.

Hasan odsunął kobietę na bok, odchrząknął i początkowo z dużym, a potem coraz mniejszym wysiłkiem w końcu je otworzył.

Achimas wziął lampę i wszedł do środka. Pokój był mniejszy, niż sobie wyobrażał: szeroki na dziesięć kroków, długi na piętnaście. Były w nim skrzynie, worki i teczki kancelaryjne.

Hasan podniósł wieko jednej ze skrzyń i zaraz zatrzasnął: leżały tam sztabki srebra. Wiele się ich nie zabierze, są za ciężkie. Za to w workach pobrzękiwały złote monety, tak że cmoknął z zadowoleniem. Zaczął chować woreczki za pazuchę, a potem rzucać na burkę.

Achimas bardziej zainteresował się teczkami. Były w nich akcje i obligacje. Zaczął wybierać te o masowym nakładzie i wyższych nominałach. Akcje Rotszylda, Kruppa i manufaktur Chłudowa stały wyżej niż złoto, ale Hasan był człowiekiem starej daty i za nic w świecie by w to nie uwierzył.

Postękując, zarzucił ciężki tobół na plecy i obejrzał się z żalem: woreczków zostało jeszcze dużo. Westchnął i ruszył do wyjścia. Achimas miał za pazuchą grubą paczkę papierów wartościowych. Jewgienia nie wzięła nic.

Wuj zaczął wspinać się po niewysokich schodach i już miał wyjść na podwórze, kiedy gruchnęła salwa. Hasan przewrócił się i zjechał po stopniach głową w dół. Twarz miał taką, jaką mają ludzie, którzy umarli nagłą śmiercią. Burka się rozwiązała; dźwięcząc i pobłyskując, sypało się z niej złoto.

Achimas opadł na czworaki, wdrapał się po schodkach i ostrożnie wysunął głowę. W ręku miał amerykański rewolwer Colta z długą lufą i sześcioma kulami w bębenku.

Na podwórzu nie było nikogo. Przeciwnicy zaczaili się na werandzie, niewidoczni z dołu. Ale i oni nie widzieli Achimasa, ponieważ schody kryły się w głębokim cieniu.

„Jeden z was nie żyje! – rozległ się głos Lazara Miedwiediewa. – Który, Hasan czy Achimas?”

Achimas celował w to miejsce, skąd dochodził głos, ale nie strzelił – nie lubił pudłować.

„Hasan, to był Hasan – krzyknął pewny siebie przechrzta. – Pan, panie Welde, jest szczuplejszy. Niech pan wychodzi, młody człowieku. Nigdzie pan nie ucieknie. Wie pan, co to jest elektryczność? Kiedy otwierają się drzwi skarbca, u mnie w sypialni rozlega się sygnał. Jest nas tu czterech – ja i trzej moi wojacy. A czwartego wysłałem po prystawa. Niech pan wychodzi, po co przeciągać sprawę?! Późno już!”

Wypalili raz jeszcze – widocznie dla postrachu. Kule zastukały o mur.

Jewgienia szepnęła z tyłu: „Ja wyjdę. Jest ciemno, mam na sobie burkę, to mnie nie poznają. Pomyślą, że to ty. Wyjdą, a ty wtedy zastrzelisz wszystkich”.