– Za wykonanie tego trudnego i delikatnego zadania otrzyma pan zaliczkę: milion franków francuskich, a po wypełnieniu… warunków naszej umowy – milion rubli.
To zmieniało sprawę. Taka suma byłaby godnym uwieńczeniem błyskotliwej kariery zawodowej. Achimas przypomniał sobie osobliwe zarysy Santa Croce, kiedy wysepka pojawia się na horyzoncie – cylinderek, leżący na zielonym aksamicie.
– Pan jest pośrednikiem – powiedział oschle po niemiecku. – A ja z zasady rozmawiam bezpośrednio z klientem. Moje warunki są takie. Niezwłocznie przekaże pan zadatek na moje konto w Zurychu. Potem spotkam się z klientem we wskazanym przezeń miejscu, on zaś przedstawi tło sprawy. Jeśli warunki z jakiegokolwiek powodu nie będą mi odpowiadać, zwrócę połowę zadatku.
Wzburzony „baron Eugenius von Steinitz” klasnął w wypielęgnowane dłonie (na palcu serdecznym prawej błysnął pierścień z szafirem), Achimas jednak już wstał.
– Będę rozmawiał tylko z pierwszą osobą. Albo proszę poszukać innego wykonawcy.
3
Do spotkania z klientem doszło w Sankt Petersburgu, w cichej uliczce, dokąd Achimasa przewieziono w zamkniętym faetonie. Powóz długo kluczył ulicami, okna były całkowicie zasłonięte. Ta ostrożność sprawiła, że Achimas ironicznie się uśmiechnął.
Nie starał się zapamiętać drogi, chociaż doskonale znał topografię stolicy Rosji – w swoim czasie wypełniał tutaj kilka ważnych kontraktów. Ale nie musiał ukradkiem zerkać przez szparę i liczyć zakrętów. Zatroszczył się o swoje bezpieczeństwo: po pierwsze, należycie się uzbroił, a po drugie, przywiózł ze sobą czterech pomocników.
Przybyli do Rosji w sąsiednim wagonie, a teraz jechali za faetonem w dwóch wolantach. Pomocnicy byli zawodowcami, toteż Achimas wiedział, że nie zgubią tropu ani nie pozwolą się zdemaskować.
Faeton się zatrzymał. Milkliwy stangret, który spotkał Achimasa na dworcu i, sądząc po oficerskich manierach, na pewno nie był stangretem, otworzył drzwiczki i wykonał gest, zapraszający, by iść za nim.
Na ulicy nie było żywej duszy. Parterowa willa. Skromna, ale czysta. Niezwykłe wydawało się jedno: nie zważając na letnią porę, zamknięto i pozasłaniano wszystkie okna. Jedna z zasłonek tylko się zakołysała, a wąskie usta Achimasa znowu rozciągnęły się w uśmiechu. Te dyletanckie sztuczki zaczynały go śmieszyć. Wszystko jasne: arystokraci bawią się w spisek.
Stangret prowadził go przez amfiladę ciemnych pokojów. Przed ostatnim się zatrzymał i wpuścił Achimasa pierwszego. Kiedy ten wszedł, zamknęły się za nim dwuskrzydłowe drzwi i rozległ odgłos przekręcanego klucza.
Achimas rozejrzał się z ciekawością. Szczególny pokoik: ani jednego okna. Z mebli tylko nieduży okrągły stół, a przy nim dwa fotele z wysokimi oparciami. Pomieszczenie zresztą niełatwo było obejrzeć, bo paliła się raptem jedna świeca, a jej słabe światło nie docierało do tonących w mroku kątów.
Achimas odczekał, aż oczy przyzwyczają się do ciemności, i tak jak zawsze obejrzał ściany. Nic podejrzanego nie zobaczył – ani tajnych okienek, przez które strzelec mógłby trzymać go na muszce, ani dodatkowych drzwi. Okazało się, że w odległym kącie stoi jeszcze jedno krzesło.
Achimas usiadł w fotelu. Po pięciu minutach otwarły się drzwi, przez które wszedł wysoki mężczyzna. Wzgardził drugim fotelem, przemierzył pokój i nie witając się, usiadł na krześle.
Klient nie jest zatem tak naiwny, jak się wydawało. Znakomity sposób: Achimas siedział na widoku, oświetlony świecą, a partner znalazł się w głębokim cieniu. Nie było widać jego twarzy, tylko sylwetkę.
Człowiek ów, w przeciwieństwie do „barona von Steinitza”, nie tracił czasu, od razu przeszedł do rzeczy.
– Chciał pan rozmawiać z pierwszą osobą – rzekł po rosyjsku siedzący w kącie. – Zgodziłem się. Niech mnie pan zatem nie rozczaruje, panie Welde. Nie będę się przedstawiał, dla pana jestem monsieur NN.
Sądząc po wymowie, należał do wyższych sfer; po głosie – miał jakieś czterdzieści lat. Może zresztą i mniej – to był głos nawykły do rozkazywania, a takie zawsze brzmią starzej. A zachowanie wskazywało, że monsieur NN jest człowiekiem poważnym.
Wniosek: jeśli nawet spiskują ludzie z wielkiego świata, to sprawa nie jest błaha.
– Proszę powiedzieć, o co chodzi – rzekł Achimas.
– Świetnie pan mówi po rosyjsku. – Cień kiwnął głową. – Doniesiono mi, że w przeszłości był pan rosyjskim poddanym. To bardzo dobrze. Zbędne są zatem wszelkie dodatkowe objaśnienia. A już na pewno nie będę musiał panu tłumaczyć, jak ważna jest persona, którą trzeba zabić.
Achimas zauważył zadziwiającą otwartość mówiącego: żadnych eufemizmów w rodzaju „usunąć”, „unieszkodliwić” albo „zneutralizować”.
A monsieur NN ciągle takim samym tonem, bez żadnej pauzy oświadczył:
– To Michaił Sobolew.
– Ten, którego nazywają Białym Generałem? – upewnił się Achimas. – Bohater ostatnich wojen i najpopularniejszy dowódca w wojsku rosyjskim?
– Tak, adiutant generalny Sobolew, dowodzący czwartym korpusem armijnym – potwierdziła beznamiętnie sylwetka.
– Proszę wybaczyć, ale zmuszony jestem odmówić – uprzejmie rzekł Achimas i skrzyżował ręce na piersi.
Zgodnie z nauką o gestach taka poza oznacza spokój i absolutną stanowczość. A oprócz tego prawa ręka Achimasa spoczęła na rękojeści małego rewolweru, leżącego w specjalnej kieszeni kamizelki. Rewolwer o nazwie „welodog” przeznaczony był dla rowerzystów, którym dokuczają bezpańskie psy. Cztery kulki kalibru dwadzieścia dwa, z okrągłymi czubkami. To oczywiście zabawka, ale w podobnych sytuacjach bywa bardzo przydatna.
Odmowa podjęcia zadania, kiedy obiekt został już nazwany, to moment najbardziej niebezpieczny. W razie kłopotów Achimas zamierzał postąpić tak: wsadzić kule w łeb klientowi i skoczyć w najciemniejszy kąt. Niełatwo go będzie tam dopaść.
Przy wejściu nikt Achimasa nie rewidował, więc cały arsenał pozostał nienaruszony – i colt sporządzony na indywidualne zamówienie, i noże: do rzucania oraz sprężynowy, hiszpański. Można się utrzymać przez dwie minuty, a potem na odgłos strzałów przybiegną pomocnicy. Dlatego Achimas był czujny, ale spokojny.
– Czyżby pan też należał do zwolenników Sobolewa? – spytał rozdrażniony klient.
– Sobolew mnie nie obchodzi, jestem natomiast zwolennikiem zdrowego rozsądku. A ten podpowiada mi, żeby nie uczestniczyć w sprawach, w których naturalne wydaje się usunięcie wykonawcy, w danym wypadku – mnie samego. Po akcji takiego formatu nie zostawia się świadków. Radzę panu poszukać kogoś spośród nowicjuszy. Zwykłe zabójstwo polityczne – to znowu nie taka trudna sprawa.
Achimas podniósł się i ostrożnie wycofał do drzwi, gotowy w każdej chwili strzelać.
– Proszę usiąść. – Człowiek w kącie rozkazującym gestem wskazał fotel. – Potrzebny mi nie nowicjusz, ale ktoś najlepszy w pańskim fachu, bo sprawa jest wręcz niezwykle trudna. Sam pan zobaczy. Ale najpierw odsłonię panu okoliczności, które rozwieją pańskie obawy.
Czuło się, że monsieur NN nie przywykł się tłumaczyć przed nikim i siłą powstrzymuje się, by nie wybuchnąć.
– To nie zabójstwo polityczne i nie spisek. Przeciwnie, spiskowcem i zbrodniarzem stanu jest Sobolew, któremu wyraźnie pachną laury Korsykanina. Nasz bohater zamyślił ni mniej, ni więcej, tylko przewrót wojskowy. W sprzysiężeniu biorą udział oficerowie jego korpusu, a także dawni towarzysze broni, których wielu służy w gwardii. Najbardziej niebezpieczne jest to, że Sobolew cieszy się popularnością nie tylko w wojsku, ale we wszystkich warstwach społeczeństwa. A my, dwór i rząd, budzimy niechęć w jednych, a w innych nawet otwartą nienawiść. Prestiż domu panującego bardzo podupadł po haniebnych łowach na samowładcę, zakończonych jego zabiciem. Pomazańca bożego zaszczuto jak zająca na polowaniu!