„Upodobania intymne”. Niestety, tutaj czekało Achimasa rozczarowanie. Nie pederasta, nie zwolennik markiza de Sade, nie pedofil. W przeszłości co prawda był znanym lowelasem, ale przez ostatnie dwa lata dochowywał wierności kochance, nauczycielce gimnazjum żeńskiego w Mińsku, Jekatierinie Gołowin. Są świadectwa, że przed miesiącem zaproponował jej zalegalizowanie związku, ale panna Gołowin z niewiadomych przyczyn odpowiedziała odmownie, tak że stosunki uległy zerwaniu. Tak, to jest coś.
Achimas z zadumą popatrzył przez okno. Wziął następny dokument. Nazwiska i opinie oficerów świty Sobolewa. Przeważnie doświadczeni żołnierze. W podróżach towarzyszy generałowi przynajmniej siedmiu lub ośmiu ludzi. Sobolew nigdy nie chodzi sam. To niedobrze. Jeszcze gorsze było to, że posiłki generała sprawdzano, przy czym robił to nie jeden człowiek, tylko dwóch: starszy ordynans, esauł Gukmasow, i osobisty kamerdyner.
Naturalną, nie budzącą podejrzeń śmierć można jednak było zadać jedynie za pomocą trucizny. Nieszczęśliwy wypadek nie wchodził w grę – to zawsze wygląda podejrzanie.
Jak podać obiektowi truciznę, omijając przybocznych degustatorów? Któż może być bliżej Sobolewa niż ordynans i kamerdyner?
Wyglądało na to, że nikt. W Mińsku miał swoją miłość, z jej rąk na pewno przyjąłby wszystko, bez sprawdzania. Ale ten związek został zerwany.
Chwileczkę. Myśl biegnie w dobrym kierunku. Najbliżej do mężczyzny może dotrzeć kobieta, nawet niedawno poznana. Naturalnie pod warunkiem, że coś ich łączy. Wtedy już adiutant i kamerdyner będą musieli zostać za drzwiami.
Kiedy Sobolew zerwał z kochanką? Miesiąc temu. Jest więc wygłodniały – na manewrach nie amory były mu w głowie, no i musieliby o tym donieść informatorzy. Mężczyzna jak się patrzy, w kwiecie wieku. Poza tym planuje ryzykowną sprawę, która nie wiadomo czym się dla niego skończy.
Achimas zmrużył oczy.
Naprzeciwko siedziała pani z synem kadetem; półgłosem strofowała go, żeby się nie wiercił i zachowywał przyzwoicie.
– Przecież widzisz, Serge, że pan pracuje, a ty kaprysisz – powiedziała po francusku.
Chłopiec popatrzył na blondyna w porządnej szarej marynarce. Niemczysko rozłożyło na kolanach jakieś nudne papiery i tylko rusza ustami.
Nagle spojrzało na kadecika spode łba i niespodziewanie mrugnęło białym okiem.
Serge się nastroszył.
Achimas doszedł do wniosku: sławny Achilles ma piętę, i to niezbyt oryginalną. Nie ma co wymyślać prochu. Im prościej, tym lepiej.
Schemat logiczny układał się sam:
1. Kobieta jest najlepszą przynętą dla takiego silnego, zmęczonego postem mężczyzny jak Sobolew.
2. Przez kobietę najłatwiej podać obiektowi truciznę.
3. Rozwiązłość uważa się w Rosji za rzecz haniebną, a w każdym razie na pewno niegodną bohatera narodowego. Jeśli bohater nie umarł na polu bitwy czy choćby w szpitalu, tylko w łożu rozpusty, z kochanką albo co gorsza z ladacznicą, jest to według Rosjan: a/ nieprzyzwoite, b/ komiczne, c/ po prostu głupie. Bohaterom takich rzeczy się nie wybacza.
Resztę zrobi świta. Adiutanci staną na głowie, żeby zataić niechlubne okoliczności śmierci Białego Generała przed opinią publiczną. Ale wśród swoich, wśród spiskowców, wieść rozejdzie się błyskawicznie. Trudno powstać przeciwko cesarzowi bez wodza, zwłaszcza gdy nad głową, zamiast wojennego sztandaru, powiewa zbrukane prześcieradło. Biały Generał nie będzie już taki biały dla swoich zwolenników.
Cóż, metoda została wybrana. Pozostaje technika.
W walizce, oprócz innych pożytecznych rzeczy, Achimas miał bogaty wybór chemikaliów. W danym wypadku idealnie nadawał się ekstrakt soku paproci znad Amazonki. Dwie krople bezbarwnego i prawie pozbawionego smaku płynu wystarczały, żeby u zdrowego człowieka przy nieznacznym przyspieszeniu bicia serca nastąpił paraliż oddechu i pęknięcie mięśnia sercowego. Śmierć przy tym wygląda całkiem naturalnie, nikomu nie przyjdzie do głowy podejrzewać otrucia. W każdym razie po paru godzinach śladów trucizny już nie uda się wykryć.
Środek był pewny, wielokrotnie wypróbowany. Ostatni raz Achimas użył go przed dwoma laty, wypełniając zamówienie pewnego londyńskiego nicponia, który chciał się pozbyć wujka milionera. Operacja przebiegła prosto i elegancko. Kochający siostrzeniec urządził obiad na cześć drogiego krewniaka. Wśród gości znajdował się też Achimas. Najpierw wypił ze staruszkiem zatrutego szampana, a potem znalazł odpowiedni moment i szepnął milionerowi, że siostrzeniec chce go wykończyć. Wuj spurpurowiał, złapał się za serce i runął jak podcięty kosą. Śmierć nastąpiła na oczach tuzina świadków. Achimas wrócił do hotelu powolnym, miarowym krokiem – żeby trucizna mogła się rozpłynąć i osłabnąć.
Obiekt był starszym człowiekiem o słabym zdrowiu. Doświadczenie pokazywało, że na silnego młodego mężczyznę preparat podziała wtedy, gdy puls osiąga osiemdziesiąt do osiemdziesięciu pięciu uderzeń na minutę.
A zatem problem wyglądał następująco: czy krew bohaterskiego generała zacznie w momencie miłosnego uniesienia płynąć z taką właśnie szybkością?
Odpowiedź: z całą pewnością zacznie, sama nazwa „uniesienie” na to wskazuje, szczególnie jeśli obiekt namiętności okaże się dostatecznie gorący.
Pozostawała błahostka: znaleźć odpowiednią kokotę.
5
W Moskwie, zgodnie z instrukcją, Achimas zatrzymał się w nowym modnym hotelu „Metropol”, przedstawiając się jako kupiec Nikołaj Nikołajewicz Klonow z Riazania. Zatelefonował do moskiewskiego pośrednika, którego numer dostał od monsieur NN i którego miał tytułować „panem Nemo”. Te niezręczne przezwiska już nie wydawały się Achimasowi śmieszne – widać było, że tutaj nikt nie żartuje.
– Słucham – zaszeleścił głos w słuchawce.
– Mówi Klonow – powiedział Achimas do urządzenia odbiorczego. – Chciałbym rozmawiać z panem Nemo.
– Słucham – powtórzył głos.
– Proszę powiedzieć, żeby pilnie przekazano mi rysopis Jekatieriny Gołowin.
Achimas jeszcze raz powtórzył nazwisko kochanki Sobolewa i rozłączył się.
No tak, nie najlepsi konspiratorzy z tych strażników tronu. Achimas wziął od pracownika książeczkę z numerami telefonów i sprawdził, jaki abonent znajduje się pod numerem 211. Radca dworu Piotr Parmienowicz Churtinski, szef tajnej kancelarii moskiewskiego generała-gubernatora. Nieźle.
Po dwóch godzinach kurier dostarczył do hotelu zapieczętowaną depeszę. Tekst był krótki:
„Blondynka, oczy szarobłękitne, nos z małym garbkiem, szczupła, wzrost dwa arszyny i cztery werszki, biust nieduży, talia wąska, na prawym policzku znamię, na lewym kolanie blizna po upadku z konia”.
– Powiedz no mi, przyjacielu, jak się nazywasz?
Numer dziewiętnasty patrzył jakimś niewyraźnym wzrokiem, jak gdyby się wstydził. Oberowi, człowiekowi bywałemu, ten ton i wyraz twarzy były bardzo dobrze znane. Przybrał poważną minę, żeby nie peszyć gościa nadmierną domyślnością, i odpowiedział:
– Timofiej, szanowny panie. Czy będą jakieś polecenia?
Dziewiętnastka (z księgi wynika, że kupiec pierwszej gildii z Riazania) odprowadził Timofieja od kantorka do okna i podał mu rublowy papierek.
– Nudzę się, bratku. Samotny jestem. Jak by tu tego… umilić?
Kupiec zatrzepotał białymi rzęsami, poróżowiał. Przyjemnie mieć do czynienia z takim delikatnym człowiekiem. Kelner rozłożył ręce.
– Cóż prostszego, szanowny panie. Wesołych panienek mamy tu w Moskwie aż nadto. Może adresiki podać?
– Nie, adresików nie potrzebuję. Potrzeba mi jakiejś specjalnej, bardziej pojętnej. Bo tanich nie lubię. – Riazańczyk nabrał widać odwagi.
– Są i takie. – Timofiej zaczął zginać palce. – W „Jarze” śpiewa Waria Sieriebriana – to panna z klasą, nie z każdym pójdzie. Jest i mamzel Carmencita, bardzo nowoczesna osoba, przez telefon się z nią umawiają. W „Róży Alpejskiej” śpiewa mamzel Wanda, szczególnie wybredna panna. W operetce francuskiej są dwie tancerki, Lisette i Anisette, bardzo, proszęż ja pana, popularne. A jeśli się rozchodzi o aktorki…