– No właśnie, aktorkę chciałbym – ożywił się dziewiętnastka. – Tylko żeby mi do gustu przypadła. Takich przy kości nie lubię, Timofieju. Szczuplutką, z talią, wzrostu nie za dużego, i żeby koniecznie blondynka…
Ober pomyślał i zawyrokował:
– Wychodzi na to, że Wanda z „Róży”. Blondynka i chuda. Ale powodzenie ma. Reszta przeważnie – dziewuszki przy kości. Nic się nie poradzi, proszę pana szanownego, taka moda.
– Powiedz mi zatem, co to za Wanda.
– Niemka. Obejście szlachetne, wysoko się ceni. Mieszka elegancko, w „Anglii”, z oddzielnym wejściem. Może sobie pozwolić: po pięćset rubeliansów za taką przyjemność bierze. I grymaśna, tylko z tym idzie, kto się spodoba.
– Pięćset? Ho, ho! – Kupiec chyba się zainteresował. – A gdzie bym mógł, Timofieju, tę Wandę sobie obejrzeć? Gdzie jest ta „Róża Alpejska”?
Ober pokazał przez okno.
– A tutaj, bliziutko, na Sofijce. Chyba każdego wieczora śpiewa. Restauracja nieszczególna, proszpana, do naszej albo do „Słowiańskiego Bazaru” się nie umywa. Tam, za przeproszeniem, przeważnie Niemiaszki chodzą. A nasi to głównie na Wandę się pogapić. Albo i z poważniejszymi zamiarami – zaangażować.
– No i jak też ją angażują?
– Tutaj trzeba ze szczególnym uważaniem – zaczął z zadowoleniem wyjaśniać Timofiej. – Trzeba ją najpierw zaprosić do stołu. Ale jak tak się zawoła, to nie siądzie. Najsampierw trzeba bukiecik fiołków posłać i dołączyć setkę. Mamzel na pana z daleka popatrzy. Jeśli od razu się jej nie spodoba, to odeśle setkę. A jak nie odeśle, to znaczy, że się dosiądzie. Ale to jeszcze nie koniec sprawy. Może się przysiąść, pogawędzić o tym, o owym, a potem i tak odmówi. I stu rubelków już nie odda, skoro czas straciła. Mówią, że tymi odmówionymi setkami zarobi więcej jak pięćsetkami. Taki już ma zwyczaj ta Wanda.
Wieczorem Achimas siedział w „Róży Alpejskiej”, sączył niezłe wino reńskie i przyglądał się szansonistce. Niemeczka w samej rzeczy była ładna. Podobna do bachantki. Twarz wcale nie niemiecka – śmiała, niefrasobliwa, zielone oczy z odcieniem płynnego srebra. Achimas bardzo dobrze znał ten szczególny odcień, który spotyka się wyłącznie u najpiękniejszych przedstawicielek kobiecego rodu. Nie na pulchne usteczka i kształtny nosek, ale na to migotliwe srebro łasi są mężczyźni; od zdradliwego blasku ślepną, tracą rozum. A co za głos! Achimas, wytrawny znawca kobiecej urody, wiedział, że połowa uroku przypada na głos. Bardzo niebezpieczny jest taki piersiowy, zaciągnięty przy tym lekką chrypką, jak gdyby przyprószony szronem, albo przeciwnie, opalony płomieniem. Lepiej wtedy przywiązać się jak Odyseusz do masztu, inaczej człowiek utonie. Przed taką syreną nie obroni się generał, nie ma mowy.
Było jednak trochę czasu. Teraz jest dopiero wtorek, Sobolew przybędzie we czwartek, Achimas mógł więc przyjrzeć się lepiej mademoiselle Wandzie.
W ciągu wieczora dwukrotnie otrzymała bukiet. Jeden, wysłany przez tłustego kupca w malinowym surducie, Wanda oddała, nawet go nie tknąwszy. Kupczyna z miejsca się wyniósł, stukając butami i klnąc ordynarnie.
Drugi bukiet posłał pułkownik, gwardzista ze szramą na policzku. Śpiewaczka zbliżyła fiołki do twarzy, schowała banknot za koronkowy rękaw, ale do gwardzisty przysiadła się nieprędko i posiedziała z nim niedługo. Achimas nie słyszał, o czym rozmawiali, ale rozmowa zakończyła się tym, że Wanda odrzuciła w tył głowę, roześmiała się, uderzyła pułkownika wachlarzem po ramieniu i odeszła. Gwardzista filozoficznie wzruszył ramionami w złotych akselbantach i po jakimś czasie znowu posłał jej bukiet, ale ten już Wanda od razu odesłała.
Za to kiedy jakiś blondyn o czerwonych policzkach, któremu daleko było do odrzuconego oficera, niedbale przywołał palcem dumną niewiastę, nie dała na siebie długo czekać – od razu przysiadła się do stolika. Blondyn leniwie coś do niej mówił, jego krótkie palce, usiane rudawymi włoskami bębniły po obrusie, a Wanda słuchała w milczeniu, bez uśmiechu, dwukrotnie skinęła głową. Czyżby sutener? – zdziwił się Achimas. Nie wygląda na takiego.
Ale o północy, kiedy Wanda opuściła lokal bocznym wyjściem (Achimas stał na czatach), właśnie ten krasnolicy czekał w kolasce na śpiewaczkę i z nim odjechała. Achimas jechał za nimi w jednomiejscowym powoziku, który przezornie wypożyczył w „Metropolu”. Przejechali Kuzniecki Most, skręcili na Pietrowkę. Koło wielkiego narożnego domu z podświetlonym elektrycznie szyldem „Anglia” Wanda i jej towarzysz wysiedli i odprawili stangreta. Pora była późna, co oznaczało, że niesympatyczny kawaler zostanie na noc. Któż to taki, kochanek? Ale Wanda jakoś nie wyglądała na uszczęśliwioną.
Trzeba będzie się wywiedzieć u „pana Nemo”.
6
Żeby nie ryzykować i nie tracić czasu na darmo, Achimas nie zawinął fiołków w sturublówkę, tylko wsadził je w pierścionek ze szmaragdem, kupiony za dnia na Kuznieckim. Pieniędzmi kobieta może wzgardzić, drogą biżuterią – nigdy.
Chwyt oczywiście podziałał. Wanda z ciekawością obejrzała prezent, a potem tak samo zaciekawionym wzrokiem odszukała ofiarodawcę. Achimas lekko się skłonił. Miał dzisiaj na sobie angielski smoking i biały halsztuk z brylantową spinką. Z wyglądu przypominał angielskiego lorda albo współczesnego przedsiębiorcę – nowa kosmopolityczna rasa, która zaczęła nadawać ton w Rosji i na Zachodzie.
Wczorajszego bezceremonialnego blondyna, o którym Achimas otrzymał wyczerpujące (i nader interesujące) wiadomości, nie było na sali.
Wanda dokończyła piosenkę, usiadła naprzeciw Achimasa, zajrzała mu w oczy i nagle powiedziała:
– O, jakie przezroczyste oczy. Jak strumień.
Od tych słów Achimasowi nie wiadomo dlaczego na moment ścisnęło się serce. Owładnęło nim jakieś niejasne, nieuchwytne uczucie z tych, które Francuzi nazywają déj? vu. Lekko się nachmurzył. Co za głupstwa! Już tam Achimas Welde nie da się nabrać na kobiece sztuczki.
– Kupiec pierwszej gildii Nikołaj Nikołajewicz Klonow, prezes Riazańskiego Towarzystwa Handlowego – przedstawił się.
– Kupiec? – zdziwiła się zielonooka. – Nie wygląda pan. Raczej marynarz. Albo rozbójnik.
Zaśmiała się ochrypłym głosem, Achimas zaś po raz drugi poczuł się nieswojo. Nikt nigdy mu nie powiedział, że wygląda na rozbójnika. Powinien wyglądać przyzwoicie i niczym się nie wyróżniać – w jego fachu to zasadniczy wymóg.
A szansonistka tymczasem nadal się dziwiła.
– I wymowę ma pan nieriazańską – powiedziała kpiąco. – Nie jest pan przypadkiem cudzoziemcem?
W mowie Achimasa rzeczywiście pozostał lekki, prawie niewyczuwalny akcent: pewna nierosyjska metaliczność z lat dziecięcych, ale żeby ją usłyszeć, trzeba było mieć nieprzeciętny słuch. Tym bardziej zdumiewało, że coś takiego powiedziała Niemka.
– Długo mieszkałem w Zurychu – powiedział. – Nasza kompania ma tam przedstawicielstwo. Rosyjski len i perkal.
– No i czego pan chce ode mnie, szwajcarsko-riazański handlowcze? – Jak gdyby nigdy nic ciągnęła kobieta. – Zawrzeć ze mną transakcję? Zgadłam?
Achimas się uspokoił – szansonistka po prostu go kokietowała.
– Właśnie – powiedział poważnie i z pewnością siebie, jak zawsze, gdy rozmawiał z kobietami tego typu. – Mam dla pani poufną propozycję handlową.