We czwartek, dwudziestego czwartego czerwca, Achimas, ubrany w prążkowany surdut wizytowy, z wybrylantowanym przedziałkiem i w słomkowym canotier, od samego rana kręcił się w hallu „Dussault”. Zdążył nawiązać stosunki handlowe z portierem, szwajcarem i człowiekiem, który sprzątał skrzydło przeznaczone dla dostojnego gościa. Dobrym układom sprzyjały dwie okoliczności: po pierwsze, wizytówka korespondenta „Moskowskich Gubiernskich Wiedomosti” otrzymana od pana Nemo, a po drugie, szczodrość (portier dostał dwadzieścia pięć rubli, szwajcar dziesiątkę, sprzątacz trojaka). Najpożyteczniejszy okazał się akurat trojak – sprzątacz potajemnie wprowadził reportera do numeru czterdziestego siódmego.
Achimas pozachwycał się wspaniałym umeblowaniem, popatrzył, na co wychodzą okna (na podwórze, w stronę Rożdiestwienki, bardzo dobrze), zwrócił uwagę na szafę ogniotrwałą, wbudowaną w ścianę sypialni. To także szczęśliwy traf – nie trzeba przewracać wszystkiego do góry nogami w poszukiwaniu pieniędzy. Teczka, oczywiście, będzie leżała w sejfie, a zamek jest najzwyczajniejszy w świecie, belgijski „Van Lippen”, pięć minut roboty. Z wdzięczności za przysługę dał sprzątaczowi jeszcze półrublówkę, ale tak niezdarnie, że moneta upadła i potoczyła się pod kanapę. Kiedy obdarowany pełzał na czworakach, Achimas zajął się zasuwką w oknie: przesunął ją prawie do końca. Wystarczy tylko popchnąć z zewnątrz, żeby boczne skrzydło się otworzyło.
Wpół do szóstej Achimas, z reporterskim notesem w ręku, stał przed wejściem w tłumie korespondentów i gapiów, obserwujących przyjazd wielkiego człowieka. Kiedy Sobolew w białym mundurze wyszedł z karety, tłum chciał zakrzyknąć „hura”, ale bohater spojrzał na mieszkańców stolicy tak srogo, adiutanci zaś machali rękami tak energicznie, że owacja spełzła na niczym, zanim się jeszcze rozpoczęła.
Biały Generał wydał się Achimasowi zadziwiająco podobny do suma: zmarszczki na czole, oczy lekko wypuczone, długie wąsy i szerokie bokobrody, trochę przypominające skrzela. Ale nie, sum jest leniwy i dobroduszny, a ten powiódł dokoła takim stalowym wzrokiem, że Achimas niezwłocznie przesunął obiekt do gromady morskich drapieżników. Ryba młot, co najmniej.
Na przedzie płynęła ryba pilot, dziarski esauł, wymierzając bezlitosne ciosy białymi rękawiczkami, żeby tłum się rozstąpił. Generałowi asystowało po trzech oficerów z każdej strony. Pochód zamykał kamerdyner; ten jednak od drzwi zawrócił do powozu i zaczął dyrygować rozładowywaniem bagażu.
Achimas zdążył zauważyć, że Sobolew niesie w ręku wielką i zdaje się dosyć ciężką teczkę z cielęcej skóry. Śmieszna sprawa: obiekt dźwigał honorarium za likwidację samego siebie.
Korespondenci rzucili się za bohaterem do hallu, mając nadzieję coś uszczknąć i dla siebie – zadać pytanko, odnotować jakiś szczególik. Achimas postąpił inaczej. Powoli zbliżył się do kamerdynera i z szacunkiem zakaszlał, zdając się oznajmiać o swojej obecności. Ale nie spieszył się z pytaniami, czekał, kiedy na niego zwrócą uwagę.
Kamerdyner – stary, nalany, z surowymi siwymi brwiami (Achimas znał cały jego życiorys, przyzwyczajenia i słabostki, włączając w to zgubną skłonność do picia rankiem „na klina”) – zerknął z niezadowoleniem na franta w słomkowym kapeluszu, ale docenił delikatność i raczył się ku niemu nieco odwrócić.
– Korespondent „Moskowskich Gubiernskich Wiedomosti”. – Achimas niezwłocznie wykorzystał okazję. – Nie śmiejąc naprzykrzać się jego ekscelencji z dokuczliwymi pytaniami, chciałbym wszakże w imieniu mieszkańców Moskwy zapytać o plany Białego Generała na czas odwiedzin w pierwszej stolicy. Któż mógłby je znać lepiej niż pan, Antonie Łukiczu?
– Znać znam, ale nie każdemu powiadam – odrzekł surowo kamerdyner, ale było widać, że mu pochlebiło.
Achimas otworzył notes i dał do zrozumienia, że gotów jest z nabożeństwem zapisać każde drogocenne słowo. Łukicz wyprostował się i przeszedł na styl podniosły.
– Dzisiaj w planach mamy odpocznienie. Po podróży koleją żelazną generał jest zmęczony. Żadnych wizyt, żadnych proszonych wieczorów nie będzie, a już waszego bractwa, broń Boże, nie kazano do niego dopuszczać. Adresów też żadnych ani innych delegacji. Kolację kazano w hotelowej restauracji zamówić na wpół do dziewiątej. Jeżeli chce pan popatrzeć, niech pan stolik zamówi, póki nie za późno. Tylko żeby się nie gapić z bliska ani z pytaniami się nie pchać.
Achimas przyłożył modlitewnie rękę do piersi i słodkim głosem zasięgnął informacji:
– A jakież są plany jego ekscelencji na wieczór?
Kamerdyner się nasrożył.
– To już do mnie nie należy, a do pana tym bardziej.
Znakomicie – pomyślał Achimas. Spotkania zasadnicze obiekt rozpocznie jutro, a dzisiejszy wieczór, zdaje się, rzeczywiście poświęcony będzie „odpocznieniu”. Nasze interesy są zatem zbieżne.
Teraz należało przygotować Wandę.
Nie zawiodła, czekała u siebie w pokoju i była sama. Na Achimasa popatrzyła jakoś dziwnie, jak gdyby czegoś się po nim spodziewała, ale kiedy zaczął mówić o sprawie, spojrzenie panny stało się znudzone.
– Umówiliśmy się przecież – rzuciła niedbale. – Czemuż się nad tym rozwodzić? Ja, Kola, znam swój zawód.
Achimas obejrzał apartament, który był zarazem pokojem gościnnym i buduarem. Wszystko jak trzeba: kwiaty, świece, owoce. Dla siebie szansonistka kupiła szampana, ale nie zapomniała i o butelce château-d’yqueme, co jej niedawno podpowiedział.
W bordowej sukni z niskim wycięciem, obcisłą talią i budzącą wyobraźnię tiurniurą Wanda wyglądała niesamowicie wręcz kusząco. No tak, ale czy rybka da się złapać?
Achimas ocenił, że powinna.
1. Żaden normalny, zdrowy mężczyzna nie wytrzyma natarcia Wandy.
2. Jeśli informacje są prawdziwe, a do tej pory monsieur NN nie zawiódł, generał jest nie tylko normalnym mężczyzną, ale w dodatku pości już co najmniej od miesiąca.
3. Mademoiselle Wanda jest kobietą w tym samym typie, co mińska namiętność Sobolewa, która odrzuciła złożoną jej propozycję, a później się z nim rozstała.
Prochowa mina była zatem uszykowana. Dla pewności potrzebował jeszcze jakiejś iskry.
– Cóż to, Kola, marszczysz brwi? Myślisz, że nie spodobam się twemu krajanowi? – spytała Wanda niby to wyzywająco, ale Achimas wyłowił w jej tonie ukryty niepokój. Każda krasawica i uwodzicielka musi nieustannie się przekonywać, że jej urok nadal działa. Serce kobiety fatalnej zżera robaczek, podszeptujący: a może już nie jesteś tak czarująca?
W zależności od charakteru, kobietę trzeba albo zapewniać, jak królową z baśni, że jest najpiękniejsza na świecie, albo przeciwnie: obudzić w niej ducha rywalizacji. Achimas był pewien, że Wanda należy do drugiego typu.
– Widziałem go dzisiaj. – Westchnął, patrząc pełnym powątpiewania wzrokiem na śpiewaczkę. – Nie wiem, czy się co do podarunku nie pomyliłem. U nas w Riazaniu Michaił Dmitrijewicz ma opinię zdobywcy serc, ale teraz wygląda bardzo poważnie. A jak nic nie wyjdzie? Jak się generał naszym podarkiem nie zainteresuje?
– No, to już nie twoje zmartwienie. – Wanda błysnęła oczami. – Twoja rzecz: zapłacić. Przyniosłeś?
W milczeniu położył paczkę na stół.
Wanda wzięła pieniądze, specjalnie udała, że je przelicza.
– Całe dziesięć tysięcy? No, no! – Leciutko stuknęła Achimasa palcem po nosie. – Nie bój się, Kola. Na was, mężczyzn, nie trzeba wymyślnych sposobów. Twój bohater mi nie umknie. Powiedz, lubi jakieś piosenki? Tam w „Dussault”, w restauracji, jest chyba pianinko?