No właśnie – pomyślał Achimas. Mamy iskrę dla miny.
– Tak, lubi. A najbardziej romans Jarzębina. Zna pani taki?
Wanda zamyśliła się, pokręciła głową.
– Nie, rosyjskie śpiewam rzadko, przeważnie zachodnie. Ale to żaden kłopot, zaraz znajdę.
Zdjęła śpiewnik z pianina, zaczęła przerzucać kartki, znalazła.
– To ten, tak?
Przebiegła palcami po klawiszach, zanuciła melodię bez słów, potem zaśpiewała półgłosem:
Jarzębina przecie
Z dębem się nie spotka.
Sama na tym świecie
Musi żyć, sierotka.
– No, proszę, jaki, łobuz, uczuciowy. Sentymentalne plemię ci bohaterowie. – Ukradkiem obejrzała się na Achimasa. – Teraz idź. Generał przyjmie wasz riazański podarunek, chwyci go obiema rękami.
Achimas nie kwapił się do odejścia.
– Paniom nie wypada chodzić samym do restauracji. Jak sobie z tym poradzimy?
Gestem męczennicy Wanda przymknęła oczy.
– Kola, ja się do twego handlu perkalem nie wtrącam, to i ty nie ucz mnie fachu.
Postał z minutę, słuchając, jak niski, namiętny głos usycha z tęsknoty za ukochanym dębem. Potem cicho się odwrócił, podszedł do drzwi.
Melodia się urwała. Wanda rzuciła mu na odchodnym:
– A nie żal ci, Kola? Oddawać mnie innemu? Achimas odwrócił się.
– No, dobrze, idź już. – Machnęła ręką. – Interesy są interesami.
8
W restauracji hotelu „Dussault” wszystkie stoliki były zajęte, ale zawczasu obłaskawiony odźwierny nie zawiódł: zarezerwował dla pana reportera najwygodniejszy – w kącie, z widokiem na całą salę. Za dwadzieścia dziewiąta, dzwoniąc ostrogami, weszło najpierw trzech oficerów, potem sam generał, potem jeszcze czterej oficerowie. Reszta gości, jak najściślej pouczona przez maître d’hôtel, żeby nie zwracać, broń Boże, uwagi na bohatera, zachowywała się delikatnie i udawała, że nie przyszła do restauracji oglądać wielkiego człowieka, tylko po prostu zjeść kolację.
Sobolew wziął kartę win, nie znalazł w niej château-d’yqueme i kazał posłać po nie do sklepu Leveta. Świta zadowoliła się szampanem i koniakiem.
Panowie wojskowi rozmawiali półgłosem, kilka razy zagrzmiał chóralny śmiech, szczególnie zaś wyróżniał się dźwięczny baryton generała. Wszystko wskazywało na to, że spiskowcy mieli znakomity humor, co Achimasowi bardzo odpowiadało.
Pięć po dziesiątej, kiedy château-d’yqueme nie tylko zostało przyniesione, ale już odkorkowane, drzwi restauracji otwarły się jak gdyby pod naporem czarodziejskiego wiatru, a na progu pojawiła się Wanda. Zastygła w teatralnej pozie, podawszy się naprzód całym gibkim ciałem. Twarz jej poczerwieniała, ogromne oczy błyszczały jak gwiazdy. Cała sala się obejrzała i zamarła, oczarowana takim widowiskiem. Sławny generał wprost osłupiał, nie doniósł do ust widelca z marynowanym rydzem.
Wanda trochę wytrzymała pauzę – akurat tyle, żeby widzowie ocenili efekt, ale nie zdążyli znowu zająć się jedzeniem.
– Oto nasz bohater! – dźwięcznie zawołało cudowne zjawisko.
I gwałtownie, stukając obcasikami, wpadło do sali.
Zaszeleścił bordowy jedwab, zachwiało się strusie pióro na kapeluszu z szerokim rondem. Wystraszony maître d’hôtel klasnął w dłonie, pamiętając o zakazie publicznych scen, ale niepotrzebnie się martwił: Sobolew ani trochę nie był zagniewany, otarł błyszczące wargi serwetką i powstał z galanterią.
– Cóż to, siedzicie, państwo, i nie czcicie chluby ziemi rosyjskiej?! – zwróciła się do sali zachwycona patriotka, ani na moment nie wypuszczając z rąk inicjatywy. – Na cześć Michaiła Dmitrijewicza Sobolewa – hurra!
Wydawało się, że goście tylko na to czekali. Wszyscy zerwali się z miejsc, zaczęli klaskać i gruchnęło takie entuzjastyczne „hurra!”, aż zakołysał się kryształowy żyrandol pod sufitem.
Generał sympatycznie pokraśniał, kłaniając się na wszystkie strony. Mimo że znany w całej Europie i uwielbiany w Rosji, nie przyzwyczaił się wcale do publicznych wyrazów uwielbienia.
Piękność śmiało podeszła do bohatera, rozłożyła szczupłe ręce.
– Pozwoli pan, że go ucałuję w imieniu wszystkich pań pierwszej stolicy! – Po czym mocno objęła go za szyję i trzykrotnie pocałowała starym moskiewskim obyczajem prosto w usta.
Sobolew spąsowiał jeszcze bardziej.
– Gukmasow, przesiądź się. – Chwycił za ramię esauła z czarnymi wąsami i wskazał opuszczone krzesło. – Niech mi pani uczyni ten zaszczyt.
– Ależ nie, co pan! – przestraszyła się piękna blondynka. – Gdzieżbym śmiała! Lepiej, jeśli pan pozwoli, zaśpiewam panu swoją ulubioną pieśń.
I tak samo gwałtownie ruszyła do stojącego na środku sali białego pianina.
Achimas ocenił, że Wanda zmierza do celu zbyt prosto, a nawet po prostacku, ale widać było, że jest absolutnie pewna siebie i doskonale wie, co robi. Miło mieć do czynienia z profesjonalistką. Ostatecznie się o tym przekonał, kiedy przez salę popłynął głęboki, lekko zachrypnięty głos, od pierwszych nut sprawiający, że ściskało się serce.
Czemu główkę kłonisz,
Biedna jarzębino,
I łzy gorzkie ronisz?
Czyją to jest winą?
Achimas wstał i cicho wyszedł. Nikt nie zwrócił na niego uwagi – wszyscy słuchali.
Teraz trzeba niepostrzeżenie dostać się do pokoju Wandy i podmienić butelkę château-d’yqueme.
9
Operacja przebiegła w sposób wręcz beznadziejnie prosty. Nic oprócz cierpliwości nie było potrzebne.
Kwadrans po dwunastej pod „Anglię” zajechały trzy wolanty: w pierwszym obiekt z Wandą, w dwóch pozostałych – oficerowie, cała siódemka.
Achimas (jako ktoś w typie Privat-dozent, z przyprawioną brodą i w okularach) zawczasu zajął dwupokojowy numer, z oknami wychodzącymi na obie strony – na ulicę i na podwórze, gdzie mieściło się skrzydło. Światło zgasił, żeby nikt nie dostrzegł jego sylwetki.
Generał miał dobrą ochronę. Kiedy razem z towarzyszką skrył się za drzwiami mieszkania, oficerowie stanęli na straży, by ich szefowi nikt nie zakłócił chwil wytchnienia: jeden pozostał na ulicy, przed wejściem do hotelu, drugi zaczął się przechadzać po dziedzińcu, trzeci cichutko wślizgnął się do skrzydła i najwidoczniej zajął posterunek w przedpokoju. Czterej pozostali poszli do bufetu. Najwyraźniej mieli dyżurować na zmianę.
Za dwadzieścia trzy pierwsza zgasło światło elektryczne w oknach mieszkania i przyćmiony czerwony blask legł od wewnątrz na storach. Achimas z aprobatą pokiwał głową – szansonistka działała zgodnie ze wszystkimi zasadami paryskiej edukacji.
Spacerujący po podwórzu oficer obejrzał się jak złodziej, podszedł do czerwonego okna i stanął na palcach, ale od razu, jak gdyby się zawstydził, zawrócił i znowu zaczął się przechadzać tam i z powrotem, pogwizdując aż nazbyt dziarsko.
Achimas, nie odrywając oczu, patrzył na minutową wskazówkę zegarka. A jeśli Biały Generał, w boju słynący z zimnej krwi, nigdy jej nie traci i jego puls nie przyspiesza nawet w chwilach namiętności? To mało prawdopodobne, bo sprzeczne z fizjologią. Proszę, jak tam w restauracji rozgrzały go pocałunki Wandy, a tu na pocałunkach się nie skończy.
Prędzej już z jakiegoś powodu nie tknie château-d’yqueme. Ale zgodnie z psychologią – powinien. Jeśli kochankowie zaraz na wstępie nie rzucają się sobie w objęcia – a nim w buduarze zgasła lampa, minęło dobre dwadzieścia minut – to muszą się czymś zająć. Najlepiej wypić kielich ulubionego wina, które tak w porę znalazło się pod ręką. No, a jeśli nie wypije dzisiaj, to wypije jutro. Albo pojutrze. W Moskwie Sobolew zostanie do dwudziestego siódmego i bez najmniejszych wątpliwości będzie wolał nocować nie w swoim czterdziestym siódmym numerze, tylko tutaj. Riazańskie towarzystwo handlowe z radością opłaci rodakowi abonament – pieniędzy na niezbędne wydatki otrzymało od monsieur NN aż nadto.