Urzędnik skierował rozmowę na najbardziej niebezpieczny temat – château-d’yqueme, Achimas miał więc ochotę zmienić zamiar: pan Fandorin nigdzie stąd nie wyjdzie. Ale wówczas zadziwiła go Wanda: ani słowem nie wspomniała o riazańskim kupcu i jego zdumiewająco dobrej znajomości upodobań zmarłego bohatera. Skierowała rozmowę na inne tory. Cóż by to miało znaczyć?
Wkrótce brunet się pożegnał.
Wanda siedziała przy stole, zasłoniła twarz rękami. Achimas mógł ją teraz zabić łatwiej niż kiedykolwiek, a jednak zwlekał.
Po co zabijać? Na przesłuchaniu nie powiedziała nic niepotrzebnego. Skoro już władze okazały się tak przenikliwe, że przejrzały domorosłą konspirację świty Sobolewa i dotarły do mademoiselle Wandy, lepiej jej na razie nie ruszać. Nagłe samobójstwo świadka wyda się podejrzane.
Achimas ze złością potrząsnął głową. Nie trzeba się samemu oszukiwać, to nie należy do jego zwyczajów. Po prostu wymówki, żeby zostawić ją przy życiu. Akurat teraz samobójstwo mimowolnej winowajczyni tragedii narodowej będzie można świetnie wytłumaczyć: ekspiacja, załamanie nerwowe, strach przed ewentualnymi skutkami. Szkoda czasu, do dzieła!
Znowu dzwonek.
Mademoiselle Wanda ma dzisiaj zaiste pełną widownię.
Okazało się, że znowu odwiedza ją znajomy, tyle że nowy, a nie dawny jak Fandorin. Niemiecki rezydent Hans Georg Knabe.
Już pierwsze słowa rezydenta wzbudziły czujność Achimasa.
– Źle mi pani służy, fräulein Tolle.
A to dopiero! Achimas słuchał i nie wierzył własnym uszom. Jaki znowu „preparat”? Wanda otrzymała zadanie otruć Sobolewa? „Bóg czuwa nad Niemcami”? Brednie! Czy raczej niezwykły zbieg okoliczności, z którego można wyciągnąć korzyść?
Ledwie za Niemcem zamknęły się drzwi, Achimas wyszedł z ukrycia. Wanda, która wróciła do pokoju, nie od razu zauważyła, że w kącie ktoś stoi, a kiedy zobaczyła – przycisnęła rękę do serca i krzyknęła piskliwie.
– Pani jest niemiecką agentką? – spytał z ciekawością Achimas, gotów zamknąć jej usta, gdyby spróbowała podnieść hałas. – Mydliła mi pani oczy?
– Kola… – wyszeptała, podnosząc dłoń do ust. – Podsłuchiwałeś? Kim ty jesteś? Kim pan jest?
Niecierpliwie potrząsnął głową, jakby odpędzał muchę.
– Gdzie jest preparat?
– Jak pan tu wszedł? Po co? – mamrotała Wanda, zdając się nie słyszeć jego pytań.
Achimas chwycił ją za ramiona, usadził z powrotem. Patrzyła na niego rozszerzonymi źrenicami, odbijały się w nich dwa małe abażury.
– Dziwna ta nasza rozmowa, mademoiselle – rzekł Achimas, siadając naprzeciwko. – Same pytania i żadnych odpowiedzi. Ktoś musi zacząć pierwszy. Mogę to być ja. Zadała mi pani trzy pytania: kim jestem, jak tutaj wszedłem i po co. Odpowiadam. Jestem Nikołaj Nikołajewicz Klonow. Wszedłem tutaj drzwiami. A po co – myślę, że pani wie. Pani engagement miało na celu dostarczenie przyjemności naszemu krajanowi Michaiłowi Dmitrijewiczowi Sobolewowi, a on mało, że przyjemności zażył niewiele, to jeszcze przeniósł się na łono Abrahama. Czy trudno się domyślić, o co mi chodzi? To byłoby niesolidnie, nie po kupiecku. Cóż mam zameldować towarzystwu? Przecież nawet pieniądze zostały stracone.
– Zwrócę je panu – szybko powiedziała Wanda i zerwała się z miejsca.
– Tu nie chodzi o pieniądze – powstrzymał ją Achimas. – Postałem chwilę, posłuchałem, o czym też pani rozmawia z gośćmi, i widzę, że sprawa jest zupełnie innego rodzaju. Wychodzi na to, że pani prowadziła własną grę z panem Knabe. Chciałbym wiedzieć, mademoiselle, co zrobiła pani z bohaterem narodowym.
– Nic. Przysięgam! – Rzuciła się do szafki i coś z niej wyjęła. – To flakonik, który dostałam od Knabego. Widzi pan, że jest pełny? A w cudze gry nie gram.
Po jej twarzy płynęły łzy, ale we wzroku nie dostrzegł rozpaczy ani prośby o litość. Cokolwiek by mówić, nieprzeciętna kobieta. Nie rozkleiła się, chociaż jej sytuacja była doprawdy nie do pozazdroszczenia: z jednej strony policja rosyjska, z drugiej niemiecki wywiad, z trzeciej on, Achimas Welde, gorszy od wszystkich policji i wywiadów razem wziętych. Co prawda tego ostatniego się nie domyśla. Spojrzał na jej napiętą twarz. A może się domyśla?
Achimas potrząsnął flakonikiem, popatrzył pod światło, powąchał korek. Zdaje się, że to trywialny cyjanek.
– Mademoiselle, proszę wszystko powiedzieć, niczego nie tając. Od jakiego czasu związana jest pani z niemieckim wywiadem? Co zlecił pani Knabe?
W Wandzie zaszła jakaś nie do końca zrozumiała zmiana. Kobieta przestała drżeć, łzy na jej twarzy obeschły, a w oczach pojawił się szczególny wyraz, który Achimas już raz widział – wczoraj wieczorem, kiedy spytała, czy mu nie żal oddawać jej drugiemu.
Przysiadła się bliżej, na oparcie fotela, położyła Achimasowi rękę na ramieniu. Mówiła teraz cichym, zmęczonym głosem.
– Oczywiście, Kola, wszystko ci opowiem. Nic nie ukryję. Knabe to niemiecki szpieg. Do mnie przychodzi już trzeci rok. Byłam wtedy głupia, chciałam szybciej nazbierać pieniędzy, a on płacił szczodrze. Nie za miłość, tylko za wiadomości. Do mnie przychodzą różni mężczyźni: przeważnie same atuty, także króle i asy w rodzaju twojego Sobolewa. A w łóżku mężczyznom rozwiązują się języki. – Przesunęła ręką po jego policzku. – Tobie na pewno się nie rozwiąże, ale takich jak ty jest mało. Myślisz, że pięćdziesiąt tysięcy zarobiłam tylko w łóżku? Nie, kochany, jestem wybredna, mnie się trzeba spodobać. Oczywiście zdarzało się, że Knabe specjalnie mnie komuś podsuwał. Tak jak ty Sobolewowi. Próbowałam się stawiać, ale Knabe trzymał mnie mocno w garści. Najpierw śpiewał słodkim głosem. Że, mówi, nie będzie pani, fräulein, mieszkała w Rosji, jest pani przecież Niemką, ma ojczyznę. Ojczyzna zaś nie zapomina o zasługach, czekają więc na panią honory i bezpieczeństwo. Tutaj zawsze będzie pani kokotą, nawet z pieniędzmi, a w Niemczech o pani przeszłości nikt się nie dowie. Jeśli tylko pani zapragnie, będzie mogła z naszą pomocą żyć otoczona komfortem i szacunkiem. A potem zaczął mówić inaczej: coraz częściej wspominał o długich rękach i że trzeba zasłużyć na prawo do bycia niemiecką poddaną. Nie trzeba mi już ich przeklętego poddaństwa, ale nigdzie nie ucieknę. Jakby mi pętlę zarzucił na szyję. Może mnie nawet zabić, i to bardzo łatwo. Innym dla przykładu, przecież ma niejedną taką jak ja. – Wanda skuliła się, ale od razu beztrosko potrząsnęła gęstymi włosami. – Przedwczoraj, kiedy Knabe dowiedział się o Sobolewie… sama, idiotka, mu powiedziałam, chciałam się pochwalić… przyczepił się jak kleszcz. Zaczął mówić, że Sobolew to zawzięty wróg Niemiec. Plótł coś o spisku wojskowych. Że jak się nie usunie Sobolewa, wybuchnie wielka wojna, a Niemcy nie są jeszcze do niej gotowe. Powiedział: „Łamię sobie głowę, jak powstrzymać tego Scytę, a tutaj taka okazja! To ręka Opatrzności!” Przyniósł mi flaszeczkę z trucizną. Obiecywał złote góry – ja za żadne skarby. Wtedy zaczął grozić, wpadł w szał. Nie chciałam się z nim sprzeczać, obiecałam. Ale nie podałam trucizny Sobolewowi, słowo daję. Sam umarł na serce. Kola, uwierz mi, jestem zła, cyniczna, sprzedajna, ale nie zabiłabym.
Teraz dopiero w zielonych oczach czytało się błaganie, chociaż mimo wszystko nie poniżenie. Dumna kobieta. Ale zostawiać jej przy życiu mimo wszystko nie wolno. Szkoda.
Achimas westchnął i położył prawą rękę na jej obnażonej szyi. Wielki palec spoczął na tętnicy, średni na czwartym kręgu, pod podstawą czaszki. Pozostawało mocno ścisnąć, żeby te jasne oczy, ufnie patrzące na niego z góry, pokryły się mgłą i zgasły.
A wtedy zaszło coś niespodziewanego. Wanda sama chwyciła Achimasa za szyję, przyciągnęła do siebie i przywarła gorącym policzkiem do jego czoła.