– Czy to ty? – wyszeptała. – Czy to na ciebie tak długo czekałam?
Achimas patrzył na jej białą, delikatną skórę. Działo się z nim coś niepojętego.
12
Kiedy wychodził o świcie, Wanda spała mocno, z na wpół otwartymi, po dziecięcemu, ustami.
Achimas postał nad nią przez chwilę, czując dziwaczne poruszenie po lewej stronie klatki piersiowej. Potem po cichu wyszedł.
Nie powie – myślał, wychodząc na Pietrowkę. Skoro wczoraj nie powiedziała Fandorinowi, to teraz tym bardziej. Nie ma potrzeby jej zabijać.
Ale w duchu czuł się niewyraźnie: to niedopuszczalne mieszać sprawy osobiste z pracą. Nigdy wcześniej sobie na coś takiego nie pozwalał.
„A Jewgienia?” – przypomniał głos, który wydobywał się właśnie stamtąd, gdzie coś się trwożnie poruszyło. Trzeba chyba naprawdę pomyśleć o emeryturze.
To, co się wydarzyło w nocy, już się nie powtórzy. Żadnych spotkań z Wandą.
Kto może powiązać kupca Klonowa, który do wczoraj mieszkał w „Metropolu”, ze śpiewaczką z restauracji „Róża Alpejska”? Nikt. Chyba że ober Timofiej. To mało prawdopodobne, lepiej jednakże nie ryzykować. Tak będzie bezpieczniej, a nie zajmie dużo czasu.
Głos szepnął: „Ober umrze dlatego, by Wanda mogła żyć”.
To nic, za to z Knabem chyba układało się pomyślnie. Pan Fandorin wczoraj wieczorem z pewnością zetknął się z rezydentem, kiedy wychodził od Wandy. Będąc detektywem skrupulatnym i domyślnym, musiał się późnym gościem zainteresować. Zasadne też będzie przypuszczenie, że o prawdziwym charakterze działalności herr Knabego rosyjskie władze dobrze wiedzą. Rezydent wywiadu jest zawsze na widoku.
Nadarzała się znakomita okazja skierowania uwagi śledczych w bezpieczną stronę.
„I uwolnienia Wandy od pętli” – dodał bezlitośnie przenikliwy głos.
Achimas usadowił się na strychu, naprzeciwko domu Knabego. Punkt był wygodny, z dobrym widokiem na okna drugiego piętra, gdzie mieszkał rezydent.
Akurat na szczęście dzień był gorący. Co prawda dach nad strychem rozgrzał się już przed ósmą i zrobiło się duszno, ale Achimas nie przejmował się drobnymi niewygodami. Za to Knabe miał okna otwarte na oścież.
Wszystkie wędrówki rezydenta z pokoju do pokoju było widać jak na dłoni: ogolił się przed lustrem, wypił kawę, przejrzał gazety, zakreślając w nich coś ołówkiem. Sądząc po dziarskich ruchach i wyrazie twarzy (obserwacja była prowadzona za pomocą dwunastokrotnie powiększającej lornetki), pan Knabe cieszył się znakomitym humorem.
O jedenastej wyszedł z domu i ruszył w stronę Bramy Pietrowskiej. Za nim podążył Achimas. Z wyglądu można go było wziąć za biuralistę albo subiekta: czapka z popękanym lakierowanym daszkiem, porządny surdut z długimi połami, szara kozia bródka.
Energicznie wymachując ręką, Knabe w ciągu mniej więcej kwadransa doszedł do poczty. W budynku Achimas zmniejszył odległość i kiedy tamten podszedł do okienka telegrafu, stanął za plecami rezydenta.
Rezydent wesoło pozdrowił urzędnika, który widocznie nie pierwszy raz przyjmował od niego telegramy. Podał mu kartkę.
– Jak zawsze, do Berlina, do kompanii „Kerbel i Schmidt”. Notowania giełdowe. Tylko, Pantalejmonie Kuźmiczu – uśmiechnął się – niech pan już nie oddaje Serdiukowi jak ostatnim razem. Bo Serdiuk zamienił miejscami dwie cyfry i miałem później przykrości ze strony przełożonych. Proszę pana, po starej znajomości, niech pan da Siemionowowi, niech on wyśle.
– Dobrze, Iwanie Jegoryczu – tak samo wesoło odpowiedział przyjmujący telegramy. – Zrobi się.
– Wkrótce powinna być odpowiedź, to znowu przyjdę – powiedział Knabe, po czym, prześlizgnąwszy się wzrokiem po obliczu Achimasa, skierował się do wyjścia.
Teraz chód rezydenta był niespieszny, spacerowy. Beztrosko pogwizdując, Niemiec szedł chodnikiem. Jeden raz profesjonalnie sprawdził, czy nie jest śledzony – raczej z przyzwyczajenia. Niepodobna, żeby naprawdę podejrzewał obserwację.
Tymczasem obserwacja była prowadzona, a w dodatku dosyć biegle. Achimas stwierdził to nie od razu. Ale rzemieślnik po przeciwległej stronie ulicy coś zanadto uważnie wpatrywał się w witryny drogich sklepów, w których bez wątpienia nic by nie kupił. To jasne: śledzi odbicia w szybach. A z tyłu, o pięćdziesiąt kroków, ledwie toczył się fiakier. Jeden raz nań zawołano – odmówił, drugi raz – to samo. Ciekawy fiakier.
Pan Fandorin chyba rzeczywiście nie tracił wczoraj czasu na darmo.
Achimas zadbał o to, by się nie rzucać w oczy. Wszedł do bramy, jednym ruchem ściągnął bródkę, włożył okulary ze zwykłymi szkłami, zrzucił czapkę i wywrócił surdut na drugą stronę. Podszewka okazała się niezwykła – mundur urzędniczy z odprutymi naszywkami. Do bramy wszedł biuralista, a w dziesięć sekund później wyszedł z niej emerytowany urzędnik.
Knabe nie zdążył odejść daleko. Postał przed lustrzanymi drzwiami francuskiej cukierni, po czym zniknął w jej wnętrzu.
Achimas – za nim.
Rezydent ze smakiem jadł cr?me-brülé, popijając wodą selcerską. Nie wiadomo skąd przy sąsiednim stoliku zjawił się bystry młody człowiek w letnim garniturze. Zasłonił się modnym magazynem, ale za chwilę na pewno spojrzy sponad okładki. Oryginalny fiakier zatrzymał się przy chodniku. Rzemieślnik za to zniknął. Nieźle wzięli herr Knabego w obroty. Nie szkodzi, to nawet dobrze się składa. Żeby go tylko nie aresztowali. Nie wyglądało zresztą na to, żeby mieli taki zamiar – po co w takim razie obserwacja? Chcą ustalić kontakty. A Knabe nie ma żadnych kontaktów, inaczej nie komunikowałby się z Berlinem za pomocą telegrafu.
Rezydent przesiedział długo w cukierni. Po lodach zjadł marcepana, wypił kakao, potem zamówił tutti frutti. Apetyt miał wyśmienity. Młodego filera zmienił inny, troszkę starszy. Zamiast jednego fiakra tkwił przy chodniku inny i tak samo uparcie nie chciał nikogo zabrać.
Achimas uznał, że nie będzie już kłuł policji w oczy, i wyszedł pierwszy. Zajął posterunek na poczcie i czekał. Po drodze obniżył swój status społeczny: zrzucił surdut, koszulę wypuścił ze spodni i przepasał się paskiem, zdjął okulary, na głowę wciągnął sukienny kołpak.
Kiedy pojawił się Knabe, Achimas stał przy okienku telegraficznym i ruszając ustami, pilnie wodził ołówkiem po blankiecie.
– Słyszysz, kochany – zwrócił się do urzędnika. – A do jutra na pewno dońdzie?
– Przecież ci mówiłem, dojdzie zaraz – odparł tamten lekceważąco. – No i to nie list, pisz krótko, bo z torbami pójdziesz! Iwanie Jegoryczu, depesza do pana!
Achimas udał, że patrzy ze złością na różowolicego Niemca, a naprawdę zerknął na kartkę papieru, która wysunęła się z okienka.
Trochę tekstu i kolumny cyfr – na oko notowania jakichś akcji. No, no, raczej prymitywnie pracują w Berlinie. Nie doceniają rosyjskiej żandarmerii.
Knabe tylko przelotnie spojrzał na depeszę, wsunął ją do kieszeni. Oczywiście szyfr. Teraz na pewno pójdzie do domu, będzie odczytywał.
Achimas przerwał obserwację i przeniósł ją do swego dawnego punktu, na strych.
Rezydent już był w domu – oczywiście przyjechał fiakrem (czy przypadkiem nie tym samym?). Siedział przy stole, szeleścił stronicami jakiejś książki, pisał na kartce papieru.
Potem zaczęło się coś ciekawego. Ruchy Knabego stały się szybsze. Kilka razy nerwowo potarł czoło. Cisnął książkę na stół, objął głowę rękami. Zerwał się, zaczął biegać po pokoju. Znowu odczytał swoje notatki.
Najwyraźniej otrzymana wiadomość nie była zbyt dobra.
Dalej zrobiło się jeszcze ciekawiej. Rezydent pobiegł w głąb mieszkania i wrócił stamtąd z rewolwerem w ręku.