Teraz, kiedy przebrany detektyw już nie udawał staruszka, brzmienie jego głosu wydało się Achimasowi znajome. Kiedy wsłuchał się uważniej… Ależ to pan Fandorin! Obrotny młody człowiek, nie można zaprzeczyć. Nieczęsto się takich spotyka.
Achimas ostatecznie zdecydował, że ryzykować nie warto. Z podobnym osobnikiem trzeba być podwójnie ostrożnym. Tym bardziej że detektyw nie tracił czujności – rzucał spojrzenia na wszystkie strony i miał gerstala pod ręką.
Wszyscy trzej – Fandorin, Japończyk i związany gospodarz – wyszli na ulicę. Achimas obserwował ich przez zakurzone okienko. Nie wypuszczając teczki z ręki, detektyw poszedł szukać fiakra; Japończyk został, żeby pilnować aresztanta. Ten ostatni próbował wierzgać, ale karlik zasyczał złowrogo i jednym ruchem powalił tęgiego Tatara na ziemię.
Za teczką trzeba będzie się jeszcze nachodzić – pomyślał Achimas. Prędzej czy później pan Fandorin uspokoi się i odpręży. Tymczasem należało sprawdzić, czy żyje winowajca, Misza Malutki.
Achimas szybko przeszedł ciemnym korytarzem, pociągnął uchylone drzwi. Zobaczył komórkę, słabo oświetloną. I zdaje się pustą.
Podszedł do wygniecionego łóżka. Dotknął: jeszcze ciepłe.
Wtedy z kąta dobiegł cichy jęk. Achimas gwałtownie się odwrócił i zobaczył skuloną figurkę. Misza Malutki siedział na podłodze, trzymając się rękami za brzuch. Podniósł wilgotne, błyszczące oczy, usta skrzywił płaczliwie; wyrwał się z nich cieniutki, żałosny dźwięk.
– Braciszku, to ja, Misza… Jestem ranny… Pomóż… Ktoś ty, braciszku?
Achimas szczęknął ostrzem hiszpańskiego noża, pochylił się i przejechał po gardle siedzącego. Tak będzie pewniej. No i trzeba regulować rachunki.
Pędem wrócił do gospody, położył się na ławce.
Z ulicy dobiegł stukot kopyt, skrzypienie kół. Wbiegł Fandorin, tym razem bez teczki. Zniknął w korytarzu; widać wrócił po Miszę Malutkiego. Ale gdzie jest teczka? Dał ją Japończykowi?
Achimas spuścił nogi na ziemię.
Nie, nie zdąży.
Znowu się położył, ale już zaczęło go to złościć. Nie można jednak było ulegać rozdrażnieniu – to właśnie przyczyna wszystkich błędów.
Z czeluści podziemnego labiryntu wynurzył się Fandorin: twarz skrzywiona, wodzi gerstalem we wszystkie strony.
Rzucił okiem na ślepego i wyleciał z gospody.
Z ulicy dobiegło:
– Ruszaj! Prędko na Małą Nikicką, na żandarmerię.
Achimas zerwał „bielmo” z drugiego oka. Trzeba się było spieszyć.
14
Do urzędu żandarmerii podjechał dorożką, zeskoczył w biegu i niecierpliwie spytał wartownika:
– Tutaj dwóch naszych przyjechało z aresztowanym, gdzie ich znajdę?
Żandarma ani trochę nie zdziwił stanowczy ton energicznego człowieka w łachmanach, ale z władczym błyskiem w oczach.
– Dopiero co poszli do jego ekscelencji. Nawet dwóch minut nie będzie. A zatrzymany siedzi na dyżurce.
– Do diabła z zatrzymanym! – Przebieraniec machnął ręką z rozdrażnieniem. – Mnie jest potrzebny Fandorin. Mówisz, że u jego ekscelencji?
– Tak jest. Po schodach, a potem korytarzem w lewo.
– Wiem i bez ciebie.
Z sieni Achimas wbiegł po schodach na wysoki parter. Popatrzył w prawo – tam, w odległym końcu korytarza, bielały drzwi, zza których dobiegały metaliczne dźwięki. To jasne, sala gimnastyczna. Nic groźnego.
Skręcił w lewo. Szeroki korytarz był pusty, z rzadka tylko wychodzili z gabinetów zaaferowani gońcy w mundurach i po cywilnemu, by od razu zniknąć za innymi drzwiami.
Achimas nagle znieruchomiał: po długim szeregu niepowodzeń fortuna w końcu zmieniła oblicze z gniewnego na łaskawe. Przed drzwiami z tabliczką „Pokój przyjęć” siedział Japończyk z teczką w rękach.
Fandorin oczywiście meldował przełożonym o nocnych wydarzeniach. Dlaczego wszedł bez teczki? Chce się popisać, pochwalić. W nocy dużo się wydarzyło, musi wszystko opowiedzieć; Achimas ma więc kilka minut w zapasie.
Trzeba podejść wolnym krokiem. Uderzyć nożem pod obojczyk. Zabrać teczkę. Wyjść tak, jak się weszło. Kwestia jednej chwili.
Achimas spojrzał uważnie na Japończyka. Ten patrzył wprost przed siebie, trzymał teczkę obiema rękami i był podobny do ściśniętej sprężyny. W Hongkongu Achimas miał możność obserwować, jak opanowali Japończycy sztukę walki bez broni. Niech się schowają mistrzowie angielskiego boksu albo walki francuskiej. Ten karlik jednym ciosem powalił Tatara z gospody, spore chłopisko. Kwestia jednej chwili?
Nie wolno ryzykować. Najmniejsza przeszkoda, hałas i zbiegną się ze wszystkich stron.
Trzeba coś wymyślić, czas mija.
Zawrócił i szybko poszedł tam, gdzie dźwięczały rapiery. Otworzył drzwi z napisem „Oficerska sala gimnastyczna” i zobaczył z dziesiątek postaci w maskach i białych szermierczych strojach. Znaleźli się muszkieterowie!
Aha, tu jest wejście do szatni.
Zrzucił swoje łachy i łapcie, włożył pierwszy mundur, który się napatoczył, ale buty dobrał według rozmiaru – to ważne. Szybciej, szybciej.
Kiedy biegł z powrotem, zobaczył nagle tabliczkę z napisem „Ekspedycja”.
Za kontuarem siedział urzędnik, sortował koperty.
– Dla kapitana Piewcowa nie ma korespondencji? – Achimas rzucił pierwsze nazwisko, jakie mu przyszło do głowy.
– Nie, nie ma.
– Niech pan lepiej sprawdzi.
Urzędnik wzruszył ramionami, wsadził nos w księgę korespondencji, zaszeleścił kartkami.
Achimas niepostrzeżenie wziął z lady urzędowy pakiet z pieczęciami i wsunął go za mankiet.
– Dobrze, niech się pan nie trudzi. Później sprawdzę.
Do Japończyka zbliżył się miarowym, energicznym krokiem, zasalutował.
– Pan Masa?
Azjata zerwał się i nisko ukłonił.
– Ja do pana z polecenia pana Fandorina. Fandorin, rozumie pan?
Japończyk ukłonił się jeszcze niżej. Znakomicie, po rosyjsku ani w ząb.
– Oto pisemne rozporządzenie, żeby przekazał mi pan teczkę.
Japończyk zawahał się. Achimas czekał, licząc sekundy, W lewej, schowanej za plecami ręce zaciskał nóż. Jeszcze pięć sekund i trzeba będzie zabić. Nie można dłużej czekać.
Pięć, cztery, trzy, dwa…
Japończyk skłonił się ponownie, oddał teczkę, a pakiet wziął obiema rękami i przyłożył do czoła. Widocznie jeszcze nie pora, żeby umarł.
Achimas oddał honory, zrobił w tył zwrot i wszedł do pokoju przyjęć. Nie można było odejść korytarzem – Japończyk uznałby to za podejrzane.
Obszerny pokój. Przed sobą miał gabinet naczelnika – tam z pewnością jest Fandorin. Po lewej okno. Po prawej tabliczka z napisem „Tajny dział”.
Adiutant sterczał przed drzwiami naczelnika, co było bardzo na rękę Achimasowi. Wykonał więc uspokajający gest pod adresem tamtego i zniknął w części po prawej. Znowu miał szczęście – fortuna wprost łagodniała w oczach. Nie gabinet, gdzie trzeba byłoby improwizować, tylko korytarzyk z oknami wychodzącymi na podwórze.
Żegnajcie, panowie żandarmi.
Achimas Welde przechodzi do ostatniego, trzeciego punktu swojego programu.
Na piętro domu generała-gubernatora wszedł dziarski kapitan żandarmerii, ostrym tonem spytał urzędnika, gdzie znajduje się gabinet radcy dworu Churtinskiego, po czym ruszył we wskazanym kierunku, wymachując ciężką teczką.
Churtinski powitał „pilnego kuriera z Petersburga” fałszywie uprzejmym uśmiechem. Achimas też się uśmiechnął, ale bez żadnego fałszu, szczerze – od dawna czekał na to spotkanie.