Выбрать главу

– Witaj, łajdaku – powiedział, patrząc w mętne, szare oczy pana Nemo, obłudnego sługi monsieur NN. – Jestem Klonow. To teczka Sobolewa. A to twoja śmierć – szczęknął nożem.

Twarz radcy dworu zbielała do niemożliwości, a oczy pociemniały, bo rozszerzające się źrenice po prostu zjadły tęczówkę.

– Wszystko wyjaśnię – ledwie dosłyszalnym szeptem powiedział szef tajnej kancelarii. – Tylko niech pan nie zabija!

– Gdybym chciał cię zabić, już byś leżał z poderżniętym gardłem. Ale chcę od ciebie czegoś innego. – Achimas podniósł głos, udając zimną wściekłość.

– Czego tylko pan chce! Tylko ciszej, na Boga!

Churtinski wysunął się do przedpokoju i kazał sekretarzowi nikogo nie wpuszczać. Kiedy wrócił, wyszeptał:

– Niech pan posłucha, wszystko wyjaśnię…

– Wielkiemu księciu wyjaśnisz, judaszu – przerwał mu Achimas. – Siadaj i pisz. Pisz! – Zamachnął się nożem, aż Churtinski się cofnął.

– Dobrze, dobrze. Co mam pisać?

– Prawdę.

Achimas stał za plecami dygoczącego urzędnika.

Radca dworu z przestrachem się obejrzał, ale oczy z czarnych znowu zrobiły się szare. Widocznie chytry pan Nemo już wytężał mózg, jak się wykręcić.

– Pisz: Ja, Piotr Churtinski, ponoszę winę za to, że z chciwości zbrodniczo nadużyłem swego stanowiska i zdradziłem tego, komu powinienem był wiernie służyć i wszelkimi siłami pomagać w trudnej pracy. Niech mnie Bóg sądzi. Pragnę powiadomić Waszą Cesarską Wysokość, że…

Kiedy Churtinski skończył pisać słowo „sądzi”, Achimas uderzeniem dłoni złamał mu kręgi szyjne.

Trupa powiesił na sznurku od framugi. Z zadowoleniem popatrzył na zdziwioną twarz zabitego. Nie jest dobrze bawić się w kotka i myszkę z Achimasem Welde.

I tyle, sprawy w Moskwie zostały załatwione.

Z poczty, ciągle jeszcze mając na sobie mundur żandarma, Achimas wysłał depeszę do monsieur NN na rezerwowy adres. Z gazet wiedział już, że Kiriłł Aleksandrowicz wyjechał wczoraj do Petersburga.

Depesza miała treść następującą:

Należność otrzymałem. P. Nemo okazał się nieuczciwym partnerem. Powstały trudności z p. Fandorinem z moskiewskiej filii towarzystwa. Pożądana jest Pańska interwencja. Klonow.

Po zastanowieniu podał adres „Trójcy”. Pewne ryzyko istniało, ale chyba w dopuszczalnych granicach. Teraz, kiedy wiadomo, kim jest monsieur NN, prawdopodobieństwo podwójnej gry było raczej nieduże. Zbyt poważna persona, żeby zadawać sobie tyle trudu.

Ale pomoc wielkiego księcia rzeczywiście się przyda. Wprawdzie operacja została zakończona, Achimasowi jednak wcale się nie uśmiechało uciekać przed policją, która będzie go szukać po wiodących na Zachód śladach. Czy to potrzebne przyszłemu hrabiemu Santa Croce? Pan Fandorin jest bystry i zanadto domyślny. Niech go powstrzymają.

Potem zajechał na Dworzec Briański, kupił bilet do Paryża. Jutro o ósmej rano Achimas Welde porzuci miasto, w którym wykonał swoje ostatnie zamówienie. Wspaniała kariera zawodowa kończy się odpowiednio wspaniale.

Nagle zapragnął zrobić sobie prezent. Wolny człowiek, tym bardziej już na emeryturze, może mieć swoje słabości.

Napisał list:

Jutro o szóstej rano bądź w „Zajeździe Świętej Trójcy”, na Chochłowskiej. Numer siódmy, wejście od podwórka. Zapukaj dwa razy, potem trzy, potem jeszcze, dwa. Wyjeżdżam, chcę się pożegnać. Nikołaj.

Wysłał z dworca pocztą miejską, zaznaczając na kopercie: P. Tolle, do mąk własnych. Hotel „Anglia”, róg Pietrowki i Stolesznikowej.

Nie szkodzi, to można. Wszystko zostało uprzątnięte. Samemu do „Anglii” oczywiście nie warto się pchać – Wandę pewnie śledzą. Ale wkrótce obserwacja, tak jak cała sprawa, będzie zakończona. O to zatroszczy się monsieur NN.

Zrobić Wandzie pożegnalny prezent – dać jej te nieszczęsne pięćdziesiąt tysięcy, żeby poczuła się wolna i żyła tak, jak jej się podoba.

A może umówić się na nowe spotkanie? W innym, wolnym życiu.

Głos, który od pewnego czasu zagnieździł się u Achimasa w lewej piersi, przez pewien czas przygłuszony myślami o sprawach zawodowych, teraz zupełnie się rozbrykał. „A po co się rozstawać? – szepnął. – Hrabia Santa Croce to ktoś całkiem inny niż Achimas Welde. Jaśnie oświecony pan nie musi żyć samotnie”.

Głos został przywołany do porządku, ale Achimas mimo wszystko zawrócił do kasy, oddał bilet i kupił zamiast niego dwumiejscowy przedział. Dodatkowe sto dwadzieścia rubli – to głupstwo, a podróżować bez sąsiadów zawsze milej. „Cha, cha” – skomentował to głos.

Jutro zdecyduję, podczas spotkania – zawyrokował Achimas. Albo dostanie pięćdziesiąt tysięcy, albo wyjedzie razem ze mną.

Nagle mu się przypomniało: to już było. Dwadzieścia lat temu, z Jewgienią. Tylko że wtedy jeszcze się nie zdecydował i nie wziął dla niej konia. A teraz koń jest przygotowany.

Całą resztę dnia Achimas myślał tylko o tym. Wieczorem leżał u siebie w pokoju i nie mógł zasnąć, co do tej pory nigdy się nie zdarzyło.

W końcu myśli zaczęły się plątać, wypierane przez bezładne, mimowolne obrazy. Pokazała się Wanda, jej twarz lekko się zakołysała i niepostrzeżenie zmieniła w twarz Jewgienij. To dziwne, myślał, że jej rysy dawno zatarły mu się w pamięci. Wanda – Jewgienia łagodnie spojrzała na niego i powiedziała: „Lea, jakie ty masz przezroczyste oczy. Jak woda”.

Niegłośne pukanie do drzwi sprawiło, że Achimas, jeszcze nie całkiem obudzony, zerwał się, usiadł na łóżku i wyszarpnął rewolwer spod poduszki. Za oknem szarzał świt.

Znowu ktoś pukał – jednostajnie, bez przerw.

Stąpając cicho, Achimas zszedł po schodach.

– Panie Klonow! – rozległ się głos. – Pilna depesza! Od monsieur NN!

Achimas otworzył, trzymając za plecami rękę z rewolwerem.

Zobaczył wysokiego człowieka w płaszczu. Spod kepi z długim daszkiem nie było widać twarzy, tylko po wojskowemu podkręcone wąsy. Posłaniec oddał kopertę i oddalił się bez słowa, znikając w mętnej przedrannej szarówce.

Panie Welde, dochodzenie jest zakończone, ale pojawił się niewielki kłopot. Asesor kolegialny Fandorin, działając samowolnie, ustalił pańskie miejsce pobytu i zamierza pana aresztować. Powiadomił nas o tym oberpolicmajster moskiewski, prosząc o zezwolenie. Rozkazaliśmy nie podejmować żadnych działań, nie powiadamiając wszakże o tym asesora kolegialnego. Fandorin zjawi się u pana o szóstej rano. Przyjdzie sam, nie wiedząc, że policyjnego wsparcia nie będzie. Człowiek ów przez swoje postępowanie stanowi zagrożenie dla rezultatów całej akcji. Proszę postąpić wedle własnego uznania. Dziękuję za dobrze wykonaną pracę. NN.

Achimas doznał dwóch uczuć, jednego miłego, drugiego – całkiem przeciwnie.

Co do miłego – wiadomo. Zabicie Fandorina to piękne podsumowanie przebiegu służby. I dla sprawy niezbędne, i dawny rachunek uregulowany. Wszystko w najlepszym porządku.

Ale z tym drugim trudniejsza sprawa. Skąd Fandorin dowiedział się adresu? Przecież nie od NN. A poza tym godzina szósta to właśnie pora, którą wyznaczył Wandzie. Czyżby go wydała? To zmieniało wszystko.

Popatrzył na zegarek. Wpół do piątej. Czasu na przygotowanie jest aż nadto. Ryzyka oczywiście żadnego, Achimas ma wszystkie atuty w ręku; pan Fandorin to jednak człowiek poważny, niedbałość jest tu niedopuszczalna.

Teraz wynikła dodatkowa trudność. Łatwo zabić tego, kto nie spodziewa się ataku, Fandorin powinien jednak najpierw wyjawić, skąd dowiedział się adresu.

Żeby tylko nie od Wandy.

Dla Achimasa nie było teraz nic ważniejszego.

O wpół do szóstej zajął posterunek przy oknie, za zasłoną.

O szóstej trzy na zalane łagodnym porannym światłem podwórze wszedł człowiek w eleganckiej kremowej marynarce i modnych wąskich spodniach. Teraz Achimas mógł dokładnie przyjrzeć się twarzy starego znajomego. Spodobała mu się – energiczna, inteligentna. Przeciwnik godny, tylko do sojuszników nie miał Achimas szczęścia. Fandorin zatrzymał się przed drzwiami, wciągnął duży haust powietrza. Nie wiadomo po co wydął policzki, wypuścił powietrze małymi porcjami. To jakaś gimnastyka?