– Muszę? – spytał Fandorin drwiąco. – Patrzcie państwo!
– Tak, łaskawy panie. Zechce pan wyjaśnić przy wszystkich, jaki był powód poniżającego przesłuchania, któremu poddał mnie pan w obecności oberpolicmajstra.
Głos esauła był groźny, ale asesor kolegialny zachował spokój, przestał się nawet zacinać.
– Powodem przesłuchania, esaule, było wydarzenie wagi państwowej, jakie stanowi śmierć Michaiła Dmitrijewicza Sobolewa, która, co więcej, ma znaczenie historyczne – to raz. – Fandorin uśmiechnął się karcąco. – Pan zaś, Prochorze Achramiejewiczu, mydlił nam oczy, i to bardzo nieudolnie – to dwa. Książę Dołgorukoj polecił mi zbadać tę sprawę – to trzy. I zbadam ją, może pan być pewny, zna mnie pan – to cztery. Czy jednak powie pan prawdę?
Kaukaski książę w białej czerkiesce ze srebrnymi ładownicami – trudno było przypomnieć sobie, który z dwóch wymienionych – poderwał się z kanapy.
– Raz-dwa-trzy-cztery! Panowie! Ten cywil, zwyczajny szpicel, drwi sobie z nas! Prochor, na moją matkę, ja go zaraz…
– Siadaj, Erdeli! – warknął Gukmasow, a syn Kaukazu zaraz usiadł, nerwowo targając brodę.
– Istotnie, znam pana, Eraście Pietrewiczu. Znam i szanuję. – Wzrok esauła był ponury i ciężki. – Michaił Dmitrycz także pana szanował. Jeśli droga jest panu jego pamięć, niech się pan do tej sprawy nie miesza. Tylko ją pan pogorszy.
Fandorin odpowiedział tak samo szczerze i poważnie.
– Gdyby chodziło wyłącznie o moją próżną ciekawość, bez wątpienia spełniłbym pańską prośbę, ale w tej sprawie, proszę wybaczyć, nie mogę – służba.
Gukmasow założył ręce do tyłu. Chrzęszcząc splecionymi palcami i podzwaniając ostrogami, chodził po pokoju. Znowu zatrzymał się przed asesorem kolegialnym.
– No to ja też nie mogę. Nie mogę dopuścić, żeby kontynuował pan śledztwo. Policja może sobie węszyć, ale nie pan. Pański talent, Fandorin, jest tu bardzo nie na miejscu. Proszę przyjąć do wiadomości, że powstrzymam pana wszelkimi środkami, nie zważając na dawną znajomość.
– Na przykład jakimi, Prochorze Achramiejewiczu? – zapytał zimnym tonem Erast Pietrowicz.
– Jest znakomity środek! – Porucznik Erdeli znowu poderwał się z kanapy. – Szanowny panie, obraził pan honor oficerów czwartego korpusu, więc wyzywam pana na pojedynek! Tu i teraz, na pistolety! Na śmierć, przez chusteczkę!
– O ile pamiętam reguły pojedynków – powiedział oschle Fandorin – warunki określa wyzwany. W porządku, zabawię się z panem w tę idiotyczną grę, ale później, kiedy zakończę śledztwo. Może pan przysłać sekundantów, numer mojego pokoju: dwadzieścia. Do widzenia panom.
Chciał się odwrócić, ale książę, z okrzykiem: „A ja cię zmuszę, żebyś się ze mną strzelał!”, podskoczył ku niemu, próbując go spoliczkować. Erast Pietrowicz z zadziwiającą zręcznością schwycił uniesioną do ciosu rękę i ścisnął nadgarstek dwoma palcami; niby nie silnie, ale na twarzy porucznika pojawił się grymas bólu.
– Łajdak! – zakrzyknął Erdeli falsetem i zamachnął się lewą ręką.
Fandorin odepchnął upartego księcia i rzekł pogardliwie:
– Niech się pan nie trudzi. Przyjmujemy, że policzek został wymierzony. Sam pana wyzywam i zmuszę, by krwią zmył tę obrazę.
– To świetnie – po raz pierwszy otworzył usta flegmatyczny oficer sztabowy, którego Gukmasow przedstawił jako podpułkownika Baranowa. – Wymień warunki, Erdeli.
Rozcierając nadgarstek, porucznik wycedził pełnym nienawiści głosem:
– Strzelamy się zaraz. Przez chustkę.
– Jak to przez chustkę? – spytał Fandorin z ciekawością. – Słyszałem o tym obyczaju, ale przyznam się, że nie znam szczegółów.
– To bardzo proste – odpowiedział uprzejmie podpułkownik. – Każdy z przeciwników chwyta wolną ręką jeden z dwóch przeciwległych końców zwykłej chustki. Niech pan weźmie choćby moją, jest czysta. – Baranow wyciągnął z kieszeni dużą chustkę do nosa w czarno-białą kratkę. – Bierze się broń… Gukmasow, gdzie masz pistolety Lepage’a?
Esauł wziął ze stołu podłużny futerał, widocznie już zawczasu przygotowany, i podniósł wieko. Błysnęły długie, inkrustowane lufy.
– Przeciwnicy losują pistolety – ciągnął Baranow, uśmiechając się pokojowo. – Celują, chociaż z takiej odległości co tu mówić o celowaniu? Strzelają na komendę. To właściwie wszystko.
– Losują? – upewnił się Fandorin. – To znaczy: jeden pistolet jest nabity, a drugi nie?
– Oczywiście – przytaknął podpułkownik. – Na tym rzecz polega. Inaczej byłby to nie pojedynek, tylko podwójne samobójstwo.
– Cóż. – Asesor kolegialny wzruszył ramionami. – Żal mi w takim razie porucznika. Jeszcze się nie zdarzyło, żebym przegrał przy losowaniu.
– Nad wszystkim czuwa Pan Bóg, a tak lepiej nie mówić, bo się zapeszy – rzekł Baranow pouczającym tonem.
Chyba to on jest tu najważniejszy, a nie Gukmasow – pomyślał Erast Pietrowicz.
– Potrzebuje pan sekundanta – rzekł ponury esauł. – Jeśli pan chce, mogę jako stary znajomy zaproponować swoje usługi. I proszę nie mieć wątpliwości, losowanie będzie uczciwe.
– Nie mam najmniejszych wątpliwości, Prochorze Achramiejewiczu. Co zaś się tyczy usług sekundanta, pan się nie nadaje. Jeśli mi się nie poszczęści, rzecz zanadto będzie przypominała morderstwo.
Baranow przytaknął.
– Ma rację. Miło mieć do czynienia z mądrym człowiekiem. Ale i ty, Prochor, miałeś rację: naprawdę jest niebezpieczny. Co pan proponuje, Fandorin?
– Czy odpowiada panom poddany cesarza Japonii w roli sekundanta? Wiedzą panowie, dopiero dzisiaj przyjechałem do Moskwy i jeszcze nie zdążyłem nawiązać znajomości…
Asesor kolegialny rozłożył bezradnie ręce.
– Choćby cesarza Papuasów! – zawołał Erdeli. – Byle szybciej!
– Czy będzie lekarz? – zapytał Erast Pietrowicz.
– Lekarz nie będzie potrzebny – westchnął podpułkownik. – Przy takiej odległości śmierć jest gwarantowana.
– No tak. Właściwie nie chodziło mi o siebie, martwię się tylko o księcia…
Wzburzony Erdeli zawołał coś po gruzińsku i odszedł do najdalszego kąta.
Erast Pietrowicz wyraził istotę sprawy w krótkiej notatce, zapisanej dziwacznymi znaczkami z góry na dół i z prawej strony do lewej, po czym poprosił, by zaniesiono ją pod dwudziestkę.
Masa zjawił się nie od razu, ale po piętnastu minutach. Oficerowie już zaczęli się denerwować i co więcej, podejrzewać asesora o nieuczciwość.
Zjawienie się sekundanta strony wyzywającej wywarło niemały efekt. Masa, który był wielkim miłośnikiem pojedynków, wystroił się w paradne kimono z wysokimi, nakrochmalonymi ramionami, wciągnął białe skarpetki i przewiązał się najlepszym pasem, z wzorkiem w pędy bambusowe.
– A to co za koczkodan? – Erdeli wyraził zdumienie w niezbyt uprzejmy sposób. – Zresztą mniejsza z tym. Dalej, do rzeczy!
Masa ceremonialnie ukłonił się obecnym, wyciągnął ręce i podał swemu panu przeklętą urzędniczą szpadę.
– Oto pański miecz.
– Obrzydłeś mi już z tym swoim mieczem! – westchnął Erast Pietrowicz. – Pojedynkuję się na pistolety. Z tym oto jegomościem.
– Znowu na pistolety? – spytał rozczarowany Masa. – Co to za barbarzyński zwyczaj! I kogo chce pan zabić? Tego włochatego człowieka? Jest zupełnie podobny do małpy.
Świadkowie pojedynku stanęli wzdłuż ściany a Gukmasow odwrócił się i chwilę coś robił z pistoletami, po czym wyciągnął je do obu przeciwników. Erast Pietrowicz odczekał, aż Erdeli się przeżegna i weźmie broń do ręki, a wtedy dwoma palcami niedbale ujął drugi pistolet.
Na komendę esauła obaj przeciwnicy chwycili za końce chustki i oddalili się, jak to tylko było możliwe, nawet przy wyciągniętych rękach nie przekraczając odległości trzech kroków. Książę podniósł pistolet na wysokość barku i celował Fandorinowi prosto w czoło. Ten zaś trzymał pistolet przy biodrze i w ogóle nie celował, co zresztą przy takim dystansie było zupełnie zbędne.