– Ale czy jego ekscelencja wie… jak delikatna jest to sprawa?
– Nic tu delikatnego nie ma, a sprawa najzwyklejsza, policyjna – odparł Wiediszczew. – Umówiliście się z policmajstrem, że aresztujecie podejrzanego, łotra, który się podawał za kupca z Riazania. Mówią, że to człek solidny, prawdziwy, znaczy się, Klonow, siedem pudów waży. A Karaczencew, barani łeb, zmarnotrawił czas i musiał pan sam karku nadstawiać. Szkoda, nie udało się łotra wziąć żywcem. Teraz się nie dowiemy, co tam złego zamyślał. No, dobrze chociaż, że pan, ojczulku, wyszedł z tego cały i zdrowy. Jaśnie oświecony już wszystko jak trzeba napisał, do Pitra, samemu miłościwemu panu. A co dalej, wiadomo: policmajstra, bałwana, przepędzą na cztery wiatry, mianują nowego, no a waszą wielmożność jeszcze nagrodzą. Wszystko bardzo proste.
– Bardzo p-proste? – upewnił się Erast Pietrowicz, patrząc pytająco w wyblakłe oczy staruszka.
– A cóż prostszego? Czy jeszcze coś było?
Fandorin pomyślał chwilę i orzekł:
– …Nie. Już nic nie było.
– No, widzi pan. A co to za teczuszka? Ładna rzecz. Pewnie zagraniczna robota?
– Teczka nie jest moja – otrząsnął się asesor kolegialny (żaden były, najprawdziwszy, jaki być może). – Chcę to wysłać do dumy miejskiej. Duża suma od anonimowego ofiarodawcy na dokończenie budowy świątyni.
– Bardzo duża? – Kamerdyner spojrzał uważnie na młodego człowieka.
– Prawie milion rubli.
Wiediszczew z aprobatą kiwnął głową.
– Oj, to się Władimir Andrieicz ucieszy. Będzie koniec kłopotów z tą świątynią, żeby ją licho wzięło. Już przestaną wyciągać z kasy miejskiej. – Zaczął się gorliwie żegnać. – Nie wymarli na Rusi dobrzy ludzie, niech ich Pan Bóg ma w swojej opiece, a po śmierci da im wieczne odpoczywanie.
Nagle Froł Grigorijewicz przypomniał sobie coś pilnego, bo przerwał robienie znaków krzyża i zaczął machać rękami:
– Jedźmy, Eraście Pietrowiczu, jedźmy, kochany. Jego ekscelencja powiedział, że bez pana do śniadania nie usiądzie. A z jedzeniem musi trzymać się ścisłego reżimu – o wpół do dziewiątej ma zjeść kaszkę. Na placu czeka kareta gubernatora, prędko będziemy na miejscu. O pańskiego Azjatę niech się pan nie martwi, zabiorę go do siebie, sam przecie też nie jadłem. Mam cały kociołek wczorajszego kapuśniaczka na podrobach – przewyborny. A te obwarzanki trzeba wyrzucić; po co się ciastem obżerać, brzuch od niego tylko rośnie.
Fandorin ze współczuciem popatrzył na Masę, który rozdymając nozdrza, błogo wciągał aromat z torebki. Biedaka czekała ciężka próba.
Boris Akunin