Выбрать главу

– Nie tylko nie rozpaczał, ale nawet nie wydawał się specjalnie przejęty śmiercią Trevisana.

– A okolicznościami śmierci?

– Chodzi panu o to, że Trevisana zamordowano?

– Tak.

– No, to nim trochę wstrząsnęło. Odniosłem wrażenie, że gość nie bardzo lubił Trevisana, ale poruszył go fakt morderstwa.

– Co mówił?

– Właściwie nic. I to mnie najbardziej zdziwiło; nie powiedział żadnego komunału, jakie zwykle się mówi w podobnej sytuacji: że to wielka strata, że współczuje z całego serca rodzinie, że zmarły był człowiekiem niezastąpionym.

Zarówno Vianello, jak i Brunetti słyszeli te zwroty tyle razy, że natychmiast potrafili wyczuć najmniejszą nieszczerość w głosie mówiącego, ale sierżant miał rację: rzadko się zdarzało, aby ktoś całkiem pomijał te zwyczajowe formuły.

– Coś jeszcze? – spytał Brunetti.

– Nie. Sekretarka powiedziała, że jutro wszyscy mają być w pracy. Dziś po południu dostali wolne z powodu żałoby. Pewnie wpadnę tam znów i spróbuję pogadać. Poza tym dzwoniłem do Nadii i prosiłem, żeby się popytała o Trevisana. Sama go nie znała, ale przypomniała sobie, że jakieś pięć lat temu prowadził sprawy spadkowe po człowieku, który miał sklep z butami na Via Garibaldi. Obiecała zadzwonić do wdowy i zasięgnąć języka w okolicy.

Brunetti skinął głową. Wprawdzie żona Vianella nie była u nich na pensji, często jednak stanowiła cenne źródło informacji, jakich próżno szukać w oficjalnych aktach.

– Warto skontrolować jego finanse – rzekł komisarz. – Sprawdzić konta bankowe, zeznania podatkowe, wykaz nieruchomości. Może zdołasz się dowiedzieć, jaki roczny dochód przynosi kancelaria.

Mimo że były to rutynowe czynności, Vianello skrzętnie notował polecenia szefa.

– Czy poprosić panią Elettrę, żeby też spróbowała?

Ilekroć Brunetti słyszał to pytanie, wyobrażał sobie, jak signorina Elettra, spowita w ciężkie szaty i w turbanie na głowie – brokatowym, ozdobionym z przodu klejnotami – wpatruje się intensywnie w ekran komputera, z którego unosi się cienka smużka dymu. Faktem było, że zazwyczaj potrafiła wynaleźć takie informacje na temat finansów, a często również życia osobistego ofiar i podejrzanych, że stanowiły one niespodziankę dla ich rodzin i najbliższych współpracowników. Brunetti nie miał pojęcia, jak pani Elettra to robi, jednakże święcie wierzył, że nie sposób niczego przed nią ukryć; czasem z ciekawością – a może i lękiem – zastanawiał się, czy sekretarki szefa nigdy nie kusi, aby korzystając ze swoich niebywałych umiejętności, wziąć pod lupę ludzi, z którymi styka się na co dzień w pracy.

– Tak, niech spróbuje. Chciałbym też mieć listę jego klientów.

– Wszystkich?

– Tak.

Vianello skinął głową i też to sobie zapisał, choć wiedział, że sprawa jest beznadziejna: prawnicy nigdy nie ujawniali nazwisk klientów. Pod tym względem tylko prostytutki sprawiały policji równie wiele kłopotu.

– Jeszcze coś, panie komisarzu?

– Nie. Spotkam się z wdową za… – Brunetti spojrzał na zegarek -…pół godziny. Jeśli dowiem się od niej czegoś istotnego, wrócę do biura; jeśli nie, zobaczymy się jutro rano.

Vianello potraktował te słowa jako znak, że może odejść; schował notes do kieszeni, wstał i wrócił na pierwsze piętro.

Pięć minut później Brunetti opuścił budynek policji, kierując się na Riva degli Schiavoni, gdzie wsiadł do vaporetto linii numer jeden. Wysiadł przy Santa Maria del Giglio, skręcił w lewo przy hotelu Ala, przeszedł dwa mosty, zagłębił się w niewielką calle prowadzącą do Canale Grande i zatrzymał przy ostatnich drzwiach po lewej. Nacisnął przycisk domofonu obok nazwiska Trevisan, a kiedy rozległo się brzęczenie, pchnął drzwi i ruszył na drugie piętro.

U góry schodów stał w otwartych drzwiach szpakowaty mężczyzna o pokaźnym brzuchu, ukrytym pod drogim, świetnie skrojonym garniturem.

– Komisarz Brunetti?

– Tak. Pan Lotto?

Mężczyzna skinął głową, ale ręki gościowi nie podał.

– Proszę wejść. Siostra czeka na pana – powiedział takim tonem, jakby Brunetti spóźnił się kilka godzin, mimo iż był trzy minuty przed czasem.

Po obu stronach przedpokoju ciągnęły się lustra, toteż niewielkie pomieszczenie wydawało się pełne sobowtórów. Patrząc na posadzkę wykonaną z lśniących, kwadratowych płytek białego i czarnego marmuru, komisarz miał wrażenie, że on i jego odbicia poruszają się po szachownicy, a to z kolei sprawiło, że zaczął traktować Lotta jak przeciwnika.

– Jestem wielce zobowiązany pani Trevisan, że zechciała się ze mną zobaczyć – rzekł.

– Mówiłem jej, że nie musi – oznajmił szorstko Lotto. – Z nikim nie musi się widzieć. Taka tragedia.

Widząc jego niechętne spojrzenie, Brunetti usiłował odgadnąć, czy Lotto ma na myśli tragiczną śmierć szwagra, czy też obecność policjanta w domu, który pogrążony jest w żałobie.

Idąc przodem, Lotto wprowadził Brunettiego do niedużego pokoju po lewej. Komisarz rozejrzał się z zaciekawieniem, ale nie umiał się zorientować, jaką rolę pełni to pomieszczenie: nie było w nim książek ani telewizora, a jedynymi meblami służącymi do siedzenia były cztery ustawione w rogach krzesła. Ciemnozielone zasłony zakrywały dwa okna w jednej ze ścian. Pomiędzy nimi znajdował się okrągły stolik, na którym stał wazon suchych kwiatów. W pokoju nie było nic, co by zdradzało jego funkcję czy charakter.

– Proszę tu zaczekać – powiedział Lotto i wyszedł.

Przez chwilę Brunetti stał bez ruchu, po czym podszedł do okna i odciągnął zasłonę. Przed sobą miał Canale Grande, którego powierzchnia migotała w blasku słońca, na lewo zaś Palazzo Dario; złote płytki mozaiki zdobiącej fasadę odbijały blask idący od wody, rozszczepiając go na setki światełek i ciskając z powrotem na gładką taflę. Kanałem płynęły łodzie, wraz z nimi czas.

Wtem Brunetti usłyszał otwierające się drzwi. Odwrócił się, żeby przywitać się z wdową Trevisan, jednakże zamiast niej weszła do pokoju nastolatka o ciemnych włosach opadających na ramiona; na widok komisarza cofnęła się pośpiesznie, zamykając za sobą drzwi. Po kilku minutach drzwi znów się otworzyły, ale tym razem do środka weszła kobieta, na oko czterdziestokilkuletnia, ubrana w prostą czarną sukienkę i buty na wysokich obcasach, dzięki którym niemal dorównywała Brunettiemu wzrostem. Jej twarz była tego samego kształtu co twarz nastolatki, włosy również opadały jej na ramiona i też były ciemne, choć swoją barwę wyraźnie zawdzięczały farbie. Oczy, szeroko osadzone, lśniły inteligencją i – zdaniem Brunettiego – bardziej ciekawością niż od wezbranych łez.

Pani Trevisan przeszła przez pokój i wyciągnęła na powitanie dłoń.

– Commissario Brunetti?

– Tak, signora. Bardzo mi przykro, że spotykamy się w takich okolicznościach. Dziękuję, że zechciała mnie pani przyjąć.

– Jestem gotowa uczynić wszystko, co pomoże panu znaleźć mordercę Carla. – Głos miała miękki, słowa wymawiała z przydechem typowym dla Florencji. Rozejrzała się wokół, jakby po raz pierwszy w życiu widziała ten pokój. – Dlaczego Ubaldo wprowadził pana akurat tutaj? – spytała, po czym kierując się w stronę drzwi, rzekła: – Proszę za mną.

Wyszli na korytarz; skręciła w prawo i otworzyła inne drzwi prowadzące do większego pomieszczenia, którego trzy okna wychodziły na Campo San Maurizio oraz na jakiś budynek, prawdopodobnie biurowiec lub bibliotekę. Podeszła do dwóch głębokich foteli, usiadła w jednym, komisarzowi wskazała drugi.

Brunetti usiadł; zamierzał założyć nogę na nogę, ale zdał sobie sprawę, że w niskim fotelu nie będzie mu w takiej pozycji zbyt wygodnie. Umieścił więc łokcie na oparciach i splótł ręce na brzuchu.