Brunetti znał ten swój nastrój, to powracające uczucie totalnego bezsensu, i bardzo się go lękał. Po co się wysilać, żeby zamknąć chłopaka za włamanie, skoro człowieka, który ukradł miliardy z systemu opieki zdrowotnej, mianuje się ambasadorem w kraju, gdzie przez lata lokował zagrabione pieniądze? I czy na tym polega sprawiedliwość, aby karać grzywną obywatela, który nie uiścił podatku od radia zamontowanego w samochodzie, a nie karać producenta tego samochodu, człowieka, który otwarcie przyznawał się do zapłacenia miliardów lirów przewodniczącym związków zawodowych, by powstrzymali szeregowych członków przed żądaniem podwyżek? Dlaczego aresztować morderców, dlaczego trudzić się, aby odnaleźć zabójcę Trevisana, skoro najprawdopodobniej człowiek będący przez dziesiątki lat najważniejszym politykiem w kraju wydał polecenie zamordowania kilku uczciwych sędziów, którzy nie bali się prowadzić dochodzenia przeciwko mafii?
Ponure rozmyślania Brunettiego przerwało wejście Chiary. Dziewczyna zamknęła z hukiem drzwi frontowe, po czym ruszyła korytarzem do swojego pokoju, niosąc naręcze książek. Po chwili wyłoniła się bez nich.
– Cześć, aniołeczku! – zawołał do niej Brunetti. – Masz ochotę coś przekąsić? – Dobrze wiedział, że córka nigdy nie przepuszcza takiej okazji.
– Ciao, Papa.
Stała w korytarzu, walcząc z kurtką. Usiłowała oswobodzić ręce z rękawów; w trakcie zmagań udało jej się wywrócić jeden na lewą stronę. Wreszcie wyszarpnęła dłoń i zaczęła przekręcać rękaw na właściwą stronę. Brunetti na moment oderwał wzrok od córki. Kiedy znów na nią spojrzał, a Chiara schylała się, żeby podnieść kurtkę z podłogi.
Po chwili weszła do kuchni i nadstawiła policzek do pocałunku. Brunetti posłusznie ją cmoknął.
Następnie otworzyła lodówkę, zajrzała do środka i wyciągnęła zawinięty w papier trójkątny kawałek sera. Wyjąwszy z szuflady nóż, ucięła sobie gruby plaster.
– Chcesz pieczywa? – zapytał Brunetti, zdejmując leżącą na lodówce torbę z bułkami.
Chiara skinęła głową, więc ubili targ: on dał jej dwie bułki, ona jemu plaster sera.
– Tatusiu, ile policjanci zarabiają za godzinę?
– Nie wiem dokładnie, córeczko. Dostają normalną pensję, ale czasem muszą przepracować znacznie więcej godzin, niż ludzie zatrudnieni w biurze.
– Wtedy, gdy jest dużo przestępstw albo kiedy muszą kogoś śledzić, tak?
– Si. – Wskazał głową ser, więc ukroiła mu jeszcze jeden plaster i podała bez słowa.
– Albo kiedy muszą przez wiele godzin zbierać informacje, przesłuchiwać podejrzanych i tak dalej? – Najwyraźniej jeszcze nie wyczerpała tematu.
– Si – powtórzył; ciekaw był, do czego córka zmierza.
Skończyła drugą bułkę i sięgnęła do torby po trzecią.
– Mama zabije cię, jeśli zjesz całe pieczywo. – Groźba, daremnie powtarzana od lat, zabrzmiała niemal pieszczotliwie.
Puszczając jego słowa mimo uszu, Chiara przekroiła bułkę.
– Ale jak myślisz, ile to wychodzi za godzinę? – zapytała.
Postanowił podać jakąś przybliżoną sumę.
– Pewnie nie więcej niż dwadzieścia tysięcy – rzekł, po czym wiedząc, że tego po nim oczekuje, zapytał: – Dlaczego się tym tak interesujesz?
– Zbierasz informacje o ojcu Franceski, więc trochę o niego popytałam. A skoro wykonuję tę pracę dla policji, powinno mi się płacić za mój czas.
Brunetti zawsze żałował tysiącletniej tradycji kupieckiej mieszkańców Wenecji, kiedy dostrzegał chciwość u swoich dzieci. Milczał. Po chwili Chiara przerwała jedzenie i podniosła wzrok.
– Co ty na to?
– Zależy, czego się dowiedziałaś. Policjanci są na etacie i otrzymują pensję; osoby z zewnątrz, pracujące na własny rachunek, otrzymują wynagrodzenie zależnie od wagi zdobytych przez siebie informacji.
Zawahała się, ale w końcu uznała to za logiczne.
– Dobrze. Powiem ci, czego się dowiedziałam, a ty sam ocenisz, ile to warte.
Sposób, w jaki zdołała ominąć zasadniczą kwestię, to znaczy, czy w ogóle gotów jest płacić jej cokolwiek, wywołał u Brunettiego niekłamany podziw; zanim się obejrzał, umowa została zawarta, do ustalenia pozostały tylko szczegóły. No dobrze.
– Mów.
Chiara dokończyła trzecią bułkę, wytarła ręce o ścierkę i z poważną miną usiadła przy stole, opierając na nim łokcie.
– Musiałam porozmawiać z czterema osobami, zanim w ogóle się czegokolwiek dowiedziałam – oświadczyła takim tonem, jakby zeznawała w sądzie. Albo występowała w telewizji.
– Co to za osoby?
– Dziewczyna, która chodzi z Francescą do jednej szkoły, nauczycielka z mojej szkoły, dziewczyna z mojej szkoły i jeszcze jedna dziewczyna, z którą chodziłyśmy obie do podstawówki.
– Dałaś radę pogadać z wszystkimi w ciągu jednego dnia?
– Pewnie. Musiałam się zwolnić z ostatnich lekcji, żeby spotkać się z Lucianą, a potem pójść do szkoły Franceski, żeby pogadać z jej koleżanką, ale z nauczycielką i dziewczyną z mojej szkoły porozmawiałam wcześniej.
– Zwolniłaś się z ostatnich lekcji? – spytał Brunetti, ale wyłącznie z ciekawości.
– Jasne, kupa dzieciaków to robi. Wystarczy mieć usprawiedliwienie od rodziców, że jest się chorym albo musi się gdzieś pójść. Nauczyciele nie robią żadnych trudności.
– Często zwalniasz się z lekcji?
– Och, skądże, tylko kiedy muszę.
– Kto ci napisał usprawiedliwienie?
– Tym razem mama. Była jej kolej. A zresztą jej podpis jest dużo łatwiejszy do podrobienia niż twój. – Zebrała kartki z pracą domową w zgrabny stosik, po czym spojrzała na ojca, gotowa przejść do ważniejszych spraw.
Przysunął sobie krzesło i usiadł naprzeciwko Chiary.
– Czego się dowiedziałaś?
– Najpierw, od dziewczyny z mojej szkoły, że jej też Francesca mówiła o porwaniu, tak samo jak pięć lat temu wszystkim w podstawówce.
– Długo chodziłaś z Francesca do jednej szkoły?
– Całą podstawówkę. Potem jej rodzice się przeprowadzili i trafiła do liceum Vivaldiego. Czasem ją widuję, ale nigdy nie byłyśmy kumpelkami ani nic.
– Czy ta dziewczyna, której mówiła o porwaniu, była jej bliską przyjaciółką?
Zobaczył, że Chiara ściąga wargi.
– No dobrze – powiedział. – Opowiedz mi wszystko po swojemu.