Uśmiech rozjaśnił jej twarz.
– Dziewczyna, z którą rozmawiałam w naszej szkole, wcześniej chodziła do liceum z Francescą. Powiedziała mi, że wie od Franceski, że rodzice ostrzegali ją, aby nigdy nie rozmawiała z obcymi i nigdzie nie chodziła z kimś, kogo dobrze nie zna. To mniej więcej to samo, co Francesca mówiła nam w podstawówce.
Chiara spojrzała na ojca, jakby oczekiwała pochwały, więc uśmiechnął się, chociaż na razie nic nowego nie usłyszał.
– Ponieważ już to wszystko wiedziałam, postanowiłam porozmawiać z kimś ze szkoły, w której Francesca uczy się teraz. Dlatego musiałam zwolnić się z lekcji.
Brunetti skinął głową.
– Od koleżanki z jej obecnej szkoły dowiedziałam się, że Francesca ma chłopaka. Prawdziwego chłopaka. Sypiają ze sobą i w ogóle.
– Wiesz, jak się nazywa?
– Chłopak? Nie. Koleżanka powiedziała, że Francesca nikomu nie zdradziła jego imienia, wyjawiła tylko, że jest od niej starszy. Podobno ma dwadzieścia kilka lat. I że chciała z nim uciec, ale on się nie zgodził; muszą zaczekać, aż będzie starsza.
– Czy twoja koleżanka wie, dlaczego Francesca chciała uciec?
– Francesca nie powiedziała jej tego wprost, ale koleżanka domyśla się, że przez matkę. Wiecznie się kłócą.
– A ojciec?
– Francesca kochała ojca. Stale powtarzała, jaki jest dla niej dobry, ale prawie nigdy go nie widywała, bo ciągle był zajęty.
– Zdaje się, że ma też brata?
– Tak, nazywa się Claudio, ale uczy się w Szwajcarii. Dlatego rozmawiałam z nauczycielką. Kiedyś pracowała w liceum, do którego chodził, nim wyjechał za granicę. Pomyślałam sobie, że czegoś się od niej dowiem.
– I udało się?
– No pewnie. Powiedziałam jej, że jestem najbliższą przyjaciółką Franceski i że Francesca ogromnie się martwi, jak Claudio zareaguje na wiadomość o śmierci ojca, bo przecież jest sam, w dodatku tak daleko od domu. Powiedziałam, że ja też go znam i też się martwię. Z moich słów mogło wynikać, że się w nim podkochuję. – Potrząsnęła głową. – Wszyscy twierdzą, że Claudio to palant, ale belferka mi uwierzyła.
– O co ją zapytałaś?
– Powiedziałam, że Francesca pragnie zasięgnąć jej rady, jak ma się zachowywać wobec Claudia. – Widząc zdumienie malujące się na obliczu ojca, oznajmiła szybko: – Masz rację, to głupie. Nikt przy zdrowych zmysłach nie radziłby się belfra, ale wiesz, jacy oni są. Uwielbiają się we wszystko wtrącać, doradzać nam, co mamy robić, jak postępować.
– Uwierzyła ci?
– Oczywiście.
– Musisz świetnie kłamać – powiedział półżartem Brunetti.
– Owszem – oznajmiła z powagą Chiara. – Kłamię po mistrzowsku. Mama zawsze uważała, że powinniśmy się tego nauczyć. – Nawet nie spojrzawszy na ojca, wróciła do przerwanego wątku: – Nauczycielka powiedziała, że Francesca powinna nieustannie mieć świadomość… tak właśnie się wyraziła: „powinna nieustannie mieć świadomość”, że Claudio był znacznie bardziej zżyty z ojcem niż z matką, toteż najbliższy okres będzie dla niego niezwykle ciężki. – Skrzywiła się z pogardą. – Wielka mi rada, co? Zajęło jej z pół godziny, zanim wreszcie to z siebie wydusiła.
– A co ci powiedzieli inni?
– Luciana… musiałam jechać aż do Castello, żeby się z nią zobaczyć… no więc Luciana powiedziała mi, że Francesca naprawdę nienawidzi matki; nie cierpi jej za to, że traktuje ojca jak popychadło i wciąż go poucza. Nie lubi też wuja, który podobno uważa się za głowę rodziny.
– Co to znaczy, że matka traktuje ojca jak popychadło?
– Nie wiem. Tak Lucianie mówiła Francesca. Że ojciec we wszystkim słucha się matki. – Zanim Brunetti zdołał cokolwiek powiedzieć, dodała: – To nie tak jak z tobą i mamą. Mama wiecznie mówi ci, co masz zrobić, ty przytakujesz, a potem i tak robisz swoje. – Zerknęła na zegar ścienny. – Swoją drogą, gdzie się mama podziewa? Już dochodzi siódma. Co będzie na kolację? – O wiele bardziej interesowało Chiarę to drugie.
– Pewnie coś ją zatrzymało na uczelni. Może doradza jakiemuś studentowi, jak ma się zachować? – I kontynuował, nim córka zdecydowała, czy się roześmiać, czy nie. – Jeśli to już wszystkie informacje, jakie zebrałaś, może wzięlibyśmy się razem za kolację? Wtedy choć raz po przyjściu z pracy mama nie będzie musiała gotować.
– A ile są warte moje informacje? – spytała dziewczyna.
Brunetti zadumał się.
– Trzydzieści tysięcy – uznał wreszcie, gdyż pieniądze miały pochodzić z jego własnej kieszeni. Oczywiście gdyby wiadomość o tym, że signora Trevisan mówiła mężowi, co ma robić, okazała się prawdziwa, a w dodatku gdyby odnosiła się także do jego spraw zawodowych, w rzeczy samej byłaby bezcenna.
Rozdział 11
Nazajutrz w „Gazzettino” ukazał się na pierwszej stronie artykuł o samobójstwie Rina Favera, jednego z najbardziej wziętych księgowych w całym regionie Veneto. Napisano, że Favero wprowadził rovera do podwójnego garażu w podziemiach swojej willi, zamknął drzwi garażu i położył się na przednim siedzeniu, zostawiając włączony silnik. Żona, która spędziła noc w szpitalu przy łóżku umierającej matki, znalazła go rano po powrocie do domu. Krążyły pogłoski, że nazwisko Favera miało być ujawnione w związku z zataczającym coraz szersze kręgi skandalem, o którym szumiało w kuluarach Ministerstwa Zdrowia. Chociaż całe Włochy znały już zarzuty kierowane pod adresem poprzedniego szefa tego resortu – że przyjmował ogromne łapówki od różnych firm farmaceutycznych, w zamian pozwalając im podnosić ceny leków – mało kto orientował się, iż to właśnie Favero był księgowym prowadzącym prywatne sprawy finansowe dyrektora największej z tych firm. Lepiej poinformowani uznali, że postanowił pójść w ślady tylu innych, których nazwiska padały w trakcie ujawniania coraz to nowszych nici rozległej pajęczyny korupcji, i dla ratowania honoru samemu zejść ze sceny, unikając oskarżeń, procesu, ewentualnej kary. Nikt nie kwestionował przekonania, czy tym sposobem faktycznie ratuje się honor.
Trzy dni po śmierci Favera, a więc pięć po zabójstwie Trevisana, Brunetti wchodził do gabinetu, kiedy zadzwonił telefon.
– Brunetti – powiedział komisarz, w jednej ręce trzymając słuchawkę, drugą rozpinając płaszcz.
– Commissario Brunetti, mówi capitano della Corte z komendy policji w Padwie.
Brunettiemu nazwisko kapitana obiło się o uszy; nie pamiętał nic konkretnego, ale miał wrażenie, że to, co słyszał, świadczyło na jego korzyść.
– Dzień dobry, capitano. O co chodzi?
– Ciekawi mnie, czy nazwisko Favera wypłynęło w związku ze sprawą morderstwa w pociągu, którą pan prowadzi.
– Favera? Tego księgowego, który popełnił samobójstwo?
– Samobójstwo? – zdziwił się della Corte. – Facet miał cztery miligramy roipnalu we krwi.
Brunetti nadstawił ucha. Nikt po zażyciu takiej ilości środka nasennego nie tylko nie byłby zdolny prowadzić samochodu, ale nawet chodzić.
– Co łączyło Favera z Trevisanem? – spytał.
– Nie wiemy. Ale sprawdziliśmy wszystkie numery w kalendarzyku Favera. To znaczy wszystkie, przy których nie widniało jakieś nazwisko. Jeden z nich to numer Trevisana.
– Macie już wykaz? – Nie musiał wyjaśniać, że chodzi mu o wykaz numerów, pod które dzwoniono z telefonu księgowego.
– Tak. Wygląda na to, że Favero nigdy nie dzwonił ani do domu, ani do kancelarii Trevisana; przynajmniej nie od siebie.
– Więc po co mu ten numer? – spytał Brunetti.
– Sami się nad tym zastanawiamy – odparł sucho della Corte.
– Ile było jeszcze numerów bez nazwisk?