Выбрать главу

– Osiem. Jeden to numer knajpy w Mestre, drugi automatu na stacji w Padwie, a pozostałych nie ma.

– Jak to nie ma?

– Po prostu. Nie ma w Veneto takich numerów.

– A w innych regionach, w innych miastach?

– Sprawdziliśmy. Też się nic nie zgadza.

– Może to numery zagraniczne?

– Najwyraźniej.

– Czy po pierwszych cyfrach nie można się zorientować, o jakie kraje chodzi?

– Można. Dwa są skądś w Europie Wschodniej, dwa kolejne z Ekwadoru lub Tajlandii. Pozostałe wciąż stanowią dla nas zagadkę – rzekł della Corte. – W każdym razie Favero nie dzwonił pod żaden z numerów, przy których brakuje nazwiska, ani pod krajowe, ani pod zagraniczne.

– Ale miał je zapisane w kalendarzyku.

– No właśnie.

– Mógł dzwonić z automatu.

– Owszem.

– A inne rozmowy międzynarodowe? Często dzwonił do jakiegoś kraju?

– Często dzwonił do wielu krajów.

– Do zagranicznych klientów? – spytał Brunetti.

– Do klientów też. Ale wiele numerów, pod które dzwonił za granicę, nie należało do jego klientów.

– O jakich krajach mówimy?

– O Austrii, Holandii, Dominikanie… Chwileczkę, wezmę listę. – Stuknęła odkładana słuchawka, zaszeleściły papiery i po chwili znów rozległ się głos kapitana: – Ponadto o Rumunii i Bułgarii.

– Często tam dzwonił?

– Czasami dwa razy na tydzień.

– Pod te same numery?

– Zwykle, ale nie zawsze.

– Udało się ustalić, do kogo należą?

– Numer austriacki do agencji podróży w Wiedniu.

– A pozostałe?

– Commissario, nie wiem, jak dobrze zna pan Europę Wschodnią, ale często nie mają tam książek telefonicznych, a biura numerów nie dysponują aktualnym wykazem abonentów.

– Zwracał się pan do miejscowej policji?

Della Corte tylko prychnął pogardliwie.

– A dzwonił pan pod te numery? – ciągnął Brunetti.

– Tak. Nikt się nie zgłasza.

– Pod żadnym?

– Pod żadnym.

– A co z telefonami na stacji i w Mestre?

Najpierw znów się rozległo prychnięcie, po czym della Corte wyjaśnił:

– I tak miałem szczęście, że pozwolono mi je zlokalizować. – Milczał tak długo, że Brunetti domyślił się, iż zaraz go o coś poprosi. – Ponieważ to pańska okolica, pomyślałem sobie, że może pan mógłby komuś zlecić, aby miał oko na telefon w knajpie.

– Gdzie dokładnie jest ta knajpa? – spytał Brunetti, podnosząc z biurka długopis, ale nie składając żadnych obietnic.

– Czy to znaczy, że wyśle pan tam kogoś?

– Spróbuję – odparł komisarz; zaręczyć nie mógł. – W jakiej części Mestre?

– Mam tylko nazwę i adres. Za słabo znam Mestre, żeby się orientować.

Według Brunettiego, Mestre było zbyt nudnym i nijakim miastem, aby warto było je poznawać.

– To bar Pinetta – kontynuował della Corte. – Mieści się na Via Figare, pod numerem szesnastym. Wie pan, gdzie to jest?

– Zdaje się, że w pobliżu stacji. Ale baru o tej nazwie nie znam. – Brunetti uznał, że ma prawo dowiedzieć się czegoś więcej, skoro zgodził się pomóc rozmówcy. – Ma pan jakiś pomysł, co mogło ich łączyć?

– Słyszał pan o aferze w przemyśle farmaceutycznym?

– Kto by nie słyszał! Sądzi pan, że obaj byli jakoś w to zamieszani?

– Taka możliwość istnieje – odparł della Corte. – Na początek chcemy jednak sprawdzić wszystkich klientów Favera. Pracował dla bardzo wielu ludzi z regionu Veneto.

– Ważnych ludzi?

– Bardzo ważnych. W ostatnich latach nie nazywał się już „księgowym”, lecz „doradcą finansowym”.

– Dobry był?

– Podobno najlepszy.

– Więc pewnie umiał wypełnić formularz podatkowy. – Brunetti miał nadzieję, że ten żart pozwoli mu nawiązać nieco bardziej osobisty kontakt z della Cortem. Włosi nie darzyli sympatią urzędów podatkowych, ale tego roku, kiedy formularz podatkowy przekroczył trzydzieści stron i sam minister finansów przyznał, że nie potrafi go wypełnić, bo nie rozumie wskazówek, niechęć sięgnęła szczytu.

Della Corte zaklął szpetnie pod nosem. Choć wiązanka, którą rzucił, nie pozostawiła najmniejszych wątpliwości co do uczuć, jakimi darzy urząd podatkowy, nie zmieniła też charakteru rozmowy na bardziej przyjacielską.

– Tak, pewnie bez trudu by się uporał. Niech mi pan wierzy, inni księgowi pozielenieliby z zazdrości, gdyby zobaczyli listę jego klientów.

– Czy była wśród nich Medi-Tech? – spytał Brunetti, wymieniając największą z firm zamieszanych w aktualny skandal z cenami leków.

– Nie. Wygląda na to, że nie miał nic wspólnego z zamówieniami, które firma dostawała z ministerstwa. Zarządzał tylko prywatnymi finansami dyrektora.

– Czyli nie był zamieszany w skandal? – zdziwił się Brunetti.

– Na razie nic na to nie wskazuje.

– Wobec tego czy istnieje jakiś inny powód jego… – Brunetti odrzucił już myśl o samobójstwie -…jego śmierci?

Della Corte milczał przez chwilę.

– Niczego nie odkryliśmy – rzekł w końcu. – Facet był żonaty od trzydziestu siedmiu lat, pożycie układało mu się szczęśliwie. Czworo dzieci, wszystkie po studiach, z żadnym nie było kłopotów.

– A więc morderstwo?

– Prawdopodobnie.

– Powiadomicie prasę?

– Nie, dopóki nie będziemy mieli więcej informacji albo dopóki jakiś dziennikarz sam nie dowie się o wynikach sekcji – odparł della Corte; z jego tonu wynikało, że postara się temu zapobiec.

– A jeśli wiadomość przeniknie jednak do gazet? – Brunetti z niechęcią odnosił się do prasy; jego zdaniem dziennikarze zawsze przekręcali fakty.

– Wtedy zacznę się martwić – oświadczył szorstko della Corte. – Da mi pan znać, jak się czegoś dowie o tej knajpie?

– Jasne. Mam dzwonić na komendę?

Della Corte podał mu bezpośredni numer do swojego gabinetu.

– Ale jeśli ktoś inny podniesie słuchawkę, proszę nie przekazywać żadnych informacji, dobrze?

– W porządku – zgodził się Brunetti, lecz prośba wydała mu się dziwna.

– Zadzwonię do pana, jeśli trafię w papierach na nazwisko Trevisana. Może uda się panu ustalić, co mogło ich łączyć. Bo sam numer w kalendarzyku to diabelnie mało.

Brunetti przyznał kapitanowi rację, uważał jednak, że lepsze to niż nic, tym bardziej że w wypadku zabójstwa Trevisana nie mieli absolutnie żadnych tropów.

Della Corte pożegnał się szybko, jakby odwołano go do pilniejszych spraw.

Brunetti odłożył słuchawkę i oparł się wygodnie, dumając nad tym, co mogło łączyć weneckiego prawnika i księgowego z Padwy. Obaj należeli do tych samych kręgów towarzyskich i zawodowych, więc nic dziwnego, że się znali albo że jeden miał zapisany numer drugiego. Dziwne było to, że przy numerze nie figurowało nazwisko i że był zapisany obok dwóch numerów telefonów znajdujących się w miejscach publicznych oraz kilku nie zidentyfikowanych numerów zagranicznych. Jeszcze dziwniejsze było to, że numer Trevisana widniał w kalendarzyku człowieka, który zginął w tym samym tygodniu co on.

Rozdział 12

Brunetti połączył się z panią Elettrą i zapytał, czy SIP zareagował już na jego prośbę, aby dostarczyć wykaz połączeń telefonicznych Trevisana z ostatniego półrocza; w odpowiedzi usłyszał, że wczoraj położyła mu na biurku nadesłane materiały. Zaczął nerwowo przeglądać papiery, odsuwając na bok kwestionariusze na temat pracy podwładnych, które powinien był wypełnić dwa tygodnie temu, a także list od znajomego, z którym pracował w Neapolu; list zbyt ponury, aby chciał go czytać ponownie i odpisywać.

Wreszcie znalazł przesyłkę z SIP, dużą żółtą kopertę, w której mieściło się piętnaście stron komputerowych wydruków. Przesunął wzrokiem po pierwszej stronie; zobaczył, że są na niej wynotowane tylko numery zamiejscowe, z którymi Trevisan łączył się z biura i z domu. Każdy rząd zaczynał się od numeru kierunkowego miasta, a przy połączeniach zagranicznych od numeru kierunkowego kraju; dalej podany był numer telefonu abonenta, godzina, o której nastąpiło połączenie, oraz czas trwania rozmowy. Po prawej stronie kartki widniała informacja, jakim miejscowościom i krajom odpowiadają poszczególne numery kierunkowe. Przejrzawszy pobieżnie wydruki, Brunetti przekonał się, że zawierają wyłącznie numery, pod które Trevisan dzwonił; nie było wykazu numerów abonentów dzwoniących do mecenasa. Może o taki wykaz należało wystąpić oddzielnie, może SIP potrzebował więcej czasu na jego sporządzenie, a może wymyślono jakąś nową biurokratyczną procedurę, aby opóźnić dostarczanie tego rodzaju informacji i należało uzbroić się w cierpliwość.