Kiwnęła głową, notując coś w bloczku.
– Naprawdę otrzymam wszystko dziś po południu?
– Jeśli Giorgio jest w pracy…
Zanim jeszcze Brunetti wyszedł na korytarz, signorina Elettra podniosła słuchawkę, żeby połączyć się z Giorgiem i wraz z nim, za pomocą metalowego pudełka połączonego z jej komputerem, obejść przeszkody, które SIP stawia na drodze tym, co pragną uzyskać informacje zawarte w archiwach tej instytucji, a także obejść przepisy prawne określające, jakie informacje mogą być udostępnione bez nakazu sądowego.
Wróciwszy do gabinetu, Brunetti napisał zwięzłe sprawozdanie dla Patty, w drugiej części pokrótce przedstawiając plan działania na najbliższe dni. Czuł się sfrustrowany tym, jak mało dotąd osiągnął, a jego plany na przyszłość były w równej mierze dziełem wyobraźni i optymizmu; liczył jednak, że szef poczuje się usatysfakcjonowany i na pewien czas da mu spokój. Następnie zadzwonił do Ubalda Lotta i umówił się z nim na wieczór, twierdząc, że potrzebuje informacji o kancelarii Trevisana. Lotto początkowo się wzbraniał, upierając się, że niewiele wie o praktyce szwagra, że orientuje się tylko w jej finansach, ale w końcu zgodził się na spotkanie o wpół do szóstej.
Biuro Lotta mieściło się w tym samym budynku i na tym samym piętrze co kancelaria Trevisana, na Via XXII Marżo, nad siedzibą Banca Commerciale d’Italia; trudno sobie wyobrazić lepszy adres w całej Wenecji. Brunetti zjawił się kilka minut przed czasem. Wprowadzono go do sali, gdzie praca dosłownie wrzała; pomieszczenie wyglądało jak studio filmowe, w którym ambitny młody reżyser telewizyjny kręci scenę z życia ambitnego młodego księgowego. Na otwartej przestrzeni wielkości połowy kortu tenisowego znajdowało się osiem biurek – każde z komputerem – oddzielonych od siebie parawanami obitymi jasnozielonym lnem, sięgającymi zaledwie do pasa. Przy komputerach siedziało pięciu młodych mężczyzn i trzy młode kobiety; Brunettiego uderzyło, że nikt z nich nawet nie podniósł głowy, gdy prowadzony przez młodego recepcjonistę przechodził obok.
Recepcjonista zatrzymał się przy drzwiach na końcu sali, zastukał dwukrotnie, po czym – nie czekając na odpowiedź – otworzył je i wpuścił komisarza do środka. Lotto wyjmował coś z wysokiej szafy po drugiej stronie gabinetu. Brunetti usłyszał za sobą ciche skrzypnięcie; obejrzał się, żeby sprawdzić, czy recepcjonista wszedł za nim do gabinetu księgowego. Okazało się, że nie. Kiedy znów skierował wzrok na Lotta, zobaczył, że ten odsunął się od szafy; w jednej ręce trzymał butelkę słodkiego wermutu, w drugiej dwie szklanki.
– Czy mogę pana poczęstować? – zapytał. – Zwykle pozwalam sobie na drinka o tej porze.
– Tak, chętnie się napiję – odparł z uśmiechem Brunetti, choć nienawidził słodkich trunków.
Gospodarz wskazał mu dłonią, żeby przeszedł do bocznej części gabinetu, gdzie po przeciwnych stronach niskiego stolika na cienkich nóżkach stały dwa fotele, następnie nalał dwie szczodre porcje wermutu i wręczył jedną szklankę Brunettiemu. Komisarz podziękował, ale dopiero kiedy księgowy postawił butelkę na stoliku i usiadł naprzeciwko niego, podniósł szklankę do ust i uśmiechając się przyjaźnie, rzekł:
– Cin cin.
Słodki trunek spłynął mu po języku do gardła, pokrywając je nieprzyjemną warstwą. Smak alkoholu zabijała lepka słodycz; Brunetti miał wrażenie, że pije płyn po goleniu zaprawiony nektarem morelowym.
– Bardzo elegancki gabinet. Moje uznanie – powiedział, mimo że przez okno widział jedynie budynki z drugiej strony ulicy.
Lotto zakreślił szklanką w powietrzu nieduży łuk, jakby odsuwał od siebie komplement.
– Dziękuję. Staramy się stworzyć taką atmosferę, aby klienci mieli do nas zaufanie i wiedzieli, że dbamy o ich interesy.
– To musi być bardzo trudne.
Na twarzy Lotta pojawił się cień, który po chwili znikł, a wraz z nim znikł uśmiech.
– Nie rozumiem, co pan ma na myśli, commissario.
Brunetti zrobił przepraszającą minę, jak ktoś, kto ma świadomość, że nie potrafi się umiejętnie wyrażać i znów niechcący palnął gafę.
– Chodzi mi o te nowe prawa, signor Lotto. Trudno je zrozumieć i wiedzieć, jak stosować. Odkąd nowy rząd zmienił przepisy, mój własny księgowy przyznaje, że nie tylko nie jest pewien, co ma robić, ale nawet jak wypełniać formularze. – Pociągnął łyk, a właściwie łyczek, który można by określić jako łyczek bardzo pokornego człowieka, po czym kontynuował: – Moje finanse, oczywiście, nie są tak skomplikowane, żeby nie można było się w nich połapać, ale wyobrażam sobie, że pan musi mieć wielu klientów, którzy potrzebują pomocy prawdziwego eksperta. – Znów wypił mały łyczek. – Sam naturalnie nie wyznaję się na tych rzeczach… – pozwolił sobie zerknąć na Lotta i stwierdził, że księgowy słucha go w skupieniu -…dlatego chciałem się z panem zobaczyć, poprosić, aby zechciał mi pan udzielić takich informacji o finansach mecenasa Trevisana, jakie uzna pan za istotne. Był pan jego księgowym, prawda? I zarządzał finansami jego kancelarii?
– Tak – odparł krótko Lotto, po czym spytał neutralnym tonem: – O jakie informacje panu chodzi?
Brunetti uśmiechnął się i rozłożył bezradnie ręce.
– Jak już mówiłem, nie wyznaję się na tych sprawach, dlatego przyszedłem do pana. Skoro avvocato Trevisan powierzył panu wszystkie swoje finanse, pomyślałem, że pewnie będzie pan się orientował, czy miał klientów, którzy… hm, jak by to powiedzieć… nie byli mu radzi.
– Nie byli mu radzi, commissario?
Brunetti popatrzył na podłogę; starał się naśladować człowieka złapanego w pajęczynę swojej językowej nieporadności, kogoś, kogo Lotto powinien uznać za równie nieporadnego w roli policjanta.
Lotto przerwał przedłużającą się ciszę.
– Przykro mi, ale wciąż nie rozumiem, o co panu chodzi – rzekł z przesadnym zmieszaniem, które ucieszyło Brunettiego, bo oznaczało, iż księgowy wierzy, że obcuje z osobnikiem nienawykłym do subtelnych zachowań.
– Bo skoro, signor Lotto, nie mamy żadnego motywu zabójstwa… – zaczął.
– A rabunek? – wtrącił jego rozmówca, unosząc ze zdziwieniem brwi.
– Nic nie zostało skradzione.
– Może ktoś spłoszył rabusia? Zaskoczył go?
Brunetti zastanawiał się nad tą sugestią tak długo, jakby słyszał ją po raz pierwszy; chciał, aby Lotto uwierzył, iż nikomu na policji nie przyszło na myśl coś podobnego.
– To niewykluczone – przyznał wreszcie, jakby uznał Lotta za partnera w rozwiązywaniu zagadki. Pokiwał głową, udając, że rozważa tę nową możliwość, po czym z oślim uporem powrócił do wcześniejszego pomysłu. – A jeśli morderca wcale się nie wystraszył? Jeśli mamy do czynienia z planowanym morderstwem? Wtedy powodem mogło być coś z życia zawodowego mecenasa. – Ciekaw był, czy Lotto przerwie powolny tok rozumowania tępego policjanta, zanim ten uzmysłowi sobie kolejną logiczną możliwość, a mianowicie, że powodem mogło być coś nie z życia zawodowego mecenasa, lecz z jego życia prywatnego.
– Czy sugeruje pan, że mógł go zabić klient? – zapytał Lotto tonem, z którego aż biło niedowierzanie; człowiek pokroju komisarza najwyraźniej nie był w stanie zrozumieć, jacy ludzie stanowili klientelę jego szwagra.
– Wiem, że to mało prawdopodobne – powiedział Brunetti i uśmiechnął się; miał nadzieję, że nerwowo, z zawstydzeniem. – Ale jest przecież możliwe, że signor Trevisan jako adwokat wszedł w posiadanie informacji, których znajomość okazała się dla niego groźna.
– Informacji o kliencie? Czy mnie słuch myli, czy faktycznie sugeruje pan coś takiego? – Święte oburzenie w głosie księgowego najlepiej świadczyło o jego przekonaniu, że potrafi bez trudu zdominować policjanta w rozmowie.