– No… tak.
– To niemożliwe.
Brunetti znów uśmiechnął się przepraszająco.
– Rozumiem, że trudno w to uwierzyć, ale… Mimo wszystko chcielibyśmy zobaczyć listę klientów Trevisana, choćby po to, żeby wykluczyć podobną możliwość. Myślałem, że właśnie pan, księgowy szwagra, mógłby nam taką listę dostarczyć.
– Musicie mnie w to wciągać? – zapytał Lotto, podnosząc głos, żeby komisarz świadom był jego niezadowolenia.
– Zapewniam pana, że uczynimy wszystko, co w naszej mocy, aby klienci nie zorientowali się, że posiadamy listę, na której widnieją ich nazwiska.
– A gdybym odmówił?
– Wystąpiłbym o nakaz sądowy.
Lotto dopił wermut i odstawił szklankę.
– Polecę, żeby przygotowano listę. – Z jego tonu wyraźnie przebijała niechęć. Nie miał jednak wyboru: wolał nie zadzierać z policją. – Ale proszę mieć na uwadze, że osoby, które się na niej znajdą, nie są przyzwyczajone do uczestniczenia w dochodzeniach policyjnych.
W innych okolicznościach Brunetti zaraz by odparował, że w ciągu ostatnich kilku lat policja prowadzi dochodzenia dotyczące głównie tego typu osób, ale postanowił zachować tę opinię dla siebie.
– Będę panu wielce zobowiązany – rzekł.
Lotto odchrząknął.
– Czy to wszystko?
– Tak – oznajmił Brunetti, obracając w palcach szklankę z resztką trunku i obserwując, jak ciecz przylega do ścianek, a potem wolno spływa w dół. – Wprawdzie jest jeszcze jedna rzecz, ale nie wiem, czy w ogóle warto o tym wspominać. – Kleista ciecz znów zawirowała na ściankach.
– Słucham? – spytał Lotto obojętnym tonem; w końcu główny cel wizyty policjanta został już omówiony.
– Rino Favero – rzekł Brunetti, wypowiadając imię i nazwisko zamordowanego księgowego z taką lekkością, z jaką motyl unosi się na powietrznych prądach.
– Co?! – Lotto nie zdołał ukryć zdumienia.
Brunetti, zadowolony, zamrugał oczami i utkwił wzrok w szklance.
– Kto? – spytał po chwili księgowy bardziej neutralnym tonem.
– Favero. Rino. Był księgowym. Chyba w Padwie. Zastanawiałem się, czy pan go znał.
– Może słyszałem nazwisko. Ale dlaczego pan pyta?
– Niedawno zginął z własnej ręki. – Brunettiemu wydało się, że takim eufemistycznym określeniem powinien się posłużyć ktoś o niskiej pozycji społecznej policjanta, mówiąc o samobójstwie człowieka rangi Favera. Nie powiedział nic więcej, ciekaw, czy zdoła rozbudzić zainteresowanie rozmówcy.
– Ale dlaczego pan pyta? – powtórzył Lotto.
– Pomyślałem, że jeśli go pan znał, to przeżywa pan teraz naprawdę ciężkie chwile, straciwszy dwóch przyjaciół w tak krótkim czasie.
– Nie, nie znałem go. Przynajmniej nie osobiście.
– Przykra sprawa. – Brunetti potrząsnął głową.
– Tak – zgodził się na odczepnego Lotto i podniósł się z fotela. – Coś jeszcze, commissario?
Brunetti wstał i rozejrzał się z bezradną miną, jakby nie wiedział, co zrobić z nie dopitym wermutem; w końcu Lotto wziął od niego szklankę i postawił obok swojej na stole.
– Nie. Tylko ta lista klientów…
– Otrzyma ją pan jutro. Najdalej pojutrze – rzekł Lotto, kierując się do drzwi.
Brunetti podejrzewał, że raczej przyjdzie mu czekać dwa dni, ale nie powstrzymało go to przed uściśnięciem dłoni księgowego oraz wyrażeniu serdecznych przeprosin za zajęcie jego cennego czasu, a także gorących podziękowań za pomoc.
Lotto odprowadził gościa do drzwi gabinetu, znów uścisnął mu dłoń, po czym zamknął za nim drzwi. Na korytarzu Brunetti przystanął na moment i popatrzył na elegancką mosiężną tabliczkę z napisem C. TREVISAN, AVVOCATO, znajdującą się na prawo od drzwi po drugiej stronie hallu. Nie wątpił, że za tymi drzwiami panuje taka sama atmosfera pracowitości; był zresztą przekonany, że obie firmy łączy znacznie więcej niż lokalizacja i wystrój wnętrz, a za jeden z łączących je czynników uważał teraz Rina Favera.
Rozdział 15
Nazajutrz rano Brunetti znalazł na biurku, przysłane mu faksem przez kapitana della Cortego z komendy w Padwie, akta sprawy Rina Favera, którego śmierć nadal była przedstawiana w środkach masowego przekazu jako samobójstwo. Na temat zgonu księgowego Brunetti nie dowiedział się z lektury akt prawie nic ponadto, co della Corte powiedział mu przez telefon, ale z zaciekawieniem przeczytał informacje o pozycji zajmowanej przez Favera pośród śmietanki towarzyskiej i w świecie finansjery Padwy, sennego, bogatego miasta położonego pół godziny drogi na zachód od Wenecji.
Favero specjalizował się w finansach wielkich przedsiębiorstw; stał na czele biura złożonego z siedmiu księgowych, które cieszyło się doskonałą opinią nie tylko w Padwie, ale w całej okolicy. Do jego klientów należało wielu spośród najważniejszych biznesmenów i przemysłowców tego mocno zindustrializowanego regionu, a także dziekani trzech wydziałów miejscowego uniwersytetu, jednego z najlepszych we Włoszech. Brunettiemu nie były obce ani nazwy firm, których księgi sprawdzał Favero, ani nazwiska jego indywidualnych klientów. Nic jednak nie układało się w spójną całość. A przynajmniej Brunetti nie wiedział, co mogłoby łączyć przemysł chemiczny, wyroby skórzane, biura podróży, agencje pośrednictwa pracy oraz wydział nauk politycznych.
Spragniony działania, czy choćby zmiany miejsca, komisarz gotów był jechać do Padwy, żeby porozmawiać osobiście z della Cortem, ale w końcu uznał, że w zupełności wystarczy, jeśli zadzwoni do kapitana. Sięgając po telefon, przypomniał sobie ostrzeżenie della Cortego, aby z nikim innym nie rozmawiał o Faverze; świadczyło ono jednoznacznie, iż pewnych informacji o księgowym – a także o padewskiej policji – kapitan jeszcze mu nie wyjawił.
– Della Corte. – Kapitan podniósł słuchawkę po pierwszym dzwonku.
– Dzień dobry, capitano. Tu Brunetti. Z Wenecji.
– Dzień dobry, commissario.
– Dzwonię z pytaniem, czy wie pan coś nowego.
– Tak.
– O Faverze?
– Tak – odparł krótko della Corte. – Wygląda na to, że mamy wspólnych przyjaciół, commissario.
– Naprawdę? – spytał Brunetti, zaskoczony tą uwagą.
– Po wczorajszej rozmowie z panem zadzwoniłem do kilku osób.
Brunetti nie zareagował.
– Przypadkiem wspomniałem pańskie nazwisko.
Brunetti nie wierzył w przypadki.
– Co to za osoby?
– Na przykład Riccardo Fosco. W Mediolanie.
– Jak się Riccardo miewa? – spytał Brunetti, choć znacznie bardziej ciekawiło go, dlaczego della Corte dzwonił do dziennikarza, specjalisty od reportażu polityczno-kryminalnego, żeby wypytać się o niego.
– Wiele mi o panu mówił. Same dobre rzeczy.
Zaledwie przed dwoma laty Brunetti byłby wstrząśnięty, gdyby się dowiedział, że jeden policjant musi dzwonić do dziennikarza, aby dowiedzieć się, czy może ufać drugiemu; obecnie odczuwał tylko dojmujący smutek, że kraj stoczył się tak nisko.
– Co tam u Riccarda słychać? – powtórzył.
– Wszystko w porządku. Prosił, żeby pana pozdrowić.
– Ożenił się?
– Tak, w zeszłym roku.
– Należy pan do tropicieli? – spytał Brunetti, mając na myśli przyjaciół dziennikarza w szeregach policji; pomimo iż od zamachu na Foscę minęło kilka lat, nieformalna ta grupa wciąż szukała bandytów, których kule uczyniły z niego kalekę.
– Tak, niestety nic nie odkryłem. A pan?
– Też nie. – Brunetti poczuł satysfakcję, że kapitan uważa go za kogoś, kto również się nie poddaje i nie rezygnuje z poszukiwań, choć przez pięć lat trop zdążył mocno wystygnąć. – Dzwonił pan do Riccarda w jakimś konkretnym celu?