– Ciao, Bepe, come stai? – Mówił z ciężkim weneckim akcentem i znacznie głośniej, niż to było konieczne. – Przepraszam za spóźnienie, ale moja żona, wredna suka… – Urwał i wykonał ręką gniewny gest, który miał wyrażać, co myśli o wszystkich żonach i wszystkich wrednych sukach. – Amico mio, whisky proszę! – zawołał do barmana, potem spojrzał na szklankę stojącą przed della Cortem. – A dla mojego przyjaciela jeszcze raz to samo, ale na mój koszt!
Zwracając się do barmana, starał się obrócić do niego całym ciałem, wszystkie ruchy wykonywać z przesadną ekspresją. Przytrzymując się ręką lady, aby nie stracić równowagi, mruknął pod nosem:
– Suka…
Otrzymawszy whisky, podniósł szklankę i opróżnił ją jednym haustem, po czym odstawił z głośnym stuknięciem na kontuar i wierzchem dłoni otarł usta. Natychmiast pojawiła się przed nim druga pełna szklanka, ale zanim zdążył ją podnieść, della Corte wyciągnął po nią rękę.
– Cin cin, Guido – powiedział, unosząc szklankę, jakby wznosił toast za ich wieloletnią przyjaźń. – Cieszę się, że udało ci się jej wyrwać. – Pociągnął jeden łyk, drugi. – Wybierasz się z nami na polowanie w najbliższą sobotę?
Nie ustalili z góry żadnego scenariusza, ale Brunetti uznał, że ten temat jest równie dobry jak każdy inny dla dwóch podtatusiałych pijaczków w taniej knajpie w Mestre. Odpowiedział, że chętnie by się wybrał, ale żona, wredna suka, chce, żeby został i zabrał ją gdzieś na kolację, bo tego dnia wypada ich rocznica ślubu. Po cholerę mają w domu kuchenkę? Nie może sama czegoś upichcić? Przez kilka minut prowadzili rozmowę w tym stylu; potem jedna z par wstała od stolika i opuściła lokal. Della Corte zamówił po kolejce i pociągnął Brunettiego za rękaw w stronę wolnego stolika. Pomógł mu usiąść. Kiedy podano im trunki, komisarz podparł ręką brodę i spytał cicho:
– Długo tu jesteś?
– Ponad pół godziny – odparł della Corte, głosem zupełnie trzeźwym i o wiele kulturalniej brzmiącym niż przed chwilą.
– I co?
– Co pewien czas wpadają tu faceci i podchodzą do gościa przy barze, tego z babkami. – Della Corte zbliżył szklankę do ust. – Dwa razy jedna z nich usiadła z jakimiś typami na drinka. Raz wyszła z jednym i wróciła sama po dwudziestu minutach.
– Szybka robota – skomentował Brunetti.
Della Corte skinął głową, po czym znów się napił.
– Gość wygląda, jakby był na heroinie – rzekł po chwili, patrząc w stronę baru. Uśmiechnął się szeroko, kiedy jedna z dziewczyn przechwyciła jego spojrzenie.
– Jesteś pewien?
– Przez sześć lat pracowałem w wydziale narkotyków. Widziałem setki takich jak on.
– Co nowego w Padwie? – spytał Brunetti.
Choć obaj udawali, że nie obchodzą ich inni klienci, cały czas pilnie wszystkich obserwowali, starając się zapamiętać twarze.
Della Corte potrząsnął głową.
– Wysłałem jednego z moich zaufanych ludzi do laboratorium, żeby sprawdził, czy niczego więcej nie brakuje.
– No i?
– Ktokolwiek tam myszkował, dobrze pozacierał ślady. Znikły notatki patologa i próbki tkanek pobrane podczas wszystkich sekcji przeprowadzonych tego dnia.
– A ile ich było?
– Trzy.
– W Padwie? – spytał Brunetti, nie kryjąc zdziwienia.
– Dwie starsze osoby zmarły w szpitalu po zjedzeniu zepsutego mięsa. Salmonella.
Brunetti pokiwał głową.
– Kto mógł to zrobić? – spytał. – Komu mogło na tym zależeć?
– Najbardziej osobie, która podała Faverze roipnal.
Brunetti znów pokiwał głową, po czym widząc, że barman obchodzi stoliki, dał mu znak, żeby przyniósł po następnej kolejce, mimo że stojące przed nim i kapitanem szklanki były właściwie nie tknięte.
– Laboranci tak mało zarabiają, że wiele są gotowi zrobić za dwieście tysięcy lirów – dodał della Corte.
Do baru weszło dwóch mężczyzn; śmiali się i rozmawiali głośno, jak ludzie, którzy chcą, aby obcy zwrócili na nich uwagę.
– Są jakieś postępy w sprawie Trevisana? – spytał kapitan.
Brunetti potrząsnął głową z przesadną powagą, z jaką pijacy traktują najbardziej trywialne kwestie.
– Więc co dalej?
– Chyba jeden z nas powinien skosztować towarku – odparł komisarz, kątem oka patrząc na zbliżającego się barmana. Kiedy ten postawił szklanki na stole, Brunetti uśmiechnął się szeroko. – Drinki dla pań! – polecił, wskazując pijackim gestem dziewczyny przy barze.
Wróciwszy za kontuar, barman nalał dwa kieliszki musującego białego wina – Brunetti domyślił się, że jest to najlichsze prosecco, a nie francuski szampan, za który jednak przyjdzie mu zapłacić – następnie podszedł na koniec lady, gdzie stał chudzielec z dziwkami; coś powiedział do mężczyzny, a przed jego towarzyszkami postawił kieliszki. Chudzielec zerknął na Brunettiego, po czym pochylił się w lewo i szepnął coś do niskiej, śniadej dziewczyny o szerokich ustach i rudawych włosach opadających na ramiona. Popatrzyła na kieliszki, po czym w głąb sali, na Brunettiego. Komisarz uśmiechnął się do niej, dźwignął z krzesła i skłonił niezgrabnie.
– Zwariowałeś? – spytał della Corte, uśmiechając się od ucha do ucha i wyciągając rękę po szklankę.
Zamiast mu odpowiedzieć, Brunetti pomachał do trójki przy barze, po czym odsunął nogą puste krzesło i wskazał dziewczynie miejsce. Wzięła kieliszek i ruszyła w ich stronę. Brunetti, szczerząc do niej w uśmiechu zęby, spytał cicho della Cortego:
– Przyjechałeś samochodem?
Kapitan przytaknął.
– Świetnie. Kiedy podejdzie, zostaw nas, wyjdź i zaczekaj w samochodzie. Potem jedź za nami.
Kiedy dziewczyna podeszła do stolika, della Corte odsunął krzesło i wstał, niemal się z nią zderzając. Wydawał się zaskoczony jej pojawieniem.
– Dobry wieczór, signorina – rzekł w końcu, znów mówiąc z ciężkim regionalnym akcentem. – Proszę usiąść.
Dziewczyna przygładziła spódnicę i usiadła obok Brunettiego. Kiedy się do niego uśmiechnęła, zauważył, że pod grubą warstwą makijażu kryje się zupełnie ładna twarz; ruda miała równe zęby, ciemne oczy i mały, wesoło zadarty nos.
– Buona sera – powiedziała niemal szeptem. – Dziękuję za szampan.
Della Corte pochylił się nad stolikiem i wyciągnął rękę do Brunettiego.
– Muszę już iść, Guido – rzekł. – Zadzwonię do ciebie w tygodniu.
Brunetti zignorował wyciągniętą rękę; cała jego uwaga była skupiona na dziewczynie. Della Corte spojrzał w stronę mężczyzn przy barze, uśmiechnął się, wzruszył ramionami i wyszedł z knajpy, zamykając za sobą drzwi.
– Ti chiami Guido? – spytała dziewczyna, bez ceregieli przechodząc na „ty”, co najlepiej wskazywało na to, jakiego typu znajomość właśnie została zawarta.
– Tak, Guido Bassetti. A tobie jak na imię, słodziutka?
– Mara – oświadczyła i roześmiała się, jakby powiedział coś bardzo zabawnego. – Czym się zajmujesz, Guido? Powiedz, dobry jesteś w tym, co robisz?
Brunettiego uderzyły dwie rzeczy: po pierwsze, że ruda mówi z obcym akcentem – jej rodzimym językiem musiał być jednak język romański, hiszpański albo portugalski – a po drugie, że jej pytanie ma wyraźnie prowokacyjny podtekst.
– Jestem hydraulikiem – oznajmił z dumą, jednocześnie wykonując wulgarny gest, aby pokazać, że zrozumiał aluzję zawartą w pytaniu.
– Och, to niezwykle ciekawe! – zawołała Mara i ponownie się roześmiała, ale już po chwili zabrakło jej pomysłów na podtrzymanie konwersacji.
Brunetti zobaczył, że w drugiej szklance ma jeszcze sporo whisky, a trzecia wciąż stoi przed nim nie tknięta. Pociągnął łyk z drugiej, po czym odsunął ją na bok i podniósł trzecią.