– Bardzo ładna z ciebie dziewczyna, Maro – rzekł, choć z jego głosu łatwo można było odczytać, iż fakt ten nie będzie miał wpływu na transakcję, której zamierza dokonać.
Ruda przyjęła komplement obojętnie.
– Czy ten gość to twój przyjaciel? – Wskazał ruchem głowy chudzielca, który stał teraz samotnie przy barze, bo druga dziewczyna też gdzieś odeszła.
– Tak – odparła Mara.
– Mieszkasz w pobliżu? – spytał tonem człowieka, który nie chce tracić czasu na próżne gadanie.
– Tak.
– Możemy tam iść?
– Tak. – Znów się uśmiechnęła.
Widział, jak dziewczyna zmusza się, aby w jej oczach pojawiło się ciepło i zainteresowanie. Sam przybrał chłodną minę.
– Ile? – rzucił oschle.
– Sto tysięcy – odparła szybko, jakby już niezliczone razy odpowiadała na to pytanie.
Brunetti roześmiał się, pociągnął ze szklanki, po czym wstał, specjalnie odsuwając krzesło tak gwałtownym ruchem, aby przewróciło się na ziemię.
– Oszalałaś, mała. W domu czeka na mnie żona. Da mi to samo za darmo.
Wzruszyła ramionami i spojrzała na zegarek. Była jedenasta, a w ciągu ostatnich dwudziestu minut nikt nowy nie wszedł do baru. Brunetti domyślił się, że dziewczyna zastanawia się, jakie ma szansę podłapać mniej oszczędnego klienta.
– Pięćdziesiąt – powiedziała w końcu.
Brunetti odstawił wciąż nie dopitą whisky i ujął dziewczynę za ramię.
– No dobra, mała, pokażę ci, co potrafi prawdziwy facet!
Wstała bez oporu. Trzymając ją za ramię, Brunetti podszedł do baru.
– Ile płacę? – spytał.
– Sześćdziesiąt trzy tysiące – oznajmił bez zająknienia barman.
– Zwariowałeś pan? – spytał gniewnie Brunetti. – Za trzy porcje whisky? W dodatku bardzo podłej jakości?
– Oraz dwie szklanki whisky pańskiego przyjaciela i dwa kieliszki szampana dla pań.
– Dla pań! – powtórzył sarkastycznie Brunetti, ale sięgnął do kieszeni po portfel i rzucił na kontuar pięć banknotów: pięćdziesięciotysięczny, dziesięciotysięczny i trzy jednotysięczne. Już miał schować portfel, kiedy Mara przytrzymała jego rękę.
– Zapłać od razu mojemu przyjacielowi – rzekła, wskazując brodą chudzielca, który bez uśmiechu obserwował Brunettiego.
Brunetti rozejrzał się, zaczerwieniony, zmieszany, z miną człowieka, który pragnie, żeby ktoś mu wyjaśnił, jak ma się zachować. Ponieważ nikt nie ruszył na ratunek, wyjął z portfela pięćdziesięciotysięczny banknot i cisnął na kontuar, nie patrząc na chudzielca; ten z kolei nawet nie raczył spojrzeć na pieniądze. Potem, jakby chciał ocalić resztki nadwątlonej dumy, Brunetti złapał dziewczynę za ramię i pociągnął w stronę drzwi. Zatrzymała się tylko na moment przy wyjściu, żeby zdjąć z wieszaka kurtkę ze sztucznego futra imitującego lamparcią skórę, po czym wypadła na zewnątrz. Brunetti z rozmachem zatrzasnął drzwi.
Na ulicy Mara skręciła w lewo i ruszyła przodem. Starała się iść szybko, ale w wąskiej spódnicy i na wysokich obcasach nie było to łatwe, więc Brunetti bez trudu dotrzymywał jej kroku. Przy najbliższym rogu jeszcze raz skręciła w lewo, po czym stanęła przed wejściem do trzeciego budynku. Klucz już miała w ręce. Nacisnęła klamkę i weszła do środka, nie sprawdzając, czy Brunetti za nią podąża. W wąską ulicę wjechał samochód. Gdy kierowca dwukrotnie zamrugał światłami, Brunetti ruszył za dziewczyną.
Na pierwszym piętrze otworzyła pierwsze drzwi po prawej i zniknęła wewnątrz, pozostawiając je otwarte. Brunetti zobaczył niski tapczan nakryty kapą w barwne paski, biurko i dwa krzesła; pojedyncze okno było zamknięte i zasłonięte żaluzją. Kiedy dziewczyna dotknęła kontaktu, w pokoju zapaliła się wisząca na końcu krótkiego przewodu niskowatowa żarówka nie przysłonięta kloszem.
Nie patrząc na swego klienta, Mara zdjęła kurtkę i powiesiła ostrożnie na oparciu jednego z krzeseł.
Potem usiadła na brzegu tapczanu, pochyliła się i rozpięła paski butów. Uwolniwszy stopy, westchnęła z ulgą. Wciąż nie patrząc na Brunettiego wstała, rozpięła spódnicę i przerzuciła ją przez oparcie tego samego krzesła, na którym wisiała kurtka. Pod spódnicą nie miała na sobie nic. Wyciągnęła się na tapczanie.
– Musisz dopłacić, jeśli chcesz dotykać moich piersi – powiedziała, po czym obróciła się, żeby poprawić kapę, którą niechcący pofałdowała.
Brunetti usiadł na wolnym krześle – tym, na którym nie leżało jej ubranie.
– Skąd jesteś, Maro? – zapytał, mówiąc normalnie, bez lokalnego akcentu.
Spojrzała na niego, zdziwiona albo pytaniem, albo zmianą wymowy.
– Posłuchaj pan, panie hydraulik – zaczęła głosem bardziej znużonym niż ostrym – nie przyszedłeś tu rozmawiać, ja też nie, więc załatwmy to szybko, żebym mogła wrócić do pracy, dobrze? – Położyła się na plecach i rozsunęła nogi.
Brunetti odwrócił wzrok.
– Skąd jesteś, Maro? – powtórzył.
Złączyła nogi, opuściła je i usiadła na tapczanie.
– Słuchaj, jak chcesz się pieprzyć, to bierz się do dzieła, dobra? Nie mam czasu tkwić tu całą noc i z tobą gadać. A skąd jestem, to nie twoja zakichana sprawa.
– Z Brazylii? – zaryzykował, kierując się jej akcentem.
Prychnęła gniewnie, wstała i sięgnęła po spódnicę. Trzymając ją tuż nad podłogą, wsunęła w nią nogi, po czym podciągnęła wyżej i kilkoma szarpnięciami zapięła suwak. Jedną stopą zaczęła szukać pod tapczanem butów. Wyłowiwszy je, usiadła na skraju tapczana i zaczęła zapinać paski.
– Twój przyjaciel może pójść siedzieć – oznajmił Brunetti tym samym spokojnym tonem. – Przyjął ode mnie pieniądze. To wystarczy, żeby na kilka miesięcy wylądował w więzieniu.
Paski okalające w kostkach nogi dziewczyny były już zapięte na klamerki, lecz Mara ani nie spojrzała na Brunettiego, ani nie wykonała żadnego ruchu, żeby wstać z łóżka. Słuchała go, siedząc z pochyloną głową.
– Nie chciałabyś, żeby coś takiego go spotkało, prawda? – spytał komisarz.
Prychnęła z niechęcią i niedowierzaniem.
– Zastanów się, Maro, co ci zrobi, kiedy wyjdzie z paki. Będzie miał do ciebie pretensje, bo nie zorientowałaś się, że zaczepił cię glina.
Wyciągnęła rękę.
– Ma pan jakieś dokumenty.
Podał jej legitymację służbową.
– Czego pan chce? – spytała, zwracając ją.
– Wiedzieć, skąd jesteś.
– Po co? Żeby mógł mnie pan tam odesłać? – Popatrzyła mu prosto w oczy.
– Nie jestem z policji imigracyjnej, Maro. Nie obchodzi mnie, czy przebywasz tu legalnie, czy nie.
– Więc czego pan chce? – spytała gniewnie.
– Już powiedziałem. Chcę wiedzieć, skąd jesteś.
Wahała się przez moment, jakby zastanawiała się, czy udzielenie odpowiedzi może jej w czymś zaszkodzić, ale nie doszukała się żadnego podstępu.
– Z Sao Paulo.
Czyli trafnie odgadł brazylijski akcent.
– Od dawna tu jesteś?
– Dwa lata – odparła.
– Od początku pracujesz jako prostytutka? – spytał, usiłując wypowiedzieć ostatnie słowo bez potępienia, jakby stanowiło określenie takiego samego zawodu jak każdy inny.
– Tak.
– Cały czas dla tego samego faceta?
– Nie powiem panu, jak się nazywa – oznajmiła, spoglądając hardo na komisarza.
– Wcale cię o to nie pytam, Maro. Chcę tylko wiedzieć, czy cały czas od przyjazdu pracujesz dla niego.
Powiedziała coś, ale tak cicho, że Brunetti nie dosłyszał.
– Słucham?
– Nie.